Rozdział
trzydziesty drugi: Pomyśl. Pomyślę…
***
-Wszystkiego
najlepszego śpiochu!
Do
szpitala wpadło chyba z dwadzieścia osób. Harmider, jakiego przy tym narobili zbudziłby
umarłego, jednak dziewczyna, która w nocy miała problemy ze snem nie obudziła
się.
-
Hermiona! Wstawaj! – Potrząsali ją.
Jubilatka
leniwie otworzyła zaspane oczy zerkając nieprzytomnie na swoich przyjaciół.
-Co
jest..? - Zapytała głupio.
-
Najlepszego kochana! - Ginny rzuciła się jej na szyję obcałowując. Oderwała się
od niej po chwili dając jej chwilę wytchnienia i wtykając w dłonie małą
paczuszkę.
Następna
w uściskach była Tory potem Jenny, które także wręczyły jej prezenty. Do
roześmianego towarzystwa dołączyła także Luna i Jessika. Poprzez mały tłumek dziewczyn,
w którym były także Parvati i Lavender przecisnął się też Harry i Ron. Zaraz za
nimi swoje życzenia złożył Neville, a po nim Semaus i Dean. W tłumie było widać
także Hannę i Erniego. Oraz dziewczynę Wybrańca, Cho. Wszyscy wesoło rozmawiali
do czasu aż pani Pomphey nie wygoniła całego towarzystwa.
-Do
zobaczenia na lekcjach!
Wszyscy
się zegnali.
-Zdrowiej!
I
po kolei opuszczali sale, w której normalnie powinno zachowywać ciszę, a
którego to zakazu aktualnie nie przestrzegano.
„Ach
te dzieci!.”
Wykończona
uściskami i buziakami dziewczyna, przepraszam młoda kobieta opadła na poduszki.
Bo w końcu o 3.03 Skończyła 17 lat.
Nie
specjalnie czuła się jakoś inaczej. Przeciwnie była bardziej zmęczona.
Zerknęła
w bok na całkiem spory Stosik prezentów.
Westchnęła
i zabrała się do ich przeglądania.
Gin
podarowała jej cudną fiołkową apaszkę. Idealna na jesienne wypady do Hogsmeade.
Wariatka wręczyła jej flakonik perfum, i jak głosiła nalepka na opakowaniu były
to afrodyzjaki. Ech niepoprawna, zapewne kupiła je u bliźniaków. Jen tak jak i
Jess kupiły jej książki. Harry bransoletkę a Ron kolczyki do kompletu.
Następnie jej uwagę przykuło małe pudełeczko wyróżniające się na tle kolorowych
prezentów.
Dziewczyna
wzięła do ręki prezent oglądając go z każdej strony. Rozwiązała zielona
tasiemkę i rozerwała srebrny papier ozdobny. Na pościel upadło małe czerwone
zamszowe etui. Zaintrygowana otworzyła je powoli. Na kołdrę wypadła mała karteczka
pisana odręcznie.
„Nie
chcę żyć wspomnieniami…”
Twój
A.S.
-A.S.?
Nie znam nikogo takiego…. - Zamyśliła się głośno. Odłożyła karteczkę na bok i
zerknęła do środka. Aż otworzyła usta ze zdziwienia. W środku był
najpiękniejszy kolczyk do pępka, jaki kiedykolwiek widziała w życiu! Wzięła go
do ręki. W promieniach słońca diamenty, którymi był wysadzany skrzyły się
delikatnie. Cały wykonany był z białego
złota. W miejscu, w którym poprzedni jej kolczyk miał kwiatka tu był motylek, tak
delikatny i kruchy jakby samo jego dotknięcie mogło go skruszyć. Uniosła go do
góry i motylek zatrzepotał małymi skrzydełkami, wprawiając dziewczynę w
zachwyt.
Piękny…
*
-Przyjdziesz?
-Jesteś
pewna ze tego chcesz? Nie będzie odwrotu.
Pocałunek
był odpowiedzią.
*
-Nie
wiesz, kto Ci go przysłał?
Siedziała
na obiedzie miedzy Ginny a Victoria. Z rana już ją wypuścili, z zaleceniem nie
przemęczania się. Więc na lekcje dziś też nie poszła.
Ech!
Nadrobi zaległości w kilka godzin.
Jej
pojawianie się w Wielkiej Sali wywołało nie małe zamieszanie. W końcu na temat
jej zniknięcia było wiele spekulacji.
Jak
widać żadne nie były prawdziwe, co po niektórzy przyjęli to z uśmiechem, inni z
grymasem. Do tych drugich jak wiadomo zaliczali się głównie ślizgoni, nie wszyscy,
ale większość.
Dziewczyny
z zachwytem podziwiały pięknego motylka, którego Hermiona od razu włożyła do
pępka. Przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu motylek ruszał skrzydełkami, na
co dziewczyny wzdychały z zachwytem.
-Na
prawdę piękny…
*
Tysiące
mil od tego miejsca pewna kobieta siedziała w fotelu rozmyślając nad swoim
życiem.
Zaczęło
się…
Dziś
w nocy.
Nie
długo cały świat się o tym dowie.
Jak
na to zareaguje?
A
jak na to zareaguje ON?
To
w końcu jego ojciec… nie był za dobry ani kochający, ale dal mu życie.
Czy
to nie wystarczy, aby go, choć trochę żałować?
„NIE!
Nie za to, co robił mi i jemu. Nie za te krzywdy, które wyrządził nieznanym i
niewinnym ludziom. „
NIE!
Nikt
nie będzie go żałować.
Ale
czy ktoś inny nie będzie chciał zemsty?
Ktoś,
kto będzie chciał zająć, ktoś, kto zajmie miejsce GROZNEGO.
Ktoś…
Jego
potomek.
Jego
dziecko.
Krew
z jego krwi.
Kości
z jego kości.
Dusza
z jego duszy.
A
może?
Może
ONO nie będzie chciało władzy?
„Akurat!”
Kobieta
zaśmiała się głośno.
Kto
normalny odrzuci dobrowolnie przywileje, jakie się mu należą???
NIKT!!!
Wstała
i powoli podeszła do kominka, na którym stało zdjęcie szczęśliwej rodziny.
Kochającej się rodziny.
„Jak
szkoda ze to były tylko pozory.” Prychnęła.
Wzięła
do ręki owa ramkę przyglądając się jej intensywnie. Uśmiechnięty mężczyzna
podrzucał małego najwyżej czteroletniego chłopczyka na rękach, a kobieta
stojąca koło niego robiła miny do dziecka. Wizerunek idealnej rodziny na pokaz.
Kobieta doskonale pamiętała, co było tego wieczoru, kiedy zrobiono to zdjęcie.
Łza zakręciła się jej w oku i spłynęła powoli po policzku rysując niewidzialna
ranę na duszy.
„Pomyśl
Że
za każdą ranę,
Którą
mi zadasz
Połknę
jedną tabletkę na sen
Pomyśl
Że
gdy przyjdziesz zadać kolejne,
Moje
oczy nie ujrzą cię,
Nie
usłyszę twego krzyku
Pomyśl
Że
nigdy nie wygrasz,
Bo
mam w sobie
Wieczność”
*
-Nawet obiadu nie
umiesz podać?! – Wydarł się na nią tego wieczoru. – Jak zwykle musisz cos spieprzyc!
- Mały chłopczyk cicho zapłakał w kacie. - I zabierz tego dzieciaka, bo mi
zaraz głowa pęknie!
Kobieta ze łzami w
oczach podeszła do krzesełka stojącego w kacie jadani i zabrała stamtąd syna
-Ciii - uspokajała go
- Tatuś miał zły dzien. - Mówiła do niego czule, po czym dziecko uspokoiło się
trochę. Zaniosła go do pokoju dziecięcego i ułożyła w łóżeczku.
-Śpij maleńki -
ucałowała go w czoło i wyszła cicho zamykając drzwi.
Przystanęła przed
nimi nasłuchując czy aby się nie obudzi i nie zacznie płakać. Kiedy stwierdziła
ze na pewno śpi, machnęła krótko różdżką w stronę drzwi, odwróciła się i
zaczęła wolno schodzić po schodach i kierować się w stronę jadalni. W stronę
piekła…
Zaklęcie wyciszenia
nie pozwoli, aby jakikolwiek dźwięk dotarł do niewinnych uszu jej ukochanego
synka.
Weszła do jadalni
gdzie jej maż właśnie raczył się (chyba już nie pierwszą) szklaneczka ognistej Weeasky.
-Nareszcie! - Rykną i zaczął zbliżać się w jej
stronę nieco chwiejnym krokiem.
Jak co wieczór, tak i
dziś ta sama scena.
Źle podany obiad,
płaczące dziecko, nadmiar alkoholu i echo uderzenia rozchodzące się po domu.
Cichy krzyk rozpaczy.
-Zasłużyłaś sobie
suko. - Mówi spoglądając z pogardą na skuloną postać kobiety leżącej u jego
stup.
Jak co wieczór.
Kobieta
odkłada zdjęcie na miejsce.
Pozory.
Cale
jej życie to tylko i wyłącznie pozory.
Co
się stało z tym mężczyzną, w którym się zakochała? Gdzie on się podział?
Umarł
otrzymawszy pierwsze zlecenie od Czarnego Pana.
Kobieta
odwróciła się powoli od kominka. Jej zamglony wzrok spoczął na spakowanych
walizkach stojących u wejścia do pokoju.
Powoli podeszła do nich. Odwróciła się za siebie rzucając ostatnie
spojrzenie na kominek i fotografie na nim stojącą. Wyjęła różdżkę i machnęła ją
w stronę walizek, a te natychmiast zniknęły.
Cicho westchnęła i wyszła z pokoju zostawiając za sobą przykre
wspomnienia.
Sprzedaje
swój letni dom. Ten a także wszystkie inne, które źle się jej kojarzą, które
maja przykre wspomnienia.
Ból,
łzy i rozpacz idą pod młotek.
Koniec.
Jego
Koniec będzie Jej Początkiem.
Wyszła
do ogrodu. Zamknęła za sobą drzwi i skierowała się w stronę sportowego audi TT
stojącego na podjeździe.
Wsiadając
do niego ostatni raz spojrzała na dom, w którym począł się jej jedyny Syn.
Powstrzymując łzy przekręciła kluczyk w stacyjce, wcisnęła gaz i z piskiem opon
ruszyła.
Jakąś
godzinę później zatrzymała się na podjeździe pewnego domu w cieniu pięknej
rzeźby jednak nie zwróciła na nią większej uwagi i wysiadła. Schodami weszła na
kwitnący ganek.
Późne
lato. Kwiaty kwitnące w ogrodzie roztaczały miły dla nosa aromat.
Nacisnęła
na dzwonek do drzwi, modląc się w duchu, aby właścicielka była w domu. Gdzieś w głębi rozległo się donośne „ding-
dong!”. A chwile później dało się słyszeć kroki, niewątpliwie pani domu.
Dźwięk
przekręcanego kluczyka, skrzypienie starych drzwi i zdziwiony wyraz kuzynki.
-Narcyzo?
Co się stało?
*
Przy
stole obok pewien blondyn rozmawiał z przyjacielem na temat zbliżającej się
soboty.
-Co
ci szkodzi? – Zapytał Diabeł
-
To, że ty kręcisz z tą…- umilkł patrząc w oczy dla Blaise – Weasleyówną nie znaczy,
że ja będę chodzić na te ich imprezki
-Daj
spokój. - Machną ręką. – Lord idzie.
-Gdzie?
- Wtrącił się Xavier
-NA
imprezę do gryfonów
-No
jasne, że idę, chce zobaczyć jak bawią się największe świętoszki ze szkoły –
zaśmiał się paskudnie
-
Ja tez idę - do stołu naprzeciw Draco usiadł właśnie Taha. Zaczął nakładać
sobie cielęcinkę. - I Mati tez.
-Matylda?
- Szepnął Lord. - O proszę. To pewnie i Rita też
-Chodzisz
z moja siostra a nie wiesz gdzie ona chadza? – Zaśmiał się K2.
-Nie
kontroluje jej jak chcesz wiedzieć. - Zaperzył się blondynek i zajął się swoim
obiadem.
-Nie
wiem. - Powiedział powoli Draco. - Musze się zastanowić.
-Daj
spokój, może być zabawnie.
„-Nie wiem czy to
dobry pomysł…
-Skarbie, zaufaj mi…”
-Zastanowię
się. – Smok wrócił do obserwowania owej gryfonki, u której ma być zorganizowana
sobotnia impreza. Dziewczyna właśnie chwaliła się przyjaciółkom swoim
prezentem. Chłopak uśmiechną się pod nosem.
„Jakie
to banalne. – Pomyślał. –Pełnoletniość. – Prychnął. - A tobie Granger i tak nic
nie dała. Jesteś, jaka byłaś. Taka sama.”
I
powrócił do obiadu.
*
-Nie
mogę się doczekać …
-Imprezy!
- Dokończyła za nią Tory
-Nie
- Hermiona się uśmiechnęła. - Jutrzejszego dnia. W końcu wracam na lekcje.
Było
już po kolacji i dziewczyny wspólnie siedziały w salonie gryfonów odpoczywając.
-Ty
to zawsze z czymś wyskoczysz…
„KTO???”
*************************************
*wiersz
Anny Sahajdak, znaleziony gdzieś, już nawet nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz