Rozdział sześćdziesiąty drugi: „Wiem, co kombinujesz.”
*****
Hermiona po jakże ciekawej lekcji, jaką była transmutacja
postanowiła dla odprężenia … polatać.
Tak, więc następnego dnia, nie stawiwszy się na śniadanie
od razu udała się na błonia, przykryte śniegiem.
Mijając dosłownie garstkę uczniów starała się wtopić w
otoczenie. Bo jak wytłumaczy potencjalnym zainteresowanym, że nie potrzebuje
kurtki wychodząc na dwór?
Rozglądając się na boki, w poszukiwaniu znajomych twarzy
dotarła, prawie niezauważona do samych wrót.
Rozejrzała się pospiesznie na wszystkie strony i
wyślizgnęła z zamku.
Odetchnęła głęboko, kiedy znalazła się za wrotami.
Lekki, jednak mrożący wiaterek targał jej rozpuszczonymi
włosami, jednak ona nie zwracała na niego uwagi. Biegiem, brodząc prawie po
kolana w śniegu dotarła do chatki Hagrida. Przemknęła na tyły domku i
przebiegając przez ogród, zmieniła się w pięknego orła.
Nareszcie czuła się wolna!
Wolna i nieśmiertelna!
Zataczają coraz to większe koła nad powoli zamarzającym
jeziorem, zaczęła oddalać się w stronę Zakazanego Lasu.
Po chwili zniknęła z pola widzenia.
Tymczasem po pierwszej lekcji.
-Nie widziałeś Hermiony? – Ron zwrócił się do Harry’ego.
-Nie. Może źle się poczuła?
-Nic takiego wczoraj nie sugerowała, czy coś…
-Zapytaj Ginny. – Zasugerował Wybraniec. – O! Tam idzie!
Wskazał na rudą czuprynę podskakującą na korytarzu.
Brat dopadł ją, kiedy wspinała się na wyższe piętro.
-Ej! Mała – Zawołał.
-Tylko nie mała! – Oburzyła się Ginny.
-Dobra, dobra. – Ron machnął lekceważąco ręka. – Nie
widziałaś dziś Hermiony? Nie była na śniadaniu, na zaklęciach też nie.
-Hmmm – zamyśliła się dziewczyna. – Nie, nie widziałam
jej. Ale może zasnęła w bibliotece? – Zasugerowała.
-Nie, już tam byłem. – Ron podrapał się po głowie. –
Martwię się o nią.
-O nią czy o to, że nie masz notatki na popołudniowe
lekcje. – Odparła Gin. – Weź się do roboty. W tym roku zdajesz egzaminy, a
Hermiona nie zda ich za ciebie. Cześć – i odmaszerowała na górę.
Hermiona nie pojawiła się na następnej lekcji. Nie
zjawiła się też na obiedzie i kolacji. Przez cały piątek nikt jej nie wiedział.
Nie dawała znaku życia także w weekend, kiedy to
przyjaciele dobijali się do jej komnat.
Pozostała głucha na ich krzyki i wołania, bo po prostu nie
było jej w zamku.
Ale o tym nie wiedział nikt…
Prawie nikt.
Hermiona spędziła cudowny i długi weekend w swoim zakątku
ciesząc się samotnością, którą tak lubiła ostatnimi czasy.
Miała czas na przemyślenia.
Na zrelaksowanie się i zapomnienie o problemach życia
dorosłego.
W prawdzie niedługo czekał ją ważny egzamin, ale nie
przejmowała się nim. Wiedziała, że zda go dobrze. Ba! Najlepiej jak się da.
Wszak nie na darmo mówią o niej „najzdolniejsza czarownica”.
Rankiem w poniedziałek dziewczyna całkowicie zrelaksowana
i wypoczęta stawiła się na śniadanie. Oczywiście nie obyło się bez pytań gdzie
była, co robiła i czemu się nie odzywała. Jednak wszystkie je zbywała
machnięciem ręki, mówiąc:
-Jestem osobą, która odpowiada sama za siebie i nie muszę
się nikomu spowiadać z tego, co robię, gdzie i z kim – zaakcentowała i szybko
skończywszy śniadanie oddaliła się.
W spokoju minęły je kolejne dwa dni.
Do balu pozostało dosłownie kilka dni, a ona nie miała
się, w co ubrać.
Po środowym śniadaniu postanowiła, że się „zerwie” z
popołudniowych lekcji i kupi sukienkę.
Jednak, kiedy wracała z obiadu przydarzyła się
niespodziewana dla niej rzecz…
*
-Jako to nie idzie?! – Krzyknęła mocno wkurzona gryfonka.
-Och, tak mi przykro. Powiedział, że jest chory... –
Krukonka pocieszająco klepała ją po ramieniu.
–Już ja sobie z nim porozmawiam. – Przerwała jej już
nieco spokojniej. – Gdzie on jest?
-Rano pojechał do domu. Tłumaczył, że źle się czuje. –
Dokończyła szybko w obawie, że ta jej znowu przerwie.
Dziewczyna westchnęła, oparła się o ścianę i osunęła na
podłogę chowając głowę w rękach.
-To, z kim ja teraz pójdę? – Zapytała swoich kolan.
-Tak mi przykro, na prawdę. – Cho uklękła obok niej. –
Masz jeszcze trochę czasu, na pewno kogoś znajdziesz. – Spojrzała na zegarek. –
Kurczę, mam trening. Musze lecieć. – Wstała. – Trzymaj się. Pa – i już biegła
korytarzem w stronę wyjścia.
Hermiona znowu westchnęła i wstała.
Zamierzała znaleźć sobie kogoś innego skoro Roger
najzwyczajniej w świecie ją WYSTAWIŁ.
„Dziwny” – pomyślała. – „Najpierw robił podchody by mnie
zaprosić, a teraz udaje chorego.” Pokręciła głową.
-Mam jeszcze czas. – Powiedziała głośno.
-Obawiam się, że jednak nie masz. – Jak z pod ziemi
wyrósł przed nią Draco Malfoy w obstawie Goyla i Crabba. Co było dziwne, bo
ostatnio z nimi nie spędzał zbyt wiele czasu.
-Nie wiem, o co ci chodzi. – Dziewczyna próbowała go
wyminąć. Niestety drogę zagrodzili jej jego goryle.
Odwróciła się do niego kamienną twarzą.
-Czego chcesz? – Zapytała nawet nie siląc się na
uprzejmość.
-Może trochę grzecznej, co Granger? Nie nauczono cię
kultury? Do lepszych trzeba zwracać się z szacunkiem.
-Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. – Powiedziała
twardo, spoglądając przy tym w jego oczy.
-Uważaj, bo ten niewyparzony język może cię drogo kosztować.
-Grozisz mi?
-Tylko ostrzegam.
-Nie boje się ciebie.
-Zacznij.
Chwila ciszy, oboje stoją nieruchomo wpatrując się w
siebie. Ona ze złością bijącą od twarzy, on z drwiącym uśmiechem.
-Masz szczęście. – Mówi w końcu chłopak.
-Zmieniasz szkołę? – Mówi ta z nadzieją w głosie. – Marne
to szczęście na ostatnim roku, ale zawsze coś. – Po czym uśmiecha się
cynicznie.
Draco mruży oczy. Uśmiech gaśnie na jej ustach i lekko
podenerwowana cofa się o krok, jednocześnie szukając drogi ucieczki. Wszak nie
wiadomo, o co mu może chodzić.
-Czyżbyś zaczynała się bać? – Mówi i nie dając jej
odpowiedzieć, kontynuuje. – Masz szczęście, bo tak się składa, że też nie mam
pary na bal i możesz mi towarzyszyć.
- W szkole jest ponad setka dziewczyn, a ty chcesz iść na
bal ze szlamą? – Pyta drwiąco. To tak jakby McGonagall zrobiła wolną lekcje!
-Zgadza się. – Draco zakłada ręce na piersi i opiera się
o ścianą, lustrując wzrokiem zdumioną dziewczynę.
- Gdzie jest haczyk? – Hermiona mruży oczy.
-Nie ma. – Pada spokojna odpowiedz.
Dziewczyna prostuje się dumnie, podchodzi do chłopaka i
popycha go palcem.
-Wiem, co kombinujesz, ale nie uda ci się to. Mam jeszcze
czas. Znajdę parę na bal. – Po czym odwraca się, mija zdumionych osiłków i
odchodzi znikając za zakrętem.
Draco nadal stoi w miejscu. Uśmiecha się, kręcąc głową.
-Nie znajdzie głupia. – Następnie razem ze swoją ochroną
odchodzi.
*
Malfoy w jednej kwestii miał racje. Dziś jest środa. Ostateczny termin znalezienia sobie pary
wypadał na dzisiejszy wieczór, a mianowicie na dzisiejszą kolację.
*
Hermiona mimo usilnych prób, błagania, a nawet gróźb, nie
znalazła partnera na Bal Bożonarodzeniowy.
-Co z wami wszystkimi jest?! – Krzyczała raz po raz.
Potrzebując odrobiny pocieszenia, udała się po Pokoju
Wspólnego Domu Lwa.
Wchodząc, zauważyła przed kominkiem Ginny zatopioną w
jakiejś lekturze. Usiadła obok niej z niewesoła miną.
-Nie ma! Żadnego! W całej tej cholernej szkole! –
Wybuchneła.
-Hermiono Granger, wyrażaj się jak przystało na porządną
uczennicę tej cholernej szkoły. – Zwróciła jej uwagę Ruda, po czym obie
wybuchnęły śmiechem.
-Nie znalazłaś? – Powiedziała już spokojniej Ginny.
-Nie. – Westchnęła i opadła głębiej w fotel.
-Nie przejmuj się.
-Łatwo ci mówić. Zostali sami ślizgodni i kilku
skretyniałych puchonów, a nawet oni nie chcieli ze mną iść. I jeszcze to głupie
losowanie na kolacji. Może w ogóle nie pójdę na bal?
-Daj spokój. Nie przejmuj się. Może nie trafisz na
najgorszego. – Lekki uśmiech, mający ją pocieszyć, niestety z miernym skutkiem.
Powtórne westchnienie.
-Harry idzie z Cho, Ron z Luną, ty z … – spojrzała w
skupieniu na przyjaciółkę. – Ginny, a z kim ty idziesz?
-Yyyy a nie mówiłam ci?
-Nie. – Hermiona wyprostowała się, patrząc jej w oczy. –
Nic nie mówiłaś. – Uśmiechnęła się widząc lekkie zażenowanie na twarzy młodszej
przyjaciółki. – Nie powiesz mi, że z …
-A nawet, jeśli to, co?
-A to, że mogłaś mi powiedzieć! Wow! Gin! Gryfonka i
ślizgom! Kto by pomyślał? – Pokręciła głową, nadal lekko nie dowierzając.
Ilekroć pytała Rudą o Zabiniego, ta nabierała wody w usta
i milczała tak długo, aż temat nie został zmieniony. A tu proszę, jednak coś
poważniejszego się szykuje.
-Tylko nie mów Ronowi. Wścieknie się.
-A jak zamierzasz ukryć przed nim ten fakt?
- Po prostu będę go unikała. – Dziewczyna się
uśmiechnęła. – Nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba mnie prowadzić za rączkę.
Umiem o siebie zadbać lepiej niż niejeden chłopak.
-Co prawda, to prawda. – Wystarczyło tylko przypomnieć
sobie te upiorogacki w zeszłym roku. To było coś.
Każda z nich pogrążyła się we własnych myślach.
Hermiona zerknęła na wielki zegar wiszący na ścianie.
Zostało jej kilka godzin spokoju, zanim pozna wyrok.
Z bijącym sercem i duszą na ramieniu szła do Wielkiej
Sali. Wyglądała przy tym jakby szła na ostatni w swym życiu posiłek.
Nawet nie podejrzewała jak los zechce z niej dziś zakpić!
Wystraszona i niezwykle blada usiadła między Ginny a
Jenny. Naprzeciwko czekały dwa wolne miejsca na Harry’ego i Rona. Przy
sąsiednim stole, na wprost niej siedział Malfoy i pomachał do niej, a dalej,
STOP! Wróć! „Malfoy do mnie pomachał?” – Pomyślała blednąc jeszcze bardziej.
-Miona! Niedobrze ci? – Zapytała Gin, podążając za
wzrokiem przyjaciółki. –Aaa. – Już zrozumiała. – A wiesz, że Malfoy też nie ma
pary?
-Wiem. – Hermiona głośno przełknęła ślinę. – Zaproponował
mi żebym z nim poszła.
-Och! To… – Ale Ginny nie wiedziała jak ma to
skomentować, więc pozostawiła tą kwestie bez odpowiedzi.
-Uf! Ale jestem zmęczony! – Do stołu właśnie przysiadł
się Ron, a zaraz za nim Harry klapnął koło niego. –Mówię wam, co za męczarnia!
-Oj przestań, tylko narzekasz. – Victoria, która razem z
chłopakami miała szlaban usiadła, koło Jenny. – Było … interesująco.
-A, co interesującego jest w sprzątaniu sowiarni? Powiedz
mi, bo ja nie wiem. – Burknął zły rudzielec.
-Hermiono, masz parę? – Zapytał Harry, chcąc przerwać
wiszącą w powietrzu kłótnię. Cho powiedział mu, że Roger nagle zachorował. Aż
było to podejrzane.
-Nie. – Wycedziła przez zęby.
-Wiesz, to jakieś podejrzane jest. – Wtrącił się Ron. – W
szkole jest tulu chłopaków, a żaden nie chce z tobą iść? Bo nie wierzę, że
każdy ma partnerkę z innego domu.
-Mnie też… – Zaczęła Hermiona, ale uciszyła się, bo
właśnie wstała dyrektorka zamierzając coś ogłosić.
-Ciii…
-Moi drodzy. – Szmer rozmów zamilkł jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. McGonagall rozejrzała się po wpatrzonych w nią
uczniach. Wiedziała, co za chwile się stanie, ale nie miała na to wpływu. Ta
decyzja została podjęta bez jej poparcia. – Jak wiecie dziś minął ostatni
termin znalezienia sobie pary na tegoroczny Bal Bożonarodzeniowy. Ci z was,
którzy znaleźli sobie drugą połówkę, zapewne już się na to cieszą. Natomiast ci
z was, którzy tego szczęścia nie mieli, zaraz ja uszczęśliwię. Panie Filch. –
Zwróciła się do woźnego, który czaił się z boku stołu nauczycielskiego. –
Proszę przynieść szkatułę.
Woźny ustawił ją przed stołem prezydialny, zza którego
wyszła teraz dyrektorka.
-Wyczytam teraz alfabetycznie imię i nazwisko, oraz dom
dziewczyny, która podejdzie i wylosuje kartkę z nazwiskiem partnera.
- Granger Hermiona, Gryffindor!
***
Witam, to ost z napisanych i odnowionych rozdziałów, po nim odpoczywam na chwilke od Pojedynku, ale tylko po to aby skonczyc Spiralę Nienawiści.
Zatem do napisania!
Pozdrawiam
Esper <3
PS: Pamietajcie o rozdziale sześćdziesiątym trzecim pt Intruz, który byl opublikowany duzo wczesniej ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz