Wyznania Wampira: Część Trzecia
Był środek lata,
nie potrzebowałam żadnego okrycia. Wyszliśmy na prawie pustą ulice w centrum
Londynu. Ciepły wiatr leciutko owiewał nasze ciała. Zaledwie trzy auta stały na
chodniku i kilkoro przechodniów spacerowało w blasku księżyca. Masakra. Gdzie
wszyscy?
Jest dopiero
pierwsza w nocy! Dopiero teraz zaczyna się prawdziwe życie!
Nie wiedziałam tylko, że moje właśnie
dobiega końca.
Skierowaliśmy się
na strzeżony parking na tyłach klubu.
Szliśmy obok
siebie. On obejmował mnie ramieniem, a ja jego. Dla osób postronnych
wyglądaliśmy jak para zakochanych.
To śmieszne, bo
przecież JA nie wierze w coś takiego jak miłość.
Owszem, ktoś może
mi się podobać, ale to będzie tylko i wyłącznie pociąg fizyczny. Tak samo jak
teraz. Chłopak mi towarzyszący jest czarujący i przystojny. W łóżku na pewno
też był dobry. Tylko sex, na nic więcej liczyć nie mógł.
A ja?
To będzie
jednorazowa przygoda z bardzo pociągającym chłopakiem.
Mmm
Mój towarzysz z
kieszeni swoich spodni wyciągnął kluczyk do auta i jednym pstryknięciem
otworzył czarne, sportowe ferrari. Piękny samochód.
Kulturalnie niczym dżentelmen, otworzył mi drzwi.
Wsiadłam.
On zajął miejsce
za kierownicą. Ruszyliśmy.
Te kilka drinków
wypitych w klubie, dość mocno zakręciło mi w głowie. Nie bardzo pamiętam, gdzie
pojechaliśmy. Wiem tylko, że to nie było znane mi miejsce. Obca dzielnica. I do
tego jakaś dziwna. Zaniedbana, zapuszczona. Brudna po prostu!
I tętniąca życiem.
Pomimo takiej pory,
dla niektórych bardzo późnej, na ulicach pełno było ludzi. Kobiet, mężczyzn i
dzieci.
Dziwne.
Zatrzymaliśmy się
przed blokiem, utrzymanym chyba w najlepszej kondycji, a mimo to i tak
zaniedbanym.
Wysiedliśmy.
On, zabawne – ale
nawet nie zapytałam go o imię, nie było mi WTEDY do niczego potrzebne – złapał
mnie za rękę i zaprowadził do środka, tego i tak obskurnego budynku.
Odrapana klatka
schodowa i ten smród… Jakby coś tu zdechło. Co chwila marszczyłam nos? Ale on
zdawał się tego nie zauważać.
Dotarliśmy na
drugie piętro. Trzecie drzwi po lewej.
Jeśli mam powiedzieć szczerze, to ledwo trzymały się w zawiasach.
Krok w przód i dwa
do tyłu.
Nie, no ty na
pewno coś zdechło!
I sądząc po
smrodzie musiało to być coś wielkiego, jak słoń, czy hipogryf na przykład.
-Rozgość się. –
Rzucił chłopak.
Też mi coś!
Trafiłam do piekła
i jeszcze mam się tu rozgościć? No, na pewno!
Okna pozabijane
deskami, podrapane ściany. Zaraz, zaraz… To krew? Podeszłam do jednej ze ścian
i palcami dotknęłam czerwonych plam.
Powąchałam.
Tak, to krew. I to
dość świeża.
Koniec, spadam
stąd!
Odwróciłam się i
stanęłam oko w oko z moim najgorszym koszmarem.
Gorzej być nie mogło...
Chwila, chyba słyszę przekręcanie klucza w
zamku naszych drzwi wejściowych. Tak, wraca mój mąż.
Jedyna dobra rzecz, kora mnie po tym
wszystkim spotkała.
A
więc do usłyszenia.
Zerkam przelotnie na zegarek. Pierwsza w
nocy.
Wychodzimy na obiad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz