Rozdział Pięćdziesiąty szósty: Skomplikowane życie
******
„Masakra!” – Myślałam za każdym razem, gdy mijałam Max na
korytarzu.
„Ta laska, mimo że tyle wycierpiała mogłaby być milsza!”
Ciemnowłosa dziewczyna mijała mnie patrząc spode łba.
Marco też nie był pomocny w naprawieniu stosunków z siostrą. Myślałam, że te
wspólne prace w schronisku coś dadzą. Ale gdzie tam! Max tam królowała!
Wydawała polecania jakby się na wszystkim najlepiej znała. Była nie miła dla
innych, ale im to najwidoczniej nie przeszkadzało.
Poważnie! Wpatrywali się w nią jak w obrazek. Jak w
najwyższe bóstwo! Spełniali jej wszystkie polecenia, rozkazy. Nikt nie miał
własnego zdania. Nikt!
- … nie powinniśmy wierzyć każdemu zwierzęciu. Nawet
najmilsze stworzenie może nam wydrapać oczy. Dlatego patrzcie uważnie na ich zachowania…
– pokazywała nam jak mamy się zajmować rannymi nieśmiałkami. Rozumiem ją,
naprawdę, ale nie musi nam mówić tak oczywistych rzeczy!
Wrr…
To już czwarta sobota spędzona w TYM miejscu. Ja lubię
zwierzęta, poważnie. Ale ta Max… Tak mi działa na nerwy, że te dni są dla mnie
męczarnią!
Już potyczki z Malfoy’em są ciekawsze i milsze.
Zwłaszcza, że ona uwzięła się na mnie!
Taak …
Z Malfoy’em było ciekawiej.
Zabawne, że o nim pomyślałam, bo tak się składa, że myślę
o nim za każdym razem, gdy w pobliżu jest Marco.
[!]
Czyli dosyć często…
W zamyśleniu drapię się po głowie.
Hmmm…
Dziwne…
*
Tymczasem Marco postanowił dać odpocząć trochę Hermionie.
„Ta dziewczyna coraz bardziej mnie intryguje!”
Ciemnowłosy chłopak wpatrywał się w zmniejszające się
plecy gryfonki.
Uśmiechnął się do siebie.
„Tak Granger, tak długo na to czekaliśmy.”
Odwrócił się i skierował w stronę Zwodniczego Lasu.
Usiadł na znajdującej się w cieniu, niewidocznej ławeczce
i pogrążył się we wspomnieniach.
Było lato.
Mimo lipca, padał zimny deszcz.
To żadna nowość w tropikach, gdzie Marco spędzał tydzień
wędrując z przyjaciółmi po nieznanych terenach.
Tam też naszło go przeczucie.
Tak nagle i niespodziewanie.
- Caleb – zwrócił się do swojego najlepszego przyjaciela.
– Muszę iść.
Blondyn spojrzał na niego uważnie, ale o nic nie pytał.
Znał go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, o co chodzi.
- Nie ma sprawy. Zabiorę twoje rzeczy.
- Dzięki – uśmiechnął się i w następnej sekundzie już go
nie było. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał unosił się delikatny dymek,
a echo poniosło cichy dźwięk towarzyszący teleportacji.
-Ten jego dar… – chłopak pokręcił głową i dołączył do
reszty towarzystwa.
Natomiast Marco stał w mało ruchliwej i zaniedbanej ulicy
gdzieś w Londynie.
Wyszedł z ukrycia i skierował się naprzeciw dużego domu
handlowego. Chwilę postał przed szybą z manekinem, a następnie nic nie mówiąc
przeszedł przez nią i znalazł się w dużym holu Szpitala.
Przez nikogo niezauważony skierował się na wyższe pietra.
Dotarłszy do celu upewnił się, że nikt go nie widzi i
przeszedł przez szklane drzwi jednej z sal na korytarzu.
W środku stało tylko jedno łóżko, na którym spał anioł.
Właściwie była to dziewczyna, ale wyglądała jak anioł.
Długie blond włosy, prawie białe, lśniły srebrzystym
połyskiem. Blada twarzyczka z delikatnymi jasno różowymi ustami.
Aniołek.
Otworzyła powoli oczy i swoim błękitem spojrzała w ciemne
tęczówki Marka.
- Kim jesteś? – Nawet jej głos brzmiał nienaturalnie
pięknie.
- Wzywałaś mnie – odpowiedział.
Wiedziała.
(…)
-Tak Granger. – Powiedział na głos. – Długo na to
czekaliśmy.
*
- Co to do kurwy jest?! – Pytał ze złością wszystko
dookoła. – Jakiś żart? Tak – odpowiadał sobie. – Głupi.
Wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę, wyprostował i
siadając przy biurku znów się w nią wpatrywał.
- Co za głupota!
Odrzucił pergamin ze złością. Wstał i zaczął chodzić po
sypialni.
-To Blaise – nadal mówił do siebie. – To na pewno on.
Mści się, chce się odegrać za to, że się nie odzywam. Tak! To na pewno on.
Opadł na łóżko wyraźnie odprężony, zrelaksowany,
spokojny.
Zaraz jednak zerwał się i usiadł prosto patrząc w
kierunku biurka.
- Tylko skąd on wiedział gdzie ja jestem? – Zapytał na
głos. – I dlaczego list dostałem zaraz po wizycie Babci?
Delikatny wietrzyk wpadł przez uchylone okno, poderwał
kartkę z biurka i zaniósł ją pod nogi Dracona.
Chłopak spojrzał na nią mrużąc oczy.
W słabym świetle zalśniły wypisane złotym atramentem
słowa: „Akt ślubu.”
- Cholera!
*
- I znowu nic! – Tym razem to Victoria machała listem od
przyjaciółki. – Tylko narzeka na jakąś nadąsaną laskę, posłuchajcie: Ma ze mną
sypialnię, ale traktuje mnie jak powietrze. Jest zarozumiała, arogancka i
samolubna! Doprawdy, gdyby nie to, że jestem wzorową uczennicą już dawno
dałabym nogę z tego miejsca. Widzicie? – Przerwała. – Jej jest tam źle!
- Ale co my możemy zrobić? – Zapytała Jen.
- Może powinnyśmy pójść do McGonagall i poprosić ją, aby
sprowadziła Hermionę? – Zasugerowała Ginny. Dziewczyny jak zwykle trzymały się
razem. A chłopaki woleli się w to nie wtrącać. Siedzieli trochę na uboczu i
dyskutowali o czymś ściszonymi glosami.
- Myślicie?
- A to nie będzie donoszenie? – Zapytała Jess.
- No, co ty! – Tory udała oburzoną. – Nic a nic. Ratujemy
przyjaciółkę z piekła.
- Noo tak… – jednak nadal nie była przekonana tym
pomysłem.
- Pójdziemy do niej po śniadaniu? Czy po lekcjach?
- My mamy na drugiej transmutację – zauważyła Ginny
zerkając w swój plan. – Och nie! My mamy z Mary.
- My mamy dopiero jutro…
- To idziemy po lekcjach – postanowiły.
*
- Nie dam się zwariować – mamrotał do siebie blondyn. –
Nie dam!
Rzekomy akt, który jego zdaniem był podrobiony, schował
między swoje podręczniki.
Jego wyjaśnienie postanowił zostawić na później, jak już
będzie w domu.
W domu…
W Hogwarcie…
Zaczął chodzić w kółko po sypialni.
- Jak długo? Ile mi jeszcze zostało w tym domu wariatów?
Ile?!
Nie wiedział.
Uczęszczał w tych, jego zdaniem głupich, zajęciach w
„ogrodzie”. Pielęgnował kwiaty i krzewy. Niby miało mu to pomóc się odprężyć,
ale nie pomagało.
„Głupota i strata czasu” – myślał za każdym razem, gdy
tam szedł.
Ale on pracował sam.
Wolał być sam niż na przykład z tym idiotą Foxem.
Czy z jakąś sztuczną lalką. Pełno tu takich…
Coś jak Pansy, ale do jej braku rozumu się przyzwyczaił.
A te?
Kompletne idiotki!
Uciekał, chował się, unikał ich jak tylko mógł!
„To nie do pomyślenia! – Myślał wówczas. – W Hogwarcie
wszystkie panny na mnie lecą, ale żadna nie jest tak nachalna!”
Jednak jego próby na nic się zdawały, bo jego
wielbicielki zawsze go jakimś cudem znajdywały…
- Jak długo?!
Spędził tu już pięć tygodni. Ile jeszcze?!
Zaczął się listopad… niedługo grudzień…
Nie spędzi świąt w Hogwarcie?
Z kim będzie się bawił? Pił?
- O cholera… – zatrzymał się w miejscu jakby natrafił na
niewidzialną ścianę. Zrobił dramatyczną minę. – Nie ma tu ognistej!
I pędem rzucił się na poszukiwanie sowiarni.
*
Brunetka zasiadła z naręczem książek do swojego biurka.
Max jak zwykle nie było. „Leń” – przemknęło jej przez myśl.
Postanowiła mając trochę wolnego odrobić zadane lekcje.
Nie było tego dużo, ale, po co zwlekać? Lepiej zrobić to szybciej i mieć chwilę
czasu na relaks.
„Relaks. Tak, to jest to, czego mi teraz potrzeba.”
Jednak zamiast na przedmiotach skupiła się na czymś
innym…
„Kiedy ja wrócę do domu?” – Zastanawiała się w myślach.
„Tak za wszystkimi tęsknię.” – Mała łza pojawiła się w kąciku jej oka i powoli
spłynęła po policzku. Jednak dziewczyna zdawała się tego nie zauważać…
„Chcę do domu.”
Dom. Jej zamek. Hogwart.
Jej przyjaciele. Najbliżsi. Dla niej jak rodzina. Zawsze
przy niej byli. W tych dobrych chwilach jak i tych złych…
Zawsze.
Mogła na nich liczyć. Wspierano ją i pocieszano. Razem z
nią się śmiano i płakano…
Razem!
A teraz?
Ile to już jest sama? Prawie pięć tygodni! Pięć tygodni!
Sama!
Bez przyjaciół…
Sama…
- Tęsknię za wami… – powiedziała do swoich rąk. Wstała,
podeszła do łóżka i się położyła.
Można by pomyśleć, że poszła spać. Niby było wcześnie,
ale może była zmęczona?
Jednak nie. Po chwili po pokoju rozniosło się cichutkie
łkanie.
Płakała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz