Wyznania Wampira: Część Szósta
Umarłam
człowiekiem.
Obudziłam się
potworem.
Co było potem?
Nie wiem. Nie
pamiętam. Możliwe, że nie chcę o tym pamiętać.
Obudziłam się w
jakimś pokoju …
Powoli otwieram
oczy. Czerń.
Rozglądam się
uważnie po ścianach jakiegoś obcego pokoju. Czarne ściany, czarne meble czarna pościel,
w której leżę.
Zerkam na swoje
ciało. Mam na sobie czarną koszulkę, o wiele na mnie za dużą. Jakby ze
starszego brata…
W pokoju znajduje
się okno, ale zasłonięte ciemną zasłoną, tak, aby nie mogło przepuszczać światła.
Co się ze mną
stało?
Wtedy nie wiedziałam…
Prawda spadła na mnie znienacka. I to
usłyszana od najmniej spodziewanej osoby…
Bezwiednie dotykam
szyi. Nic.
Zjeżdżam dłonią na
pierś. Nic!
Cholera jasna!
Powili dociera do
mnie to, że nie żyje…
Że ja naprawdę nie
żyje!
Nie żyję? Próbuje
zaczerpnąć powietrza … nic…
Powoli, niezgrabnie
odsuwam kołdrę i wstaje. Musze podejść do tego cholernego okna!
Łapie się za
głowę, gdy czuje, że słabnę. Zamykam oczy, dłonią dotykam czoła…
- Nie powinnaś
wstawać. – Głos. Znany, ale skąd?
Patrzę w jego
stronę.
Cofam się
wystraszona. To ON! Mój oprawca!
Wróciłby dokończyć
dzieło!
- Nie bój się. Nie
skrzywdzę cię. – Powoli zbliża się do mnie.
Ja, cofając się
nadal trafiam na ścianę.
Koniec ucieczki.
Młody mężczyzna
zbliżył się do mnie na odległość wyciągniętej ręki. Z ulgą stwierdzam, że to
nie ON, tylko…
- Malfoy? –
Zaledwie szept. Jedno nazwisko. Jedna osoba.
Nigdy bym nie pomyślała, że to właśnie
Draco mnie uratuje…
To było takie dziwne… patrzyłam na niego
ciesząc się i obawiając jednoczesne. No, bo jak to?
Draco Malfoy miał by mnie – szlame –
uratować?
Wzdycham.
Bo istnieje coś więcej niż więzy krwi.
- Dla swoich Smok.
– Uśmiecha się.
„Dla swoich?” Co
on rozum postradał? A gdzie się podziała wstrętna szlama, Granger?
Hmmm? Czyżbym awansowała jakimś cudem?
Albo to z nim jest
gorzej i nie poznaje osoby przed nim stojącej…
Tak, to jedyne
logiczne rozwiązanie…
Widząc moje
niezdecydowanie podchodzi jeszcze bliżej, łapie za moją rękę i przykłada sobie
do piersi. W tym miejscu powinnam wyczuć bicie jego serca. Ale nie czułam. Tak
jak i u siebie.
Nienaturalna
cisza…
-Jesteś…? – Nie
mogę skończyć zdania. Po prostu to słowo nie chce przejść mi przez gardło!
-Tak jak ty.
Smok – jak to
zabawnie brzmi – pomaga mi dojść do łóżka. Ja się kładę, a on przysuwa sobie
krzesło i siada obok.
Przyglądał mi się
przez chwile, jakby analizując fakty, które mi były nieznane. Po czym pyta:
-Wiesz, kto ci to
zrobił? – Zwykłe pytanie zadane swobodnym tonem. Tak jakbyśmy rozmawiali o
pogodzie!
Spuszczam wzrok.
-Nie.
-Dominic. Mój
brat. – Rzucam na niego szybkie spojrzenie. To błąd. Głowa zaczyna mnie
strasznie boleć. Tak jakby ktoś wbijał mi tysiące igieł w czaszkę. Potworność.
-Jesteś głodna. –
Stwierdza. – Przyniosę ci coś.
Zanim zdążyłam
otworzyć zaciśnięte z bólu oczy, on bezszelestnie zniknął.
Porusza się
niezwykle cicho i szybko.
Nie mijają dwie sekundy,
a już jest z powrotem.
-Wypij to. –
Podaje mi szklankę wypełnioną po brzeg jakimś gęstym płynem.
-To…
-Krew. – Kończy za
mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz