Rozdział dziesiąty
Rok 1997
Następnego dnia była niedziela.
I cale szczęście.
Grudniowe słońce próbowało wedrzeć się do pokoi smacznie
śpiących uczniów poprzez grube, zaciągnięte zasłony.
-O rany! – Ziewnął Harry Potter. – Wstawiaj Ron, zaraz
śniadanie się skończy.
-Dobra, dobra. – Mruknął rudzielec do swojej poduszki.
Po chwili, w której to Harry udał się do łazienki i zdążył z
niej wrócić ubrany, rudzielec wygramolił się z łóżka.
-Ale mi łeb pęka.
-Weź to. Pomoże ci. - Przyjaciel rzucił w jego kierunku małą
fiolkę, zawierającą zapewne eliksir na kaca.
-Kocham eliksiry. – Mruknął Ron, wypijając całość duszkiem.
-Powidz to
Nietoperzowi, może nie będzie nam tak punktów odejmował.
-Marzenie. – Po czym powlókł się do łazienki.
Po niespełna piętnastu minutach obaj udali się na śniadanie.
Tymczasem, tam gdzie nie dociera „poranne” słońce także
budziło się do życia pewne towarzystwo mniej lub więcej wyczerpane po
całonocnym imprezowaniu.
Uczniowie leniwie przeciągali się leżąc niekoniecznie na
swoich łóżkach.
-Jestem ta-aaa-ka wyczerpana. – Mruknęła Hermiona ziewając.
– Dzień dobry. – Powiedziała do uśmiechającego się do niej chłopaka.
-Dzień dobry. – Odpowiedział on i przejechał dłonią po jej
osłoniętym ramieniu. – Może mała powtórka z nocy?
-Ty świntuchu! Tak od rana? – Uśmiechnęła się zadziornie i
wstała zabierając ze sobą koc, który leżał na łóżku. Szczelnie się nim okryła i
mimo protestów chłopaka poszła do łazienki.
Po większych imprezach organizowanych przez szkołę śniadanie
w Wielkiej Sali trwa do dwunastej godziny, jednak, jeśli owa parka się nie
pospieszy to i je przegapi. Dochodziła, bowiem godzina jedenasta dwadzieścia.
Odświeżona i kompletnie ubrana dziewczyna wyszła z łazienki,
udostępniając ją Draconowi.
-A muszę? – Chłopak chwile się z nią po droczył, w końcu sam
poszedł się odświeżyć, kradnąc jej po drodze całusa.
-Jesteś niemożliwy! – Zawołała śmiejąc się do niego.
Rok 1999
Kocham jej śmiech.
Nadal słyszę go za każdym razem, gdy przywołuje jej obraz…
Cudownie się śmiała.
Cała była cudowna.
Ona i …
Oprócz moich myśli słyszę przyspieszone kroki i cichą
rozmowę funkcjonariuszy…
-Patrz mu na ręce, nie wiadomo, do czego jest zdolny.
-Prawdą jest to, co o nim mówią? – Zapytał czyjś lekko
wystraszony głos.
-Zależy, kogo słuchasz.
-No wiesz, nie chce od razu dać się zabić.
-Spokojnie, cały czas go obserwujemy. Nie możemy pozwolić na
jakiekolwiek zaniedbanie. Nadal nie wiemy, dlaczego ich zabił. A nie chcemy
powtórki z rozrywki. To było piekło.
-Podobno własnoręcznie
urwał komuś głowę…
W tym momencie nie wytrzymuje i wybucham głośnym i niepohamowanym śmiechem.
Ja?! Urwałem komuś głowę?!
-Malfoy! Odsuń się od drzwi!
Kolejne przesłuchanie.
Metalowe drzwi otwierają się cicho skrzypiąc.
Wchodzi troje pokaźnych rozmiarów mężczyzn, dwóch z nich
znam, trzeci jest nowy.
Patrzy się na mnie wystraszonym wzrokiem.
Co tu robi taki tchórz?
Wyprostowuje się, ukazując mu całą swoją szczupłą sylwetkę.
Nie karmią tu za dobrze, przez co straciłem dużo z mojego
dawnego wyglądu.
-Tylko spokojnie. – Mówi do mnie jeden ze znajomej dwójki,
drugi zapina mi łańcuchu na rekach i nogach. Cykor stoi i się mi przygląda.
-I się, na co się tak gapisz? – Rzucam w jego kierunku, na
co on cofa się wyraźnie przerażony.
-Spokojnie Malfoy, spokojnie.
-Bo się będziemy
musieli cię uspokoić.
Milczę.
Wychodzimy na korytarz i kierujemy się ku Sali Przesłuchań.
ZNOWU.
To zaczyna być strasznie meczące, zwłaszcza, że przypomniał
mi się bal i to jak Ona pięknie wyglądała w tej sukni, a jeszcze cudowniej bez
niej…
Zwalniam mimowolnie przypominając sobie, co lepsze momenty z
tamtej nocy, kiedy jeden z mundurowych mnie popycha. Dotarliśmy na miejsce.
Wchodzę i jak zwykle przykuwają mnie do metalowego krzesła.
Znudzony podnoszę wzrok na McKraffta.
Zostajemy sami.
-Dotarliśmy do ciekawych informacji. –Informuje mnie.
Informacji? Czego on mógł się dowiedzieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz