sobota, 2 maja 2015

Pojedynek Serc: Rozdział Piędziesiąty drugi



Rozdział pięćdziesiąty drugi: Ciekawostki Proroka.

****









Pierwsze godziny października przyniosły ze sobą nie tylko deszczową pogodę. Nad całym zamkiem zaczęły się zbierać burzowe chmury. Za oknami mimo wczesnego ranka zrobiło się ciemniej. Powoli opadająca mgła uniemożliwiała dokładne oszacowanie pogody. Nie było widać nic prócz ostro zacinającego w okna deszczu.



Uczniowie w markotnych nastrojach schodzili do Wielkiej Sali na śniadanie. Niektórzy jeszcze z przymkniętymi oczyma, inni całkowicie rozbudzeni.



Śmiejący się, milczący zasiadali do stołów i zaczynali nakładać sobie porcje śniadaniowe. Jajecznica na bekonie, płatki, budyń, kruche rogaliki z dżemem.



W pewnym momencie ciche rozmowy miedzy poszczególnymi osobami zostały zakłócone przez szum tysiąca skrzydeł. Jak każdego dnia w porze śniadania do zamku wlatywały sowy niosąc poronną pocztę. Ptaki zaczęły krążyć nad uczniami i nauczycielami.



Niektórzy czekali na wieści od rodziców, rodzeństwa. Inni wyczekiwali paczek z domu z zapomnianymi rzeczami, czy po prostu ze słodyczami. Natomiast pozostali złaknieni wiedzy dostali świeże egzemplarze Proroka Codziennego. Gazeta, którą zawsze dostawała panna Granger tym razem wpadła w ręce młodej Weasley’ówny. Dziewczyny umówiły się tak, bo panna Granger nie wiedziała gdzie będzie. A od przyjaciółki zawsze uzyska wszelkie odpowiedzi.



Ginny zapłaciła sowie kilka brązowych monet, po czym ta odleciała.



-Wiecie, że podobno Ministerstwo planuje powtórzenie meczu quidditcha? – Powiedział Ron. –Tak, tata coś wspominał. – Dodał na widok rozdziawionej miny Harry’ego.



- I ty dopiero teraz mi o tym mówisz?! – Wykrzyknął ten.



- No, zapomniałem jakoś. 



Victoria wywróciła oczami, a Gin upiła łyk soku kręcąc głową i zabrała się za czytanie gazety.



-Boże! – Krzyknęła wypluwając pomarańczowy napój przed siebie.



-Co?! – Spytali jednocześnie jej przyjaciele i brat.



Dziewczyna podała im gazetę, a sama rozejrzała się po Wielkiej Sali. Widziała jak wiele osób dostało gazetę i teraz każdy rozglądał się wokoło. W całej Sali słychać też było rozgorączkowane szepty uczniów, jak i nauczycieli. Bo nawet oni dostali po egzemplarzu Proroka. Tylko przy stole Ślizgonów panowała nienaturalna cisza. Wszyscy siedzieli jacyś zgaszeni, można by nawet powiedzieć, że smutni. Gryfonka odnalazła blond grzywkę swojego chłopaka, zauważając tym samym, że siedzi on ze spuszczoną głową i powoli dłubie widelcem w jajecznicy na talerzu. Przed nim leżała gazeta.



Harry skończył czytać artykuł, który tak wstrząsnął Ginny i odłożył Proroka na stół.



Na pierwszej stronie był tłusty, czarny nagłówek: „Masowa egzekucja”, a pod nim mniejszy tekst także wytłuszczony: „Śmierciożercy giną w Azkabanie. Kto stoi za tak makabryczną zbrodnią? Jaki potwór dostał się na zakazaną wyspę? Jakim musiał być potężnym czarodziejem, aby przełamać tyle magicznych barier? Czy to będzie powrót Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, po stronie dobra?” Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie Państwo na stronie 4, 5 i 6, a także osobny artykuł: „Potomek Sami Wiecie, Kogo –kim jest i co planuje?” Na stronie 9 i 10.



Po spodem były zdjęcia ofiar. Rzucały się w oczy takie nazwiska jak na przykład: Crabbe, Dołohow, Flint, Goyle, Lestrange, Nott, Malfoy, Mantague, Trace oraz Zabini.



Potter rozejrzał się po Sali.



-Jak myślicie, co to znaczy?– Zapytał blady Ron, gdy tylko doszedł do siebie.



-Nie wiem. – Powiedział Harry. – Kto mógł to zrobić? Jakieś pomysły? Gin? Tory?



- Ja uważam, że ktokolwiek to zrobił to działał w dobrej wierze. – Odezwała się Jen. – No, co? – Spojrzała po przyjaciołach, którzy patrzyli na nią w lekkim szoku. – Dajcie spokój. Świat płakać po nich nie będzie.



- Świat może nie, ale oni owszem.- Powiedziała Ginny i wstała od stołu. Po drugiej stronie Blaise uczynił to samo. Szczęściem nikt nie zwrócił na to uwagi.



Ron spojrzał za siostrą.



-Masz racje. – Zwrócił się do Jen. – Ja to się chyba cieszę.



-To byli ich rodzice. –Harry głową wskazał stół Ślizgonów. – Może źli, ale jednak rodzice.



-A dajcie spokój. – Tory machnęła ręką. – Lepiej zastanówmy się, kto to zrobił?



Pytanie pozostawione bez odpowiedzi.



Dyrektorka widząc ogólne poruszenie zaprzestała swojego pomysłu, aby przemieszać domu. Nie było by to mądrym posunięciem, zwłaszcza po takich rewelacjach, jakie zaserwował wszystkim ten szmatławiec.



Kiedy wszystko ucichnie i uczniowie przejdą nad ta sprawą po porządku dziennego, wtedy będzie można to zrobić.



O!



I nie ma dwóch sprawców tej kary. Dobrze by było gdyby i oni coś takiego przeszli.



Postanowione. Kara zostaje zawieszona na czas powrotu prefektów naczelnych.



Po krótkim oświadczeniu kończącym śniadanie uczniowie porozchodzili się po klasach.



Tego dnia żaden uczeń, nauczyciel, ani duch nie mówił o niczym innym, jak tylko o tym morderstwie. Było wiele spekulacji i domysłów. Jednak nikt nie był blisko prawdy.



- … to potężny czarodziej…



-A może kobieta? No wiecie na przykład McGonagall?



-Oj przestań…



-Była blisko z Dumbledore ’m, może ją czegoś nauczył?



-Nie sądzę…



-Sam Wiesz Kto?



-On umarł…



-Na pewno?







Takie szepty słychać była na każdej przerwie, w każdej łazience i na każdym posiłku. Nie szeptali tylko ślizgoni. Każdy z Domu Węża na swój sposób przeżył tą tragedię. Zginęli tam ich ojcowie i matki, bracia i siostry, krewni. Co z tego, że byli po złej stronie? To po prostu zła decyzja, której nie da się cofnąć.



Teraz każdy z nich zastanawiał się w milczeniu nad tożsamością oprawcy. Spekulacje o powrocie Czarnego Pana odrzucili od razu. Gdyby On naprawdę powrócił, to nie zabijałby swoich najwierniejszych popleczników, tylko by ich uwolnił z więzienia. Dumbledore? Nie żyje, a nie ma na świecie drugiego tak potężnego jak on czarodzieja. Potter? Jest za słaby. Czarnego Pana pokonał tylko przy pomocy szczęścia i instrukcji dyrektora. Zatem kto? Kto dałby radę dostać się na wyspę, o której nikt nie wiedział? Kto ośmieliłby się zabić tyle osób?



Potomek.



Potomek Czarnego Pana.



Tą opcję wybrała większość Ślizgonów, a reszta ich poparła.



Tylko on byłby do tego zdolny.



Przeciwstawił się Ojcu i wybrał Jasną Stroną – Dobro. 







Tylko, kim on jest?










*







Retrospekcja.



Połowa sierpnia.







Księżyc w pełni. Samotna kobieta stoi na brzegu wyspy. Odziana jest tylko w białą, lnianą szatę. Silny i porywisty wiatr zdarł jej z głowy kaptur i zaczął szarpać długimi i niezwykle jasnymi włosami. Nieco dalej woda z hukiem rozbija się o skały. Kobieta patrzy w tym kierunku na ogromny budynek stojący na nich. Robi kilka kroków do przodu. Jej bose stopy zostawiają ślady na mokrym piasku. Po jej bladym policzku spływa samotna łza. Łza rozpaczy, smutku i bezgranicznej miłości.



- Kocham cię. Kocham cię za to, kim byłeś i jednocześnie nienawidzę za to, kim się stałeś. Obym nigdy więcej nie musiała cię oglądać. Nigdy więcej nie zobaczysz moich łez. Nigdy więcej nie usłyszysz mojego krzyku. Nigdy więcej nie poczujesz mojego dotyku. Żegnaj, żegnaj na zawsze. Zapomnę, że było. Cieszę się, że minęło. – Powiedziała cicho i starła z policzka łzę. Spojrzała smutnym wzrokiem na budynek więzienia i wyszeptała: Avada Kedavra!



O wschodzie słońca zniknęła.



Na mokrym piasku pozostawiła swoje ślady, ale wzburzona woda szybko je zmyła. Nikt nigdy nie dowie się, co się tu wydarzyło. Sekret ten kobieta zabierze do grobu. I tylko przerażone krzyki więźniów tam zamkniętych będą alarmować, że coś się tam wydarzyło.



Wyspa zapomniana przez Boga będzie nosić odtąd miano przeklętej. Dusze ludzi, którzy tu zginęli nigdy nie opuszczą tego miejsca.



Na zawsze będą mieszkać w celach śmierci.











Kilka dni wcześniej.



Zapomniana puszcza, nieskalana ręką człowieka, gdzieś w południowej Afryce.



Wysoka i szczupła kobieta przedziera się przez ostre ciernie. Po twarzy i rękach spływa jej krew. Jednak mimo wielu ran na ciele wyraz jej twarzy pokazuje, jak bardzo jest zdesperowana. Jak bardzo chce osiągnąć to, co sobie zaplanowała.



Już kilka dni krąży w tej dziczy usiłując znaleźć cel swojej podróży. Jest poobijana, głodna i spragniona. Żywi się tym, co da jej natura: jakieś owoce, robactwo, wszystko, co przejdzie jej przez gardło. Niewiele, ale daje siłę by iść dalej.



W końcu dostrzega ogromne drzewo, na niedużej polanie. Przed nim siedzą posłusznie cztery dorosłe tygrysy- strażnicy tego świętego miejsca. Z konarów drzewa zwisają niczym lniany, węże. Kobieta zatrzymuje się na skaju polany, bierze głęboki oddech i mówi, nieco trzęsącym się głosem:



-Przybywam w potrzebie.



-Skoro mnie tu znalazłaś –rozlega się głos z wnętrza drzewa. – Naprawdę potrzebujesz pomocy. – Z mroku wyłania się drobna i pomarszczona staruszka w szarej szacie.



Kobieta pada przed nią na kolana.



-Witaj pani. – Mówi do ziemi.



-Wstań moje dziecko. – Mówi spokojnie staruszka. – Znalazłaś mnie tu – powiedziała i zatoczyła ręką wokoło siebie. – Więc naprawdę musisz być w potrzebie.



Kobieta wstała, jednak nadal nie patrzyła na nią.



-Spójrz na mnie.



Gdy ich wzrok się spotkał, stara wiedźma nie potrzebowała więcej słów. Znała już całą prawdę.



Po chwili odwróciła się i weszła do wnętrza drzewa.



-Wejdź.  – Rozległo się zaproszenie.



Kobieta oglądają się na przyczajone z boku duże koty weszła do środka. Chwile stała w kompletnej ciemności, by za sekundę zamknąć oczy na widok przeraźliwie ostrego światła. Gdy przyzwyczaiła się trochę, zaczęła wzrokiem szukać staruszki.



Słyszała, że jest to potężna czarownica, a drogę do niej odnajdzie tylko człowiek potrzebujący jej pomocy. Zajmowała się ona pradawną magią, tak starą, że nawet Sami Wiecie, Kto o niej nie słyszał. Ta staruszka liczyła sobie kilka wieków. Powiadano o niej, że jest wampirem, a nieśmiertelność daje jej picie krwi ludzi potrzebujących.  Inni mówili, że zabija jednorożce. Kolejni spekulowali o pakcie z Diabłem.



Nikt prawdy nie znał i nikt nie miał prawa jej poznać.



Kobieta ujrzała ją przy długim drewnianym stole. Pełno było na nim słoiczków, miseczek, butelek, próbówek… wszystkiego potrzebnego do sporządzenia potrzebnych eliksirów.



-Musisz wypić to w noc pełni o zachodzie księżyca. – Zwróciła się do kobiety podając jej karafkę wypełnioną smoliście czarnym płynem. – Następnie ubrana tylko w białą, lnianą szatę pomyśl o miejscu, w którym pragniesz się znaleźć. – Wzięła do ręki kolejna karafkę. – Następnie wypijesz to. – Podała jej tym razem krwiście czerwony płyn. – Pamiętaj, że twoje serce nie może myśleć o niczym innym jak tylko o tej sprawie. – Zrobiła krótką przerwę, przyglądając się młodej jeszcze kobiecie, a tak doświadczonej przez los. – Na koniec powiesz to, co czujesz. Miłość i nienawiść zmieszane ze sobą spełnią twoją prośbę. Zaklęcie dopełni ceremonii. O wschodzie słońca pomyśl o domu. Wrócisz bezpiecznie.



Blada ze strachu kobieta wzięła od niej obie mikstury oraz szaty potrzebne do przeprowadzenia rytuału. Spojrzała staruszce w oczy – tlił się w nich ogień pożądania.



Wiedziała, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić. Ale nie dbała o to. Przed sobą ma jeszcze wiele szczęśliwych lat życia. Pod warunkiem, że wszystko się uda. 



Żegnając się kobieta wyszła na zalaną w słońcu ulice Londynu. Znajdowała się blisko swojej letniej rezydencji. Obejrzała się za siebie.  W blasku budzącego się do życia dnia obraz puszczy powoli zaczynał blaknąć, aż w końcu całkowicie zniknął.



Kobieta westchnęła i skierowała się do swojego domu. Wchodząc do środka pomyślała o synu. Do pełni księżyca zostały dwa dni. Musi się przygotować. Dla niego.



Tym oto sposobem kobieta, która tyle wycierpiała z ręki ukochanego mężczyzny zabiła go i resztę współwięźniów z nim zamkniętych. Nie czuła żadnych wyrzutów sumienia. Zrobiła to, co słuszne.



Teraz zacznie się dla niej nowy etap życia. Bezpiecznego życia.



Bynajmniej do czasu, aż przyjdzie jej za to szczęście zapłacić.



Eliksiry postawiła na kuchennym stole, a szatę położyła na krześle. Podeszła do aparatu telefonicznego i wykręciła numer Biura Handlu Nieruchomościami.



-Pan Gomez? Mówi Narcyza Malfoy. –  …  –  Tak, jestem zdecydowana. Zapraszam. 

***********************




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz