czwartek, 31 maja 2012

Wyznania Wampira: Część Trzecia


Był środek lata, nie potrzebowałam żadnego okrycia. Wyszliśmy na prawie pustą ulice w centrum Londynu. Ciepły wiatr leciutko owiewał nasze ciała. Zaledwie trzy auta stały na chodniku i kilkoro przechodniów spacerowało w blasku księżyca. Masakra. Gdzie wszyscy?

Jest dopiero pierwsza w nocy! Dopiero teraz zaczyna się prawdziwe życie!

 

Nie wiedziałam tylko, że moje właśnie dobiega końca.

 

Skierowaliśmy się na strzeżony parking na tyłach klubu.

Szliśmy obok siebie. On obejmował mnie ramieniem, a ja jego. Dla osób postronnych wyglądaliśmy jak para zakochanych.

To śmieszne, bo przecież JA nie wierze w coś takiego jak miłość.

Owszem, ktoś może mi się podobać, ale to będzie tylko i wyłącznie pociąg fizyczny. Tak samo jak teraz. Chłopak mi towarzyszący jest czarujący i przystojny. W łóżku na pewno też był dobry. Tylko sex, na nic więcej liczyć nie mógł.

A ja?

To będzie jednorazowa przygoda z bardzo pociągającym chłopakiem.

Mmm

Mój towarzysz z kieszeni swoich spodni wyciągnął kluczyk do auta i jednym pstryknięciem otworzył czarne, sportowe ferrari. Piękny samochód.

Kulturalnie  niczym dżentelmen, otworzył mi drzwi. Wsiadłam.

On zajął miejsce za kierownicą. Ruszyliśmy.

Te kilka drinków wypitych w klubie, dość mocno zakręciło mi w głowie. Nie bardzo pamiętam, gdzie pojechaliśmy. Wiem tylko, że to nie było znane mi miejsce. Obca dzielnica. I do tego jakaś dziwna. Zaniedbana, zapuszczona. Brudna po prostu!

I tętniąca życiem.

Pomimo takiej pory, dla niektórych bardzo późnej, na ulicach pełno było ludzi. Kobiet, mężczyzn i dzieci.

Dziwne.

Zatrzymaliśmy się przed blokiem, utrzymanym chyba w najlepszej kondycji, a mimo to i tak zaniedbanym.

Wysiedliśmy.

On, zabawne – ale nawet nie zapytałam go o imię, nie było mi WTEDY do niczego potrzebne – złapał mnie za rękę i zaprowadził do środka, tego i tak obskurnego budynku.

Odrapana klatka schodowa i ten smród… Jakby coś tu zdechło. Co chwila marszczyłam nos? Ale on zdawał się tego nie zauważać.

Dotarliśmy na drugie piętro. Trzecie drzwi  po lewej. Jeśli mam powiedzieć szczerze, to ledwo trzymały się w zawiasach.

Krok w przód i dwa do tyłu.

Nie, no ty na pewno coś zdechło!

I sądząc po smrodzie musiało to być coś wielkiego, jak słoń, czy hipogryf na przykład.

-Rozgość się. – Rzucił chłopak.

Też mi coś!

Trafiłam do piekła i jeszcze mam się tu rozgościć? No, na pewno!

Okna pozabijane deskami, podrapane ściany. Zaraz, zaraz… To krew? Podeszłam do jednej ze ścian i palcami dotknęłam czerwonych plam.

Powąchałam.

Tak, to krew. I to dość świeża.

Koniec, spadam stąd!

Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z moim najgorszym koszmarem.

Gorzej być nie mogło...

 

Chwila, chyba słyszę przekręcanie klucza w zamku naszych drzwi wejściowych. Tak, wraca mój mąż.

Jedyna dobra rzecz, kora mnie po tym wszystkim spotkała.

 A więc do usłyszenia.

Zerkam przelotnie na zegarek. Pierwsza w nocy.

Wychodzimy na obiad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz