Rozdział piąty
[Rozdział zawiera
wyrazy uznawane potocznie za wulgarne.]
Rok 1997.
-Smoku, musimy pogadać! – Blaise Zabini pięściami walił w
drzwi sypialni młodego ślizgona.
Jednak odpowiadało mu milczenie, przerywane od czasu do
czasu wybuchami śmiechu dochodzącymi z Pokoju Wspólnego ślizgonów.
-W końcu będziesz musiał stąd wyjść. – Powiedział na odchodnym
i udał się do swojego dormitorium.
Tymczasem owy Smok, siedział u siebie przy biurku
zastanawiając się, za jakie grzechy ma mieć patrol z Abott? Czyż nie dał
Snape’owi wyraźnie do zrozumienia, że wolałby być z Granger? Czy profesorowi
całkiem padło coś na mózg? Jeśli w ogóle takowy posiada…
Granger…
Dziewczyna zagadka.
A jednak coś go w niej pociągało.
Tylko, co?
Chłopak wstał i podszedł do okna.
Na zewnątrz szybko zapadał zmrok. Było już dawno po kolacji.
Za godzinę miał mieć pierwszy patrol z puchonką.
- Masakra – mruknął do siebie.
W szybie odbijała się jego blada twarz. Spojrzał w błękitne
oczy, wyobrażając sobie, że patrzy w orzechowe oczy Granger.
-Cholera. – Zaklął i odwrócił wzrok. Na ramieniu poczuł
dotyk zimnej dłoni. – Na Wrota Azkabanu! Po coś wróciła?
*
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jest czwórka prefektów
naczelnych. Z początku myślałam, że to tylko taki nie potrzebny środek
bezpieczeństwa. Ale teraz… – westchnęła
Hermiona – Coś pięknego!
- Ale co jest takie piękne? – Zapytała Ginny.
-A to, że mam patrol dopiero jutro, a także nie z Malfoyem!
A to duży powód do radości.
Mrugnęła do młodszej przyjaciółki.
- No nie wiem Herm – Ruda pokręciła głową.
-Nie marudź. Mamy czas pogadać!
*
Tydzień później.
-To zaczyna być meczące.
-Co znowu? Masz okres? Od kilku dni jesteś nie do
wytrzymania! – Ginny spojrzała na Hermionę jak na wariatkę o kilku
osobowościach.
-Nie, Malfoy!
-Malfoy ma okres? – Ruda wytrzeszczała oczy.
-Nie! On jest męczący!
-Nie rozumiem cię. Przecież wcale się nie widujecie. Nawet
lekcje macie oddzielnie.
-No właśnie. Czy to nie dziwne? Kurcze, brakuje mi go. –
Szatynka zamilkła i tego dnia nie poruszała już kwestii blondyna.
Jednak nie pozostała całkiem obojętna.
Od kilku dni nie mogła przestać o nim myśleć.
Nie lubiła go. Ba! Nienawidziła!
Ale nie mogła normalnie funkcjonować, kiedy jego nie było w
pobliżu.
To chore. Jak można traktować swojego wroga jak potrzebny do
życia tlen?
No nie można! To nie jest logiczne.
Ale czy w miłości ktoś
zwraca uwagę na logikę?
"Nie. Tylko nie ty! Po co wróciłeś?!" - Przemknęło jej przez myśl, kiedy poczuła na ramieniu dotyk chłodnej dłoni.
Bywały dni, kiedy panna Granger w morzu głów na korytarzu
wypatrywała platynowej grzywki ślizgona. Bywały momenty, że gdy ujrzała
podobną, jej serce wywijało koziołka. Były noce, kiedy nie mogąc zasnąć
wyobrażała sobie ich sprzeczki z poprzednich lat.
Bywały chwile, kiedy myślała, że jest w nim zakochana…
Jednak od razu odrzucała takie myśli od siebie.
Ona poukładana i rozsądna dziewczyna, miałaby zadurzyć się w
tym zimnym i aroganckim chłopaku?
Nie!
Jesteś pewna? - Gdzieś ze środka jej umysłu wydobył się czyjś delikatny szept.
*
-Coś markotnie wyglądasz… – Blaise przyjrzał się
przyjacielowi.
-Ostatnio źle sypiam. – Przyznał się Dracon.
-Poproś pielęgniarkę o jakiś eliksir. – Poradził mu.
-Nie. Nie potrzebuje. – Chłopak doskonale wiedział, dlaczego
nie może w nocy spać.
On myślał.
Ciągle myślał.
Uzależnił się od myślenia!
Cholera.
Zawsze uważał, że mugole i szlamy nie mają prawa uczęszczać
do tej szkoły.
Zawsze otwarcie o tym mówił.
Zawsze wiedział, że magia i to, co z nią związane jest zarezerwowane
tylko dla czarodziei o czystej krwi.
Zawsze.
Jednak, kiedy tej szlamy, tej głupiej mugolki nie było w
pobliżu on wariował!
Wszędzie wyobrażał sobie jej
postać. Myślał, że słyszy jej głos.
Nawet czuł jej zapach…
To chore – myślał za każdym razem, wypatrując jej sylwetki w
tłumie niczego niepodejrzewających uczniów.
Jego lodowate serce biło szybciej, za każdym razem, gdy
zauważył kogoś podobnego.
Nie mógł się na niczym skupić… A to dopiero kilka dni, jak
jej nie widział.
Co będzie dalej?
*
Kilka tygodni później…
-Słuchaj Snape, mam dość. – Młody Malfoy uderzył pięściami w
biurko profesora. – Ile jeszcze to potrwa? – Przerwał na chwilę. – Czy ty nie
rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
- Rozumiem doskonale. – Mruknął wyżej wymieniony.
-To wytłumacz mi, dlaczego, do cholery mam patrole tylko z
Abott. Dlaczego też tak mi ułożyłeś rozkład, żebym widywał ją jak najrzadziej?
Mężczyzna spojrzał na swojego ucznia zza kurtyny smoliście
czarnych włosów.
- Co mam ci powiedzieć? – Rzekł w końcu.
- Prawdę Snape, prawdę.
*
-To trochę niepokojące…
-Co?
-Co?
Grupa gryfonów siedziała w bibliotece szukając informacji
potrzebnych na zaklęcia.
-Wiecie… McGonagall mówiła, że patrole będą mieszane, a ja …
może zabrzmi to trochę głupio, ale ja nie miałam jeszcze patrolu z Malfoyem…
-Masz rację, to głupie. – Ron podrapał się piórem po głowie.
– Czym ty się przejmujesz?
Harry przyjrzał się dziewczynie uważnie.
-Hermiono, a czy nie przyszło ci do głowy, że może Malfoy
nie chce mieć z tobą patroli i specjalnie poprosił Snape, żebyś trzymała się od
niego jak najdalej?
-Ja…
-Nie Potter, wcale nie poprosiłem Snape żeby ona trzymała
się ode mnie z daleka.
Zza jednej z półek wyszedł Malfoy.
Harry i Ron od razu wstali z krzeseł trzymając różdżki w
pogotowiu.
Hermiona zasłoniła się kurtyną swoich gęstych loków.
*
Rok 1999
-Uspokój się. – Przemawiał do mnie spokojnym tonem. Kretyn
jeden. – Mogę ci pomóc. Ja też…
-Kurwa mać! – Puszczają mi nerwy. Szarpię łańcuch, który jak
na cholerę dość mocno mnie unieruchamia. – Co ty mi tu będziesz pierdolił o
jakieś pomocy?! Gdzie ty kurwa byłeś jak myśmy ciebie potrzebowali?! Jak ona ciebie potrzebowała?! – Coraz
mocniej naciągam łańcuch, jednak ten nadal nie chce puścić. Oddycham głęboko
przez otwarte usta. Jeszcze chwila…
-Dość. – Do Sali wkracza Mckrafft. – Panie Potter, przecież
pana prosiłem.
Kiwa ręką na czających się w korytarzu policjantów. Wchodzą
do środka. Jednak nie są sami. Za nimi, ukryty jak szpieg idzie więzienny
lekarz.
-Co jest? – Zwracam się do Mckraffta.
-Nic, nic. Nie martw się. Musisz się tylko uspokoić. – Kiwa
głową reszcie towarzystwa, a ci przystępują do pracy.
-Jestem spokojny! – Wykrzykuję, szarpiąc łańcuch.
Podchodzą do mnie. Dwójka mundurowych, pomimo kajdan
przytrzymuje mnie na ręce. Lekarz wyciąga z torby medycznej jakąś buteleczkę i
strzykawkę wypełnioną, zapewne czymś uspokajającym.
Po chwili czuje rozchodzący się po żyłach środek nasenny.
Jest mi coraz trudniej skupić wzrok w jednym punkcie.
Coraz gorzej z ułożeniem zdania w głowie…
Podnoszą mnie. Choć nie pamiętam, aby mnie rozkuwali…
Dziwne…
Czarna dziura…
Widzę jakieś drzwi, kolejne. I jeszcze jedne!
Idziemy dalej…
Oni idą, a mnie ciągną.
Drzwi. Znajome.
Otwierają się.
Wchodzę do środka.
Wchodzę?
Na ich nogach.
Zwyrodnialce!
Co mi zrobiliście?!
Rzucają mnie na łóżko i wychodzą.
Słyszę szczęk zamykanego zamka.
Zostaje sam.
Tylko ja i moje myśli.
I ona. Wiecznie piękna, szczęśliwa i uśmiechnięta.
Zamykam oczy.
Śnie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz