Rozdział pięćdziesiąty drugi: Ciekawostki Proroka.
****
Pierwsze godziny października przyniosły ze sobą nie
tylko deszczową pogodę. Nad całym zamkiem zaczęły się zbierać burzowe chmury.
Za oknami mimo wczesnego ranka zrobiło się ciemniej. Powoli opadająca mgła
uniemożliwiała dokładne oszacowanie pogody. Nie było widać nic prócz ostro
zacinającego w okna deszczu.
Uczniowie w markotnych nastrojach schodzili do Wielkiej
Sali na śniadanie. Niektórzy jeszcze z przymkniętymi oczyma, inni całkowicie
rozbudzeni.
Śmiejący się, milczący zasiadali do stołów i zaczynali
nakładać sobie porcje śniadaniowe. Jajecznica na bekonie, płatki, budyń, kruche
rogaliki z dżemem.
W pewnym momencie ciche rozmowy miedzy poszczególnymi
osobami zostały zakłócone przez szum tysiąca skrzydeł. Jak każdego dnia w porze
śniadania do zamku wlatywały sowy niosąc poronną pocztę. Ptaki zaczęły krążyć
nad uczniami i nauczycielami.
Niektórzy czekali na wieści od rodziców, rodzeństwa. Inni
wyczekiwali paczek z domu z zapomnianymi rzeczami, czy po prostu ze słodyczami.
Natomiast pozostali złaknieni wiedzy dostali świeże egzemplarze Proroka
Codziennego. Gazeta, którą zawsze dostawała panna Granger tym razem wpadła w
ręce młodej Weasley’ówny. Dziewczyny umówiły się tak, bo panna Granger nie
wiedziała gdzie będzie. A od przyjaciółki zawsze uzyska wszelkie odpowiedzi.
Ginny zapłaciła sowie kilka brązowych monet, po czym ta
odleciała.
-Wiecie, że podobno Ministerstwo planuje powtórzenie meczu
quidditcha? – Powiedział Ron. –Tak, tata coś wspominał. – Dodał na widok
rozdziawionej miny Harry’ego.
- I ty dopiero teraz mi o tym mówisz?! – Wykrzyknął ten.
- No, zapomniałem jakoś.
Victoria wywróciła oczami, a Gin upiła łyk soku kręcąc
głową i zabrała się za czytanie gazety.
-Boże! – Krzyknęła wypluwając pomarańczowy napój przed
siebie.
-Co?! – Spytali jednocześnie jej przyjaciele i brat.
Dziewczyna podała im gazetę, a sama rozejrzała się po
Wielkiej Sali. Widziała jak wiele osób dostało gazetę i teraz każdy rozglądał
się wokoło. W całej Sali słychać też było rozgorączkowane szepty uczniów, jak i
nauczycieli. Bo nawet oni dostali po egzemplarzu Proroka. Tylko przy stole Ślizgonów
panowała nienaturalna cisza. Wszyscy siedzieli jacyś zgaszeni, można by nawet powiedzieć,
że smutni. Gryfonka odnalazła blond grzywkę swojego chłopaka, zauważając tym samym,
że siedzi on ze spuszczoną głową i powoli dłubie widelcem w jajecznicy na talerzu.
Przed nim leżała gazeta.
Harry skończył czytać artykuł, który tak wstrząsnął Ginny
i odłożył Proroka na stół.
Na pierwszej stronie był tłusty, czarny nagłówek: „Masowa
egzekucja”, a pod nim mniejszy tekst także wytłuszczony: „Śmierciożercy giną w
Azkabanie. Kto stoi za tak makabryczną zbrodnią? Jaki potwór dostał się na
zakazaną wyspę? Jakim musiał być potężnym czarodziejem, aby przełamać tyle
magicznych barier? Czy to będzie powrót Tego, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać, po stronie dobra?” Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie
Państwo na stronie 4, 5 i 6, a także osobny artykuł: „Potomek Sami Wiecie, Kogo
–kim jest i co planuje?” Na stronie 9 i 10.
Po spodem były zdjęcia ofiar. Rzucały się w oczy takie
nazwiska jak na przykład: Crabbe, Dołohow, Flint, Goyle, Lestrange, Nott,
Malfoy, Mantague, Trace oraz Zabini.
Potter rozejrzał się po Sali.
-Jak myślicie, co to znaczy?– Zapytał blady Ron, gdy
tylko doszedł do siebie.
-Nie wiem. – Powiedział Harry. – Kto mógł to zrobić?
Jakieś pomysły? Gin? Tory?
- Ja uważam, że ktokolwiek to zrobił to działał w dobrej
wierze. – Odezwała się Jen. – No, co? – Spojrzała po przyjaciołach, którzy
patrzyli na nią w lekkim szoku. – Dajcie spokój. Świat płakać po nich nie
będzie.
- Świat może nie, ale oni owszem.- Powiedziała Ginny i
wstała od stołu. Po drugiej stronie Blaise uczynił to samo. Szczęściem nikt nie
zwrócił na to uwagi.
Ron spojrzał za siostrą.
-Masz racje. – Zwrócił się do Jen. – Ja to się chyba
cieszę.
-To byli ich rodzice. –Harry głową wskazał stół Ślizgonów.
– Może źli, ale jednak rodzice.
-A dajcie spokój. – Tory machnęła ręką. – Lepiej
zastanówmy się, kto to zrobił?
Pytanie pozostawione bez odpowiedzi.
Dyrektorka widząc ogólne poruszenie zaprzestała swojego pomysłu,
aby przemieszać domu. Nie było by to mądrym posunięciem, zwłaszcza po takich
rewelacjach, jakie zaserwował wszystkim ten szmatławiec.
Kiedy wszystko ucichnie i uczniowie przejdą nad ta sprawą
po porządku dziennego, wtedy będzie można to zrobić.
O!
I nie ma dwóch sprawców tej kary. Dobrze by było gdyby i
oni coś takiego przeszli.
Postanowione. Kara zostaje zawieszona na czas powrotu
prefektów naczelnych.
Po krótkim oświadczeniu kończącym śniadanie uczniowie
porozchodzili się po klasach.
Tego dnia żaden uczeń, nauczyciel, ani duch nie mówił o
niczym innym, jak tylko o tym morderstwie. Było wiele spekulacji i domysłów.
Jednak nikt nie był blisko prawdy.
- … to potężny czarodziej…
-A może kobieta? No wiecie na przykład McGonagall?
-Oj przestań…
-Była blisko z Dumbledore ’m, może ją czegoś nauczył?
-Nie sądzę…
-Sam Wiesz Kto?
-On umarł…
-Na pewno?
Takie szepty słychać była na każdej przerwie, w każdej łazience
i na każdym posiłku. Nie szeptali tylko ślizgoni. Każdy z Domu Węża na swój
sposób przeżył tą tragedię. Zginęli tam ich ojcowie i matki, bracia i siostry, krewni.
Co z tego, że byli po złej stronie? To po prostu zła decyzja, której nie da się
cofnąć.
Teraz każdy z nich zastanawiał się w milczeniu nad
tożsamością oprawcy. Spekulacje o powrocie Czarnego Pana odrzucili od razu.
Gdyby On naprawdę powrócił, to nie zabijałby swoich najwierniejszych
popleczników, tylko by ich uwolnił z więzienia. Dumbledore? Nie żyje, a nie ma
na świecie drugiego tak potężnego jak on czarodzieja. Potter? Jest za słaby.
Czarnego Pana pokonał tylko przy pomocy szczęścia i instrukcji dyrektora. Zatem
kto? Kto dałby radę dostać się na wyspę, o której nikt nie wiedział? Kto ośmieliłby
się zabić tyle osób?
Potomek.
Potomek Czarnego Pana.
Tą opcję wybrała większość Ślizgonów, a reszta ich
poparła.
Tylko on byłby do tego zdolny.
Przeciwstawił się Ojcu i wybrał Jasną Stroną –
Dobro.
Tylko, kim on jest?
*
Retrospekcja.
Połowa sierpnia.
Księżyc w pełni. Samotna kobieta stoi na brzegu wyspy.
Odziana jest tylko w białą, lnianą szatę. Silny i porywisty wiatr zdarł jej z
głowy kaptur i zaczął szarpać długimi i niezwykle jasnymi włosami. Nieco dalej
woda z hukiem rozbija się o skały. Kobieta patrzy w tym kierunku na ogromny
budynek stojący na nich. Robi kilka kroków do przodu. Jej bose stopy zostawiają
ślady na mokrym piasku. Po jej bladym policzku spływa samotna łza. Łza
rozpaczy, smutku i bezgranicznej miłości.
- Kocham cię. Kocham cię za to, kim byłeś i jednocześnie
nienawidzę za to, kim się stałeś. Obym nigdy więcej nie musiała cię oglądać.
Nigdy więcej nie zobaczysz moich łez. Nigdy więcej nie usłyszysz mojego krzyku.
Nigdy więcej nie poczujesz mojego dotyku. Żegnaj, żegnaj na zawsze. Zapomnę, że
było. Cieszę się, że minęło. – Powiedziała cicho i starła z policzka łzę.
Spojrzała smutnym wzrokiem na budynek więzienia i wyszeptała: Avada Kedavra!
O wschodzie słońca zniknęła.
Na mokrym piasku pozostawiła swoje ślady, ale wzburzona
woda szybko je zmyła. Nikt nigdy nie dowie się, co się tu wydarzyło. Sekret ten
kobieta zabierze do grobu. I tylko przerażone krzyki więźniów tam zamkniętych
będą alarmować, że coś się tam wydarzyło.
Wyspa zapomniana przez Boga będzie nosić odtąd miano
przeklętej. Dusze ludzi, którzy tu zginęli nigdy nie opuszczą tego miejsca.
Na zawsze będą mieszkać w celach śmierci.
Kilka dni wcześniej.
Zapomniana puszcza, nieskalana ręką człowieka, gdzieś w
południowej Afryce.
Wysoka i szczupła kobieta przedziera się przez ostre
ciernie. Po twarzy i rękach spływa jej krew. Jednak mimo wielu ran na ciele
wyraz jej twarzy pokazuje, jak bardzo jest zdesperowana. Jak bardzo chce
osiągnąć to, co sobie zaplanowała.
Już kilka dni krąży w tej dziczy usiłując znaleźć cel
swojej podróży. Jest poobijana, głodna i spragniona. Żywi się tym, co da jej
natura: jakieś owoce, robactwo, wszystko, co przejdzie jej przez gardło. Niewiele,
ale daje siłę by iść dalej.
W końcu dostrzega ogromne drzewo, na niedużej polanie.
Przed nim siedzą posłusznie cztery dorosłe tygrysy- strażnicy tego świętego
miejsca. Z konarów drzewa zwisają niczym lniany, węże. Kobieta zatrzymuje się
na skaju polany, bierze głęboki oddech i mówi, nieco trzęsącym się głosem:
-Przybywam w potrzebie.
-Skoro mnie tu znalazłaś –rozlega się głos z wnętrza
drzewa. – Naprawdę potrzebujesz pomocy. – Z mroku wyłania się drobna i
pomarszczona staruszka w szarej szacie.
Kobieta pada przed nią na kolana.
-Witaj pani. – Mówi do ziemi.
-Wstań moje dziecko. – Mówi spokojnie staruszka. –
Znalazłaś mnie tu – powiedziała i zatoczyła ręką wokoło siebie. – Więc naprawdę
musisz być w potrzebie.
Kobieta wstała, jednak nadal nie patrzyła na nią.
-Spójrz na mnie.
Gdy ich wzrok się spotkał, stara wiedźma nie potrzebowała
więcej słów. Znała już całą prawdę.
Po chwili odwróciła się i weszła do wnętrza drzewa.
-Wejdź. – Rozległo
się zaproszenie.
Kobieta oglądają się na przyczajone z boku duże koty
weszła do środka. Chwile stała w kompletnej ciemności, by za sekundę zamknąć
oczy na widok przeraźliwie ostrego światła. Gdy przyzwyczaiła się trochę, zaczęła
wzrokiem szukać staruszki.
Słyszała, że jest to potężna czarownica, a drogę do niej
odnajdzie tylko człowiek potrzebujący jej pomocy. Zajmowała się ona pradawną
magią, tak starą, że nawet Sami Wiecie, Kto o niej nie słyszał. Ta staruszka
liczyła sobie kilka wieków. Powiadano o niej, że jest wampirem, a
nieśmiertelność daje jej picie krwi ludzi potrzebujących. Inni mówili, że zabija jednorożce. Kolejni
spekulowali o pakcie z Diabłem.
Nikt prawdy nie znał i nikt nie miał prawa jej poznać.
Kobieta ujrzała ją przy długim drewnianym stole. Pełno
było na nim słoiczków, miseczek, butelek, próbówek… wszystkiego potrzebnego do
sporządzenia potrzebnych eliksirów.
-Musisz wypić to w noc pełni o zachodzie księżyca. –
Zwróciła się do kobiety podając jej karafkę wypełnioną smoliście czarnym
płynem. – Następnie ubrana tylko w białą, lnianą szatę pomyśl o miejscu, w
którym pragniesz się znaleźć. – Wzięła do ręki kolejna karafkę. – Następnie
wypijesz to. – Podała jej tym razem krwiście czerwony płyn. – Pamiętaj, że
twoje serce nie może myśleć o niczym innym jak tylko o tej sprawie. – Zrobiła
krótką przerwę, przyglądając się młodej jeszcze kobiecie, a tak doświadczonej
przez los. – Na koniec powiesz to, co czujesz. Miłość i nienawiść zmieszane ze
sobą spełnią twoją prośbę. Zaklęcie dopełni ceremonii. O wschodzie słońca
pomyśl o domu. Wrócisz bezpiecznie.
Blada ze strachu kobieta wzięła od niej obie mikstury
oraz szaty potrzebne do przeprowadzenia rytuału. Spojrzała staruszce w oczy –
tlił się w nich ogień pożądania.
Wiedziała, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić. Ale
nie dbała o to. Przed sobą ma jeszcze wiele szczęśliwych lat życia. Pod warunkiem,
że wszystko się uda.
Żegnając się kobieta wyszła na zalaną w słońcu ulice
Londynu. Znajdowała się blisko swojej letniej rezydencji. Obejrzała się za
siebie. W blasku budzącego się do życia
dnia obraz puszczy powoli zaczynał blaknąć, aż w końcu całkowicie zniknął.
Kobieta westchnęła i skierowała się do swojego domu.
Wchodząc do środka pomyślała o synu. Do pełni księżyca zostały dwa dni. Musi
się przygotować. Dla niego.
Tym oto sposobem kobieta, która tyle wycierpiała z ręki
ukochanego mężczyzny zabiła go i resztę współwięźniów z nim zamkniętych. Nie
czuła żadnych wyrzutów sumienia. Zrobiła to, co słuszne.
Teraz zacznie się dla niej nowy etap życia. Bezpiecznego
życia.
Bynajmniej do czasu, aż przyjdzie jej za to szczęście
zapłacić.
Eliksiry postawiła na kuchennym stole, a szatę położyła
na krześle. Podeszła do aparatu telefonicznego i wykręciła numer Biura Handlu
Nieruchomościami.
-Pan Gomez? Mówi Narcyza Malfoy. – …
– Tak, jestem zdecydowana.
Zapraszam.
***********************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz