piątek, 25 lipca 2014

Pojedynek Serc: Rozdział trzydziesty pierwszy

Rozdział trzydziesty pierwszy: Pocałunek Księcia

*******





„Jutro…”



*



Chłopak leniwie zerknął na wielki zegar nad kominkiem. Dochodziła północ. Czas zacząć działać.

Wstał i ubrał się starannie. Choć zawsze był staranny i wszystko leżało na nim idealnie teraz starał się wyglądać jeszcze lepiej. Wszak nie szedł byle gdzie. Z szafki nocnej wziął swoją różdżkę i małe pudełeczko i wyszedł starając się nie narobić zbytniego hałasu.



*





Było już dobrze po północy, kiedy coś ją zbudziło. Usiadła na łóżku rozglądając się wokoło.

Co wyrwało ją ze snu w środku nocy?

Sen.

Cudowny sen.

Zawsze marzyła o księciu a tu jak na zawołanie śni się jej Książe!

Potarła dłonią czoło przymykając oczy. Jakby pod powiekami chciała zatrzymać JEGO wizerunek. JEGO postać i ruchy.

Była na jakiejś polanie w środku lasu. To był na pewno nieznany jej las, z mnóstwem starych i powykręcanych drzew. Las różnił się od tych jej znanych. Nie było w nim strachu i grozy, jaka towarzyszyła wędrówkom lub przebywaniu w Zakazanym Lesie. Nie był to las przy parku w domu w Londynie, bo tam drzewa były młode i takie świeże. Dające nadzieje. Jednak tu miedzy tymi drzewami, czuła się bezpiecznie. Rozejrzała się, wokoło ale delikatna mgła uniemożliwiała jej zobaczenie czegoś więcej poza tym, co miała w odległości kilku stóp.

Jak się tu znalazła?

Nie pamiętała.

Na ziemi nie opodal rozłożystego dębu, chyba największego na tej dziwnej polanie leżał puchaty kocyk.

Kocyk w środku lasu?

Niesamowite.

Dziewczyna zbliżyła się do niego i usiadła.

Była zmęczona, ale czym?

Wędrówką, której nie pamiętała?

Możliwe…

Nagle z jednej strony usłyszała tętent kopyt.

Przestraszyła się, że mogą to być nie miłe centaury. I że mogą coś jej zrobić, lub nawet zabić. Siedząc dalej na kocyku wtuliła się w pień drzewa podciągając kolana pod brodę i oplatając je rękami. Usłyszała rżenie konia.  Chwile potem ujrzała ogromnego ogiera. Był śnieżnobiałej maści z niezwykle jasną grzywą i ogonem. Stanął dęba, gdy ją zobaczył, wiec nie widziała, kto go dosiadał.

Powoli jeździec na koniu zbliżył się do niej.

Niestety przez tą mgłę i słońce, które pojawiło się nie wiadomo skąd nie widziała dokładnie jego twarzy, czy nawet sylwetki. Patrzyła z zachwytem na jeźdźca na białym koniu.

Od razu skojarzyło się jej to z księciem.

Bo przecież książęta jeżdżą na koniach.

A więc niech to będzie Książe.

Ubrany był w srebrną zbroję, a na głowie miał taki sam hełm z białym piórem. Stanął nad nią jednak nie zsiadł ze swojego wierzchowca.

Patrzył na nią.

Nie wiem czy to przez refleksy słoneczne czy to jej wyobraźnia, ale wydawało się jej, że księże ma stalowe oczy. Takie zimne. Od jego spojrzenia bił chłód. Książe spiął konia, zawrócił i odjechał kawałek. Dziewczyna patrzyła za nim jak zahipnotyzowana.

Po chwili zawrócił znowu. Tym razem nie podjechał do niej. Zatrzymał się nieco dalej i zsiadł z konia. Przy pasie miał długi miecz. Jego rękojeść była wysadzana białymi diamentami. Podszedł do niej i spojrzał z góry. Ona nadal siedziała skulona pod drzewem. Wyciągnął ku niej dłoń obleczona w srebrną metalową rękawiczkę. Dotknęła jej. Myślała, że będzie zimna, ale w dotyku była przyjemna, taka delikatna i … ciepła. A przecież to metal!

Pomógł jej wstać.

Spojrzała mu niepewnie w oczy. Już nie było w nich zimna. Teraz patrzył na nią z miłością… jego spojrzenie było takie cieple, zupełnie jak usta, które ją chwile potem pocałowały. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy Książe zdjął hełm. A już ją całował! I to jak! Najpierw delikatnie drażniąc jej wargi, by za moment jego język wkradł się do środka pieszcząc jej podniebienie. 

Kompletnie zatracali się w tym pocałunku. Kiedy został przerwany siedziała okrakiem na koniu a za nią oparty o jej plecy siedział Książe.

Że też nie widziała jego twarzy!

Teraz nie sposób było się odwrócić, bo mogła spaść.

Pędzili szybko klucząc miedzy drzewami. Żadna gałąź ich nie smagała. Zupełnie jakby tego lasu tu nie było.  A oni pędzili poprzez polany. Letni wietrzyk owiewał ich twarze. Delikatny zapach polnych kwiatów drażnił nos.

Polne kwiaty? W lesie?

Dziewczyna szerzej otworzyła oczy, bo właśnie jechali stepem przez łąkę pełną polnych kwitnących kwiatów!

Niesamowite!

W oddali ujrzała cel ich podróży. Na szczycie wzniesienia stał ogromny zamek. Wielkości samego Hogwartu! A dookoła niego mniejsze domki, zapewne poddanych.

Powoli wjechali na uliczkę, przy której stało parę domków. Ich mieszkańcy wychodzili na zewnątrz witać swojego pana. Wszyscy kłaniali się im w pas. Nikt nie wydawał się dla niej znajomy. To były obce twarze. Obcy ludzie. I obce gesty.

Podjechali do wrót zamku. Przejechali przez zwodzony i opuszczony most i stanęli na dziedzińcu. Od razu podbiegła do nich służba. Książe zsiadł z konia a potem pomógł zsiąść jej. Spojrzał jej w oczy i gdy już miał zdjąć swoje maskę ona … zemdlała.

Że też w takim momencie!

Młody Książe złapał ją w ostatniej chwili. Wziął na ręce i zaniósł do zamku. Ułożył ją na ogromnym łożu z jedwabnymi zasłonami i narzutami. Chwile spoglądał na jej spokojną i uśpioną twarz, po czym pochylił się i złożył na jej ustach pocałunek. Właściwie było to zaledwie delikatne muśniecie jej warg. Po czym uśmiechnął się i wyszedł. Na malej szafeczce przy jej łóżku położył jeszcze małe srebrne pudełeczko obwiązane zieloną wstążką.

Hermiona otworzyła oczy.

„A wiec to był tylko sen”. - Westchnęła. Opadła na poduszki i znowu zamknęła oczy. –„ Ale za to, jaki cudowny!”

Ułożyła się wygodniej i pomału zaczęła oddawać się w objęcia morfeusza…

Nie wiedziała, że jej Książe stoi nie dalej jak kilka stóp od jej szpitalnego łóżka i przygląda się jej w skupieniu. Wizja senna, którą miała dziewczyna była jego dziełem. Wszystko pieczołowicie sobie zaplanował. Wszystko oprócz jednej malej kwestii.

Ale to było silniejsze od niego!

Jej usta uśmiechające się przez sen do tego rzekomego „księcia” tak go kusiły! Już od dłuższego czasu myślał o nich i tylko o nich. I stało się, musnął swoimi bladymi ustami jej malinowe usta. Tak delikatnie, ale i tak się przebudziła.

Myślał.

Ciągle o niej myślał.

Źle, czasem dobrze…

Zawsze…



Co prawda po większości była to wina Jojo, której wydawało się, że ONI do siebie pasują.

„Phi!  Wcale, że nie! ”

Ale czy na pewno??? - Czy to głos Jojo rozległ się w jego głowie? Czy sumienie przybrało jej barwę i wyobrażenia?

„Tak!”

Wiec, co tu robisz? Czemu o niej myślisz? Czemu ją całujesz? Czemu chcesz być blisko niej?

Czemu? Czemu? Czemu?

„Nie wiem! Jasne? Nie wiem, czemu! Po prostu czuje, że muszę być blisko. Że muszę ją chronić, choć sam nie wiem, przed czym…”

Draco podszedł do łóżka Hermiony. Lekko drżącą dłonią dotknął jej policzka. Poruszyła się, lecz nadal miała zamknięte oczy, spała.

-Musze cię chronić, choć sam nie wiem, czemu. Po prostu muszę…

Oderwał dłoń od jej policzka. Zerknął na szafkę, na której leżała mała paczuszka i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.



*



Leżąc już na swoim łóżku nie mógł spać.

Myślał o dziewczynie, z którą nigdy nie będzie mógł być.

„Skąd u mnie takie myśli???Głupota! Na świecie jest masa panienek o czystych rodowodach, nie muszę się interesować taką jak Granger. Nie muszę… cholera, ale chce! - Złapał się za głowę wplatając szczupłe palce w platynową grzywkę włosów. – Cholera! Spokojnie Draco takie zachowanie nie jest odpowiednie dla kogoś z taką pozycją jak ty. Ty masz, nie, ty jesteś przykładem dla innych, nie możesz zhańbić swojej osoby a tym bardziej nazwiska. Nie możesz. Zresztą ona nawet nie jest w moim typie.  Cholera jest i to bardzo! No nie mogę. Czemu mnie to trafiło? Za jakie grzechy muszę płacić?

Lucjusz.

Tak ojcze, to wszystko twoja wina! Nawet cieszę się, że siedzisz w Azkabanie, przy najmniej matka ma spokój. Tobie by się nie spodobało to, co teraz robię, co myślę i czuje… zaraz czuje?

A co ja czuje?

Nie, nie, nie! Ja nic nie czuje. To po prostu, hmmm chęć opieki nad kimś słabszym? Tak! Ale Granger nie jest słaba. A przynajmniej udaje silna. - Chłopak uśmiecha się pod nosem - I co ja mam teraz z tobą zrobić? Co Granger? Namąciłaś mi w życiorysie, nawet nie będąc tego świadoma. Ech. Dziewczyno, co z tobą począć?

„Ona nie jest dla ciebie…”

Co? Każda, ale to każda jest dla mnie.

„Przecież ona jest szlamą, ojcu by się to nie spodobało…”

A czy ja się chce z nią żenić czy co? Ojca nie powinno interesować to, kim JA się interesuje.

NIKOGO to nie powinno interesować, jasne?!







Retrospekcja(wspomnienie z soboty lub niedzieli)



„-Pomyślałem sobie, że się martwisz.

-Tak?

-Tak. Granger zniknęła, a ty stałeś się jakiś dziwny.

-Popieprzyło cię Xavier? – Draco się zbulwersował. Wstał i podszedł do barku. Nalał sobie szklankę ognistej i od razu wypił.

-Bredzisz. - Rzucił jeszcze.

-Nie bredzę Draco. - Chłopak podszedł do niego, opierając na jego ramieniu dłoń. – Znam cię.

-Czego ty się naćpałeś? Musze powiedzieć dla Tahy żeby sprawdzał swój towar na pierwszakach a nie na tobie. – Pokręcił głową i zamierzał usiąść, ale Lord go zatrzymał.

-Przeznaczenia nie oszukasz.

-Co?

Xavier odwrócił się i wyszedł.

Draco stał jeszcze chwile i bezmyślnie wpatrywał się w drzwi.

-Brednie. „



*



 „Co to za brednie z tym przeznaczeniem? ”

„To nie brednie Draco. Chyba już to zauważyłeś?” Odezwał się jakiś głos. I to bynajmniej nie było sumienie, ani tez Jojo. Ten, kto to mówił był starszy od niego. Bardziej dojrzały. I doświadczony?

Chłopak usiadł na łóżku.  Nagle zrobił się dziwnie senny.

-, Co się dzieje? –  Rzucił w przestrzeń. Lecz odpowiadała mu tylko cisza. Nawet zegar wiszący nad kominkiem zdawał się milczeć. Nic nie zakłócało tej ciszy. Była tak nienaturalna! Dziwna i bardziej magiczna niż dotychczas zdawał sobie z tego sprawę. W powietrzu kroiło się coś większego. Coś bardzo groźnego i jednocześnie dobrego?

Chłopak wiedział to. Nie wiedział skąd, ale wiedział.



*



Tak samo jak wiedział to czarnowłosy chłopak o zielonych oczach i rudzielec o błękitnym spojrzeniu. Oni też, w tej chwili obudzili się tchnięci dziwnym przeczuciem.

-Ron? - Odezwał się Harry. - Co się dzieje?

-Nie wiem stary. - Rudy podrapał się po głowie. – Coś się stało

-Wiem, ale co?

Harry zerknął na podświetlaną tarcze swojego zegarka na rękę. Była…

-Wiesz, która godzina? - Zapytał podniecony.

-Nie interesuje mnie to. - Mruknął Ron, kory opadł z powrotem na poduszki. - Chce spać.

-Stary! – Wybraniec zszedł z łóżka i potrząsnął przyjacielem.

-Co??

-Jest 03: 03 o tej godzinie urodziła się nasza Hermiona!

-A nie możesz mi tego powiedział rano?

-Dobra, dobra. Idź już spać - chłopak wrócił do łóżka i wsunął się pod kołdrę. –Życzenia złożę jej rano.- Uśmiechnął się i zasnął.

Nie wiedział, że po drugiej stronie zamku pewien arystokrata także zasypiał z myślą… „Rano…”



*



„To już się zaczęło…!”



*



Na świecie kroiła się grubsza afera…

Czy będzie ona dobra? Czy zła?

Kto na niej zyska a kto straci?

Czy będą jakieś ofiary? Czy ktoś będzie po nich płakał?

Miłości i nienawiść…

Dzieli je jedna cieniutka linia.

One same, mimo że to dwie sprzeczności nie mogą istnieć bez siebie wzajemnie.

Uzupełniają się.

Bo…

„miłość i nienawiść sypiają wciąż ze sobą.”



Nadejdzie w końcu czas, że któreś z nich wpadnie….

Tylko, które?

Czyja porażka będzie bolesna a z czyjej przyjdzie się nam cieszyć?

Czas pokaże.

Pokaże, jeśli przeznaczenia nie napisze własnego scenariusza

Jeśli nie pokrzyżuje planów miłości.

Jeśli nie pokrzyżuje planów nienawiści.

Jeśli …





„Rano?”



                     *******************************************************************



1 komentarz: