poniedziałek, 4 maja 2015

Pojedynek Serc: Rozdział Pięćdziesiąty piąty



Rozdział pięćdziesiąty piąty: Anioł Otchłani.
 ******************



- Co ten Potter sobie wyobraża! – Narzekał Kurt, gdy wraz zresztą drużyny wlekli się do szatni. – Kompletnie mu odbiło!
- Nie przesadzaj – próbowała go bronić Ginny. – W takich warunkach będziemy latali na meczu. Lepiej wszystko przećwiczyć wcześniej. – Ona także była zła na kapitana drużyny. Męczył ich przez pięć godzin w chłodzie i deszczu! Cała drużyna była zmarznięta, przemoczona i zła.
Co prawda, jak zaczynali trening nic nie wskazywało na tak drastyczne pogorszenie się pogody, ale, jak na październik, i tak nie było najgorzej. Ich najbliższy mecz z krukonami najprawdopodobniej miał się odbyć w takich niekorzystnych warunkach.
Potter, jako kapitan musiał sprawdzić drużynę i ewentualnie w razie jakichkolwiek niedociągnięć podwoić treningi. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Drużyna była zgrana i idealnie współpracowała ze sobą.
Oby tak idealnie zagrała też na meczu…
- Masakra! – Zwykle entuzjastyczna Victoria także była zgaszona.

*

„Uwierz w siebie…”
Po głowie panny Granger chodziło ostatnie zdanie wypowiedziane przez Babcię. Wiara. Wydawać by się mogło, że to nic wielkiego. Wystarczy uwierzyć…, ale jak?
„Uwierz…”
Jak niewiele trzeba, aby skłonić kogoś do głębszych refleksji, spekulacji czy myślenia tak po prostu. Jedno zdanie, a zmienia wszystko!
„…w siebie…”
Hermiona Granger otrząsnęła się z zamyślenia. Wstała z ławki i skierowała się do zamku.
„Uwierz w siebie, moje dziecko!”
Moje dziecko…
Szła nie zwracając uwagi na mijającą ją młodzież, pochłonięta własnymi myślami.
Taką zamyśloną ujrzał ją pewien chłopak i postanowił zacząć wcielać swój plan w życie…
- Najmocniej cię przepraszam! – Zamyślona dziewczyna wpadła w ramiona jakiegoś chłopaka, który ją właśnie przepraszał nadal trzymając w ramionach.
Gdy minął pierwszy szok zorientowała się, iż jest to chłopak Max!
- Nie, to ja przepraszam – wyswobodziła się z jego uścisku i cofnęła o krok do tyłu.
Ten chłopak ją onieśmielał. Ciemne, prawie czarne włosy i takie same oczy. Głębokie spojrzenie mogące hipnotyzować. Delikatne usta, a na nich subtelny uśmiech. Idealny nos i… STOP! – Zamyśliłam się. – Chciała wyminąć go i odejść, ale zatrzymał ją następnym pytaniem…
- Hermiona? – Doskonale wiedział, że to ona, ale postanowił udawać. Jeśli dobrze wszystko rozegra to jeszcze na tym skorzysta. A kto wie? Może i nie tylko on?
- Tak. Znamy się? – Zaskoczył ją. Nie sadziła, aby Max mu o niej opowiadała na randkach w lesie.
- Mamy wspólnych znajomych. – Uśmiechnął się ukazując zbyt idealne zęby.
- No tak, Max.
- Max? – Udał zaskoczenie. – Nie. – Zaśmiał się perliście. – Maximone nie mówi o tobie.
- Można się domyślić. – Rozluźniła się nieco. Może nawet zbyt szybko… a jemu było to na rękę.
- Co taka dziewczyna jak ty, robi w takiej szkole jak ta?
- Zapewne to samo, co ty. – Uśmiechnęła się.
Początkująca obawa gdzieś znikła, ulotniła się wraz z przekroczeniem ramię w ramię progu szkoły.
- Idziesz na kolacje? – Zapytał.
- Nie. Jeszcze nie. Muszę najpierw skoczyć do…
- Biblioteki? – Dokończył za nią. – Pójdę z tobą. Przypomniało mi się, że nie napisałem jeszcze eseju na transmutację.
- Ok.
Jakiś czas później siedząc przy małym stoliku wśród masy książek Hermiona spojrzała na swojego milczącego towarzysza.
- Wiesz…- zaczęła.- Nawet nie wiem jak ty się nazywasz… –Zarumieniła się.
- Marco. – Spojrzał jej głęboko w oczy. – Po prostu Marco.
Uniósł dłoń i dotknął jej policzka. Pod dotykiem jego chłodnych palców dziewczyna przymknęła oczy.
„Uwierz w siebie…”
Brakowało jej czułości, bliskości, samego tylko dotyku drugiej osoby…
Marco przejechał dłonią dalej, zagarniając za ucho niesforny kosmyk jej włosów.
Nad stolikiem zbliżył swoją twarz do niej. Wdychał malinowy aromat jej ciała… Miętowy przyspieszony oddech…
- Nie. – Hermiona wstała tak gwałtownie, że krzesło odleciało do tyłu.
- Coś nie tak? – Marco również wstał. Na twarz założył maskę niewinności.
- Nie mogę. Nie z tobą. – Chciała odejść, wyjść z tego pomieszczenia, ale złapał ją za rękę.
- Dlaczego? Hermiono proszę…
- Ja… Nie mogę. Max… ona… Nie…
- A co moja siostra ma do tego?
- Siostra? – Pisnęła.
- Taak. Bliźniacza. – Oparł się o regał z książkami, lekceważąco zakładając ręce na piersi.
- Nie wspominała.
- Och. Nie dziwię się. Maximone nie lubi rozmawiać. Ona nawet ludzi nie lubi.
- Zawsze taka była? – Na powrót usiedli przy biurku.
- Nie. Taka jest od kilku lat. – Przerwał na chwilę by przypomnieć sobie poszczególne fakty. – Od wypadku matki…

*

Blondyn wpatrywał się w list niewidzącym wzrokiem.
„To nie możliwe.”  Zgniótł kartkę w dłoni i schował do kieszeni. Szybkim krokiem, omijając tłumy skierował się do zamku.
- Do cholery – mamrotał pod nosem. – To nie może być prawda– w akcie złości wyrzucił obie ręce do góry. – Nie!
Przeskakiwał po kilka stopni na raz, dopóki nie znalazł się w swojej sypialni. Trzasnął drzwiami aż zadzwoniły szyby w oknach.
Opadł na łóżko.
- Nie. Kurwa nie!

*

-Tak mi przykro!
Hermiona załzawionym wzrokiem wpatrywała się w Marka.
Chłopak właśnie skończył opowiadać jej o śmierci ich matki, prawie cztery lata temu.
To, dlatego Max jest taka zła i oziębła względem innych ludzi.
Dlatego też ich ojciec zdecydował się odejść od Sami–Wiecie–Kogo. To właśnie na służbie u Czarnego Pana zginęła Irma Sophie Karkarow.
Marco korzystając z sytuacji, kiedy dziewczyna podatna jest na wpływy ujął ją za dłoń, uniósł do ust i pocałował, nadal patrząc jej w oczy.
Hermiona speszyła się, ale dłoni nie zabrała.
Wpatrywała się w jego ciemne oczy, tak nie podobne do oczu Dracona…
Stop! Jest z super przystojnym facetem, który na nią leci, więc dlaczego porównuje go do Malfoya? 
Dlaczego nie pociągało ją, jego głębokie spojrzenie? Oczy, przywodzące na myśl bezgwiezdną noc?
Ciemna karnacja, tak różna od bladej twarzy ślizgona… Gdyby pójść dalej, można było porównać ją do wakacyjnej opalenizny przywiezionej z Grecji bądź Egiptu.
Usta, które swą delikatnością mogłyby przyprawić ją o dreszcze…
Ale nie.
Przed oczami widziała blondyna, o jasnej karnacji i błękitnym spojrzeniu, potrafiącym przybrać stalowy błysk…
Jego oczy, niczym ocean – spokojne i opanowane, mogące w każdej chwili wybuchnąć, jak sztorm. Wyrażające pożądanie i nienawiść jednocześnie. 
Jego twarz niczym maska, którą trudno rozgryźć.
Usta, które wypowiedziały pod jej adresem więcej szyderstw niż człowiek jest w stanie zapamiętać.
A mimo to, to właśnie te usta tak cudownie całowały.
Ten wzrok, przyprawiał o dreszcze.
Te dłonie wzmagały pożądanie …
- Nie mogę… - zabrała swoją dłoń i wyszła.
Zostawiła za sobą to, co uważała za złe i zawierzyła jemu, Aniołowi z Otchłani.

*

Tymczasem w Londynie…
- Cieszę się, że mam to już za sobą. – Narcyza usiadła w jednym z dwóch foteli przy stoliku. – Zacznę żyć od nowa!
Grace postawiła na stoliku tace z czerwonym winem i dwoma kieliszkami.
- To dobrze. – Usiadła w drugim fotelu i otworzyła wino. – Draco wie? – Nalała wina do kieliszków i jeden wzięła do ręki. Gestem zachęciła, aby kuzynka uczyniła to samo.
- Nie, jeszcze nie wie. Powiem mu jak już kupię nowy dom, gdzieś na wsi, może. Do świąt…
- Ależ skarbie! – Grace machnęła ręką. – W ogóle się tym nie przejmuj. Możesz tu mieszkać jak długo zechcesz. To duży dom. A mi przyda się towarzystwo…
- Ale…
- Narcyzo, moja droga przestań, proszę cię. Wiesz jak Draco lubi tu przebywać. I jestem pewna, że ucieszy się, kiedy dowie się, że i ty i ja nie jesteśmy same. – Upiła łyk wina. – A powiedz mi, sprzedałaś wszystko?
- Och nie. Zostawiłam kilka nieruchomości. Posiadłość w Australii, kompleks hotelowy w Egipcie i domek w Alpach. Ach! I jeszcze kamienicę w Paryżu. Może i nie w najlepszej dzielnicy, ale dochody przynosi.
- A w której?
- W siedemnastej. Wiesz … – Spojrzała na nią znaczącym wzrokiem. – To strasznie rozrywkowa dzielnica.
- Och. – Grace się uśmiechnęła. – Wiem. Mieszkałam kilka lat w Paryżu. Swojego czasu pracowałam też w Moulin Rouge. Ty za młoda jesteś, aby to pamiętać. To były czasy – westchnęła.
Narcyza spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- O proszę – uśmiechnęła się. – Możemy się kiedyś wybrać do Francji. Dawno tam nie byłam. Może na święta?
- Byłoby cudownie!

*

Następnego dnia przy śniadaniu.
Poczta.
- Hej! Zobaczcie! To od Hermiony! – Ginny wymachiwała kopertą.
- Otwieraj!
- Szybko!
Ruda otworzyła ozdobną kopertę i wyjęła z niej list. Otworzyła i zaczęła czytać:


Witajcie!

Co u Was?

Ja mam się dobrze, choć TO MIEJSCE cierpi na brak świeżej literatury. =)

Poważnie, wszystko już przeczytałam.

Tęsknię za Wami! Alenie wiem ile jeszcze TU spędzę.

Trzymajcie się i do zobaczenia!

Ściskam,

Wasza Hermiona;* 


- I tylko tyle? – Zapytał Harry zaglądając Gin przez ramię.
- Noo – Tory wzięła list do ręki i zaczęła oglądać go z każdej strony. – Dziwne.
- Nawet nie napisała gdzie jest…
- I z kim…
- Może nie może tego napisać? – Gin zerknęła na stół Ślizgonów, ale po kilku sekundach obserwacji stwierdziła, że Blaise nie dostał żadnej wiadomości. – Hmmm.
- Taak. Na pewno…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz