Rozdział pięćdziesiąty trzeci: Rachunek sumienia. Cz. 1.
*********************
- Och Blaise! – Ginny przytuliła swojego chłopaka. –
Wiesz, że nie mogę powiedzieć, że jest mi…
- Wiem Gin, wiem. –Odpowiedział on, wdychając zapach jej
włosów. – Wiem i dziękuję.
Trwają tak krótką chwilę, zanim brutalnie przerywa im dzwonek na pierwszą lekcje.
-Widzimy się później?
-Oczywiście.
I rozdzielają się, podążając w różnych kierunkach.
*
Zdumiewająco szybko minął weekend dla Dracona jak i
Hermiony.
Ta druga była zdana wyłącznie na siebie, jako że Max
postanowiła sobie za punkt honoru ignorowanie jej. Spędzała każdą wolną chwilę
w malej bibliotece, zachłannie czytając wszystkie książki po kolei.
Natomiast Draco na brak towarzystwa nie mógł narzekać. Na
każdym kroku, niczym cień wlókł się za nim Andy. Czasami nawet, kryjąc się po
kątach szpiegowała go grupa zafascynowanych nastolatek. Dla „nowego” była to
zdecydowanie nie komfortowa sytuacja…
DRACO
Wszędzie te gówniary! – Myślałem za każdym razem, gdy
wpadłem na którąś z nich na korytarzu. Co one, jakiś namiar na mnie mają?
–Zastanawiałem się.
A do kompletu jeszcze ten lelak za mną łazi.
-Draco! Draco zaczekaj! – Znowu słyszę jego dziewczęcy
głosik.
-Czego tym razem Fox? – Zatrzymuje się, powili odwracam i
mierzę chłopaka groźnym spojrzeniem.
-Fox? Aa rozumiem. – Uśmiecha się jakby miał jakiś powód.
-Konkrety. – Powoli tracę do niego cierpliwość. Powoli? Straciłem
ją już dawno. W sumie, to jakby się tak zastanowić, to nigdy nie byłem
cierpliwy.
-Dyrektorka kazała ci przekazać, że wieczorem masz się
stawić w Ogrodzie.
-Jasne, jasne. – Machnąłem ręką. Ale rad nie rad,
musiałem się tam stawić.
Że też coś takiego wymyśliła ta głupia McGonagall!
Jakby za kilka kłótni nie mogła mi dać jakiegoś szlabanu
czy coś…
Przegapię wszystkie treningi przez nią!
Wyszedłem z zamku. Póki mogłem, korzystałem z pięknej pogody,
która panowała na dworze.
Jak na początek października było niesamowicie ciepło i słonecznie.
Zbliżyłem się do jeziora. Znalazłem wolną ławeczkę i
niewiele myśląc usiadłem na niej.
Od strony szkoły odgradzał mnie kawałek żywopłotu
intensywnie pachnącego brzoskwiniami. Zmarszczyłem nos.
HERMIONA
Poranna wizyta u dyrektora zakończona.
Wzdycham i wychodzę na świeże powietrze. Na ramieniu wisi
moja ulubiona płócienna torba, a w niej książka, pergamin i pióro.
Usiądę gdzieś i naskrobię parę słów do przyjaciół. Może.
Mam chwilę przerwy między lekcjami. Swoją drogą to koszmar,
a nie lekcje. Tyle się nasłuchałam o tym, jacy to oni są zdolni, a jak co, do
czego to nawet porządnej transmutacji przeprowadzić nie umieją.
Phi!
Siadam na ławeczce, szczelniej otulając się swetrem.
Wiatr tutaj nieźle zawiewa, jednak posiedzę tu sobie
trochę. Póki nie zmarznę, oczywiście.
Rozglądam się na boki. Przy linii Zwodniczego Lasu dostrzegam
dwie postacie.
Czy to Max? – Zastanawiam się.
Tak, to ona. Na dodatek w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
A więc to z nim tak ciągle się spotyka.
Uśmiecham się. I po co te wszystkie tajemnice?
MAX
-Przestań mówić do mnie Maximone. Wiesz, że mnie to
denerwuje. – Mówię ze złością. Tyle razy już mu to powtarzałam, że mógłby to
zapamiętać!
-Nic na to nie poradzę, że tak ci na imię. – I jeszcze
się tak głupio szczerzy!
- Max. Mów po prostu Max, tak jak wszyscy. – Cedzę przez
zęby.
-Ech. Niech ci już będzie. –Wzdycha. I tak wiem, że nadal
będzie się do mnie zwracał pełnym imieniem. Wrr.– Jak tam twoja nowa lokatorka?
-Masz na myśli tą Granger?
-Tak, Hermionę.
-Skąd wiesz jak ona ma na imię? – Nie było go jak ona
przyjechała i na śniadaniu również. O rany, jak tutaj szybko krążą plotki!
- Mamy wspólnych znajomych. –I znowu ten jego uśmiech.
Jak to jest możliwe, że jesteśmy rodzeństwem? Przecież tak bardzo się różnimy…
-Ty i ten twój „dar”. –Przewracam oczami w geście
zrezygnowania. Nigdy tego nie zrozumiem…
Wzdycham.
Wchodzimy do zamku i kierujemy się do jadalni.
HARRY
Hermiony nie ma dopiero kilka dni, a mi już za nią
tęskno. Na dodatek się nie odzywa. Ciekawe gdzie jest?
Hmmm
-Harry? – Zwraca się do mnie Ron.
-Tak?
-Jak myślisz, co z Hermioną?– Zabawne, czyżby czytał mi w
myślach? Uśmiecham się sam do siebie. Nie. To po prostu przywiązanie. Jesteśmy
dla siebie jak bracia.
-Nie wiem. Ale mam nadzieje, że szybko dostaniemy od niej
jakąś wiadomość.
-Oby. – Rudzielec ze spuszczoną głową wchodzi do klasy.
Ja za nim.
W głowie zamiast słów profesora kołacze mi się tytuł
ostatniego Proroka…
Wszyscy zastanawiają się, kim może być ten „morderca”,
ale czy to możliwe, że jest to potomek Czarnego Pana? Czarne Dziecko? I kim ono
może być?
JANE GRANGER
Z bólem w oczach patrzyłam jak sędzia orzekł rozwód.
Szczęściem za porozumiem stron. Nie
mogłabym spojrzeć Hermionie w oczy, gdyby się dowiedziała, że to wszystko to
moja wina. Nie mogłam jej tego powiedzieć.
- Wiesz, że będziesz musiała powiedzieć jej prawdę. –
Odwracam się na dźwięk głosu Arrona.
-Jeszcze nie teraz. Jeszcze za wcześnie.
-Ona i tak się dowie. I lepiej żeby od ciebie. – Mierzy mnie takim smutnym wzrokiem. Tyle lat przeżyliśmy razem, a wystarczyła tylko jedna głupia wiadomość by to wszystko przepadło…
-Wiem. Ale…
-To nie będzie łatwa rozmowa. Przyjemna też nie. –
Pociesza mnie mój były mąż. – Jeśli chcesz, to mogę ci w tym pomóc. W końcu
Hermiona nadal jest moją córką. I zawsze nią pozostanie. Bez względu na
wszystko.
Przytula mnie. Jest tak jak kiedyś. Jeszcze przed ślubem.
Stoimy wtuleni w siebie, a na korytarzu mijają nas zwykli ludzie.
W końcu odrywamy się od siebie.
-Odwieść cię do domu? – Pyta. W końcu tylko on ma samochód
i prawo jazdy.
-Tak, dziękuje. – I razem kierujemy się do wyjścia z
sądu.
Już po wszystkim.
DRACO
Zmarszczyłem nos.
-Odkąd pamiętam to zawsze nie lubiłeś brzoskwiń. – Aż
podskoczyłem na dźwięk tego głosu, który rozległ się po mojej prawej stronie. Powoli
odwracam się w kierunku tej osoby.
Tak byłem zaabsorbowany własnymi myślami, że nie
zauważyłem jak się ktoś do mnie dosiadł.
Malfoy! Weź się ogarnij! – Krzyczałem na siebie w
myślach.
Postać siedząca obok mnie była ubrana w długi podróżny
płaszcz. Kaptur zasłaniał jej twarz, więc nie mogłem określić, kim jest. Jednak
jej postura i drobne gabaryty, kogoś mi przypominały…
Pytanie, kogo?
-Słucham? – Zapytałem w miarę uprzejmie.
- Och, Coni. – Westchnęła postać. Na co ja wstałem jakby
rażony piorunem.
Coni! Tylko jedna osoba miała prawo tak do mnie mówić! I
bynajmniej było to wiele lat temu!
-K-kim j-jesteś? – Starałem się zajrzeć jej pod kaptur.
Na marne. Doskonale ukrywał twarz.
-Nie poznajesz mnie? – Postać wstała. Tak jak
podejrzewałem, była ode mnie dużo niższa i zgarbiona. Jednak w momencie, kiedy
spojrzała mi w oczy – przynajmniej tak sądzę, bo nie widziałem jej oczu – spod
kaptura wymknęło się kilka siwiuteńkich i niezwykle prostych pasm.
-Babcia? – Szepnąłem będąc w wielkim szoku.
Staruszka kiwnęła głową i podeszła by się do mnie
przytulić.
-To niemożliwe. – Powiedziałem także szeptem, wdychając
stary, znajomy zapach.
-Nic nie jest niemożliwe, dopóki ci tego nie zabronią.
Usiedliśmy na ławce.
Babcia nie była moją prawdziwą babcią, ale zawsze
traktowała mnie jak swojego wnuka. Opiekowała się całą naszą „paczką” w
dzieciństwie. Prawdziwą babcią była dla tylko dla Jojo, ale i my tak do niej
mówiliśmy.
-Jak to możliwe, że ty tu jesteś? – Patrzyłem na nią i
nadal nie mogłem dojść do siebie. Nie dość, że była mugolką to jeszcze umarła
jakieś dziesięć lat temu! Byłem na jej pogrzebie, choć ojciec się temu
sprzeciwiał.
Pokręciłem głową.
-Źle się dzieje Coni, źle.
-Co przez to rozumiesz?
HERMIONA
Jeszcze przez chwilę obserwuje Max z chłopakiem, a kiedy
para znika w zamku przenoszę wzrok na jezioro.
Wiatr powoduje powstanie na krystalicznej tafli
delikatnych fal. Co jakiś czas ze środka wyskakuje ryba. One są takie wolne… I
takie smaczne…
Mmm … Oblizuje usta językiem. Uwielbiam sushi…
Może by się skusić?
Opieram się wygodniej o ławkę.
Przymykam oczy.
Relaks.
Co ja bym dałaby być teraz w Hogwarcie i móc sobie
polatać.
Uśmiecham się mimowolnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz