Rozdział
trzydziesty pierwszy: Pocałunek Księcia
*******
„Jutro…”
*
Chłopak
leniwie zerknął na wielki zegar nad kominkiem. Dochodziła północ. Czas zacząć
działać.
Wstał
i ubrał się starannie. Choć zawsze był staranny i wszystko leżało na nim
idealnie teraz starał się wyglądać jeszcze lepiej. Wszak nie szedł byle gdzie.
Z szafki nocnej wziął swoją różdżkę i małe pudełeczko i wyszedł starając się
nie narobić zbytniego hałasu.
*
Było
już dobrze po północy, kiedy coś ją zbudziło. Usiadła na łóżku rozglądając się
wokoło.
Co
wyrwało ją ze snu w środku nocy?
Sen.
Cudowny
sen.
Zawsze
marzyła o księciu a tu jak na zawołanie śni się jej Książe!
Potarła
dłonią czoło przymykając oczy. Jakby pod powiekami chciała zatrzymać JEGO
wizerunek. JEGO postać i ruchy.
Była
na jakiejś polanie w środku lasu. To był na pewno nieznany jej las, z mnóstwem
starych i powykręcanych drzew. Las różnił się od tych jej znanych. Nie było w
nim strachu i grozy, jaka towarzyszyła wędrówkom lub przebywaniu w Zakazanym
Lesie. Nie był to las przy parku w domu w Londynie, bo tam drzewa były młode i
takie świeże. Dające nadzieje. Jednak tu miedzy tymi drzewami, czuła się
bezpiecznie. Rozejrzała się, wokoło ale delikatna mgła uniemożliwiała jej
zobaczenie czegoś więcej poza tym, co miała w odległości kilku stóp.
Jak
się tu znalazła?
Nie
pamiętała.
Na
ziemi nie opodal rozłożystego dębu, chyba największego na tej dziwnej polanie leżał
puchaty kocyk.
Kocyk
w środku lasu?
Niesamowite.
Dziewczyna
zbliżyła się do niego i usiadła.
Była
zmęczona, ale czym?
Wędrówką,
której nie pamiętała?
Możliwe…
Nagle
z jednej strony usłyszała tętent kopyt.
Przestraszyła
się, że mogą to być nie miłe centaury. I że mogą coś jej zrobić, lub nawet
zabić. Siedząc dalej na kocyku wtuliła się w pień drzewa podciągając kolana pod
brodę i oplatając je rękami. Usłyszała rżenie konia. Chwile potem ujrzała ogromnego ogiera. Był
śnieżnobiałej maści z niezwykle jasną grzywą i ogonem. Stanął dęba, gdy ją
zobaczył, wiec nie widziała, kto go dosiadał.
Powoli
jeździec na koniu zbliżył się do niej.
Niestety
przez tą mgłę i słońce, które pojawiło się nie wiadomo skąd nie widziała
dokładnie jego twarzy, czy nawet sylwetki. Patrzyła z zachwytem na jeźdźca na
białym koniu.
Od
razu skojarzyło się jej to z księciem.
Bo
przecież książęta jeżdżą na koniach.
A
więc niech to będzie Książe.
Ubrany
był w srebrną zbroję, a na głowie miał taki sam hełm z białym piórem. Stanął
nad nią jednak nie zsiadł ze swojego wierzchowca.
Patrzył
na nią.
Nie
wiem czy to przez refleksy słoneczne czy to jej wyobraźnia, ale wydawało się jej,
że księże ma stalowe oczy. Takie zimne. Od jego spojrzenia bił chłód. Książe
spiął konia, zawrócił i odjechał kawałek. Dziewczyna patrzyła za nim jak
zahipnotyzowana.
Po
chwili zawrócił znowu. Tym razem nie podjechał do niej. Zatrzymał się nieco
dalej i zsiadł z konia. Przy pasie miał długi miecz. Jego rękojeść była
wysadzana białymi diamentami. Podszedł do niej i spojrzał z góry. Ona nadal
siedziała skulona pod drzewem. Wyciągnął ku niej dłoń obleczona w srebrną
metalową rękawiczkę. Dotknęła jej. Myślała, że będzie zimna, ale w dotyku była
przyjemna, taka delikatna i … ciepła. A przecież to metal!
Pomógł
jej wstać.
Spojrzała
mu niepewnie w oczy. Już nie było w nich zimna. Teraz patrzył na nią z
miłością… jego spojrzenie było takie cieple, zupełnie jak usta, które ją chwile
potem pocałowały. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy Książe zdjął hełm. A już ją
całował! I to jak! Najpierw delikatnie drażniąc jej wargi, by za moment jego
język wkradł się do środka pieszcząc jej podniebienie.
Kompletnie
zatracali się w tym pocałunku. Kiedy został przerwany siedziała okrakiem na
koniu a za nią oparty o jej plecy siedział Książe.
Że
też nie widziała jego twarzy!
Teraz
nie sposób było się odwrócić, bo mogła spaść.
Pędzili
szybko klucząc miedzy drzewami. Żadna gałąź ich nie smagała. Zupełnie jakby
tego lasu tu nie było. A oni pędzili poprzez
polany. Letni wietrzyk owiewał ich twarze. Delikatny zapach polnych kwiatów
drażnił nos.
Polne
kwiaty? W lesie?
Dziewczyna
szerzej otworzyła oczy, bo właśnie jechali stepem przez łąkę pełną polnych
kwitnących kwiatów!
Niesamowite!
W
oddali ujrzała cel ich podróży. Na szczycie wzniesienia stał ogromny zamek.
Wielkości samego Hogwartu! A dookoła niego mniejsze domki, zapewne poddanych.
Powoli
wjechali na uliczkę, przy której stało parę domków. Ich mieszkańcy wychodzili
na zewnątrz witać swojego pana. Wszyscy kłaniali się im w pas. Nikt nie wydawał
się dla niej znajomy. To były obce twarze. Obcy ludzie. I obce gesty.
Podjechali
do wrót zamku. Przejechali przez zwodzony i opuszczony most i stanęli na
dziedzińcu. Od razu podbiegła do nich służba. Książe zsiadł z konia a potem
pomógł zsiąść jej. Spojrzał jej w oczy i gdy już miał zdjąć swoje maskę ona …
zemdlała.
Że
też w takim momencie!
Młody
Książe złapał ją w ostatniej chwili. Wziął na ręce i zaniósł do zamku. Ułożył
ją na ogromnym łożu z jedwabnymi zasłonami i narzutami. Chwile spoglądał na jej
spokojną i uśpioną twarz, po czym pochylił się i złożył na jej ustach
pocałunek. Właściwie było to zaledwie delikatne muśniecie jej warg. Po czym
uśmiechnął się i wyszedł. Na malej szafeczce przy jej łóżku położył jeszcze
małe srebrne pudełeczko obwiązane zieloną wstążką.
Hermiona
otworzyła oczy.
„A
wiec to był tylko sen”. - Westchnęła. Opadła na poduszki i znowu zamknęła oczy.
–„ Ale za to, jaki cudowny!”
Ułożyła
się wygodniej i pomału zaczęła oddawać się w objęcia morfeusza…
Nie
wiedziała, że jej Książe stoi nie dalej jak kilka stóp od jej szpitalnego łóżka
i przygląda się jej w skupieniu. Wizja senna, którą miała dziewczyna była jego
dziełem. Wszystko pieczołowicie sobie zaplanował. Wszystko oprócz jednej malej
kwestii.
Ale
to było silniejsze od niego!
Jej
usta uśmiechające się przez sen do tego rzekomego „księcia” tak go kusiły! Już
od dłuższego czasu myślał o nich i tylko o nich. I stało się, musnął swoimi
bladymi ustami jej malinowe usta. Tak delikatnie, ale i tak się przebudziła.
Myślał.
Ciągle
o niej myślał.
Źle,
czasem dobrze…
Zawsze…
Co
prawda po większości była to wina Jojo, której wydawało się, że ONI do siebie
pasują.
„Phi! Wcale, że nie! ”
Ale
czy na pewno??? - Czy to głos Jojo rozległ się w jego głowie? Czy sumienie
przybrało jej barwę i wyobrażenia?
„Tak!”
Wiec,
co tu robisz? Czemu o niej myślisz? Czemu ją całujesz? Czemu chcesz być blisko
niej?
Czemu?
Czemu? Czemu?
„Nie
wiem! Jasne? Nie wiem, czemu! Po prostu czuje, że muszę być blisko. Że muszę ją
chronić, choć sam nie wiem, przed czym…”
Draco
podszedł do łóżka Hermiony. Lekko drżącą dłonią dotknął jej policzka. Poruszyła
się, lecz nadal miała zamknięte oczy, spała.
-Musze
cię chronić, choć sam nie wiem, czemu. Po prostu muszę…
Oderwał
dłoń od jej policzka. Zerknął na szafkę, na której leżała mała paczuszka i
wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
*
Leżąc
już na swoim łóżku nie mógł spać.
Myślał
o dziewczynie, z którą nigdy nie będzie mógł być.
„Skąd
u mnie takie myśli???Głupota! Na świecie jest masa panienek o czystych
rodowodach, nie muszę się interesować taką jak Granger. Nie muszę… cholera, ale
chce! - Złapał się za głowę wplatając szczupłe palce w platynową grzywkę
włosów. – Cholera! Spokojnie Draco takie zachowanie nie jest odpowiednie dla
kogoś z taką pozycją jak ty. Ty masz, nie, ty jesteś przykładem dla innych, nie
możesz zhańbić swojej osoby a tym bardziej nazwiska. Nie możesz. Zresztą ona
nawet nie jest w moim typie. Cholera jest
i to bardzo! No nie mogę. Czemu mnie to trafiło? Za jakie grzechy muszę płacić?
Lucjusz.
Tak
ojcze, to wszystko twoja wina! Nawet cieszę się, że siedzisz w Azkabanie, przy
najmniej matka ma spokój. Tobie by się nie spodobało to, co teraz robię, co
myślę i czuje… zaraz czuje?
A
co ja czuje?
Nie,
nie, nie! Ja nic nie czuje. To po prostu, hmmm chęć opieki nad kimś słabszym?
Tak! Ale Granger nie jest słaba. A przynajmniej udaje silna. - Chłopak uśmiecha
się pod nosem - I co ja mam teraz z tobą zrobić? Co Granger? Namąciłaś mi w
życiorysie, nawet nie będąc tego świadoma. Ech. Dziewczyno, co z tobą począć?
„Ona
nie jest dla ciebie…”
Co?
Każda, ale to każda jest dla mnie.
„Przecież
ona jest szlamą, ojcu by się to nie spodobało…”
A
czy ja się chce z nią żenić czy co? Ojca nie powinno interesować to, kim JA się
interesuje.
NIKOGO
to nie powinno interesować, jasne?!
Retrospekcja(wspomnienie
z soboty lub niedzieli)
„-Pomyślałem sobie,
że się martwisz.
-Tak?
-Tak. Granger zniknęła,
a ty stałeś się jakiś dziwny.
-Popieprzyło cię
Xavier? – Draco się zbulwersował. Wstał i podszedł do barku. Nalał sobie
szklankę ognistej i od razu wypił.
-Bredzisz. - Rzucił
jeszcze.
-Nie bredzę Draco. - Chłopak
podszedł do niego, opierając na jego ramieniu dłoń. – Znam cię.
-Czego ty się
naćpałeś? Musze powiedzieć dla Tahy żeby sprawdzał swój towar na pierwszakach a
nie na tobie. – Pokręcił głową i zamierzał usiąść, ale Lord go zatrzymał.
-Przeznaczenia nie
oszukasz.
-Co?
Xavier odwrócił się i
wyszedł.
Draco stał jeszcze
chwile i bezmyślnie wpatrywał się w drzwi.
-Brednie. „
*
„Co to za brednie z tym przeznaczeniem? ”
„To
nie brednie Draco. Chyba już to zauważyłeś?” Odezwał się jakiś głos. I to
bynajmniej nie było sumienie, ani tez Jojo. Ten, kto to mówił był starszy od
niego. Bardziej dojrzały. I doświadczony?
Chłopak
usiadł na łóżku. Nagle zrobił się
dziwnie senny.
-,
Co się dzieje? – Rzucił w przestrzeń. Lecz
odpowiadała mu tylko cisza. Nawet zegar wiszący nad kominkiem zdawał się
milczeć. Nic nie zakłócało tej ciszy. Była tak nienaturalna! Dziwna i bardziej
magiczna niż dotychczas zdawał sobie z tego sprawę. W powietrzu kroiło się coś
większego. Coś bardzo groźnego i jednocześnie dobrego?
Chłopak
wiedział to. Nie wiedział skąd, ale wiedział.
*
Tak
samo jak wiedział to czarnowłosy chłopak o zielonych oczach i rudzielec o
błękitnym spojrzeniu. Oni też, w tej chwili obudzili się tchnięci dziwnym
przeczuciem.
-Ron?
- Odezwał się Harry. - Co się dzieje?
-Nie
wiem stary. - Rudy podrapał się po głowie. – Coś się stało
-Wiem,
ale co?
Harry
zerknął na podświetlaną tarcze swojego zegarka na rękę. Była…
-Wiesz,
która godzina? - Zapytał podniecony.
-Nie
interesuje mnie to. - Mruknął Ron, kory opadł z powrotem na poduszki. - Chce spać.
-Stary!
– Wybraniec zszedł z łóżka i potrząsnął przyjacielem.
-Co??
-Jest
03: 03 o tej godzinie urodziła się nasza Hermiona!
-A
nie możesz mi tego powiedział rano?
-Dobra,
dobra. Idź już spać - chłopak wrócił do łóżka i wsunął się pod kołdrę. –Życzenia
złożę jej rano.- Uśmiechnął się i zasnął.
Nie
wiedział, że po drugiej stronie zamku pewien arystokrata także zasypiał z
myślą… „Rano…”
*
„To
już się zaczęło…!”
*
Na
świecie kroiła się grubsza afera…
Czy
będzie ona dobra? Czy zła?
Kto
na niej zyska a kto straci?
Czy
będą jakieś ofiary? Czy ktoś będzie po nich płakał?
Miłości
i nienawiść…
Dzieli
je jedna cieniutka linia.
One
same, mimo że to dwie sprzeczności nie mogą istnieć bez siebie wzajemnie.
Uzupełniają
się.
Bo…
„miłość
i nienawiść sypiają wciąż ze sobą.”
Nadejdzie
w końcu czas, że któreś z nich wpadnie….
Tylko,
które?
Czyja
porażka będzie bolesna a z czyjej przyjdzie się nam cieszyć?
Czas
pokaże.
Pokaże,
jeśli przeznaczenia nie napisze własnego scenariusza
Jeśli
nie pokrzyżuje planów miłości.
Jeśli
nie pokrzyżuje planów nienawiści.
Jeśli
…
„Rano?”
*******************************************************************
Ten sen był piękny! Uwielbiam <3
OdpowiedzUsuń