Rozdział szesnasty :A oni stoją w miejscu.
***
-Skarbie , nie rób tak nigdy więcej – głos mamy drżał z
emocji. Trudno powiedzieć co było tego
przyczyną. Strach czy szczęście? Strach o jedyną córkę, która się spóźniła ,
czy szczęście ,że jednak wróciła cała i zdrowa. – Mogłaś zadzwonić.
- Przecież zostawiłam komórkę w pokoju. – Hermiona
spojrzała na nią z czułością. – Mamuś, nie martw się o mnie. Jestem już duża.
-Tak, tak, łatwo ci mówić. – Kobieta usiadła przy stole w
kuchni, oparła na nim łokcie i ukryła twarz w dłoniach.
-Mamuś. – Dziewczyna usiadła obok niej i objęła ją
ramieniem. Przytuliła się. – Będzie dobrze.
Ta oderwała ręce od twarzy i objęła córkę.
-Och skarbie. – Westchnęła.
Trwały dobrą chwile w tej pozycji.
Obie wiedziały , że za kilka dni się rozstaną. Młodsza
pojedzie do szkoły , starszej zostaną puste pokoje i praca.
Hermiona oderwała się od mamy.
- Siwy włos? – Spytała ze zdziwieniem uważnie się jej
przypatrując. Odziedziczyła wygląd właśnie po niej, ojciec dał jej niektóre
cechy charakteru, w tym upór i pragnienie wiedzy.
Teraz w idealnych włosach rodzicielki dostrzegła
kilka jaśniejszych, siwych pasemek.
-Tak – odpowiedziała ta z westchnieniem.
-Od kiedy?
-O, już jakiś czas temu zauważyłam. – Uśmiechnęła się na
widok miny Hermiony. – Daj spokój , córciu, każdego to kiedyś czeka.
Hermiona nadal się jej przypatrywała z uwagą szukając
innych oznak starzenia się. Jednak pomimo tych kilku siwych włosów matka
wyglądała wręcz doskonale. Nie miała zbyt dużo zmarszczek. Tylko wokoło
orzechowych oczy zauważyła drobne kurze łapki, pojawiające się tam w czasie
uśmiechu. Tylko w oczach gościł smutek i przygnębienie. Dziewczyna uznała ,że
te włosy to przez stres. Ostatnio mama często się martwiła. Najpierw rozwodem,
a potem tym wypadkiem.
Pokręciła głową odrzucając od siebie te myśli. Uśmiechnęła
się i ponownie przytuliła do kobiety.
-Kocham cię mamusiu. – Wyszeptała cicho prosto do jej
ucha.
-Ja ciebie też skarbie, ja też.
*
-Draco! – Rozległ się krzyk. – Wiem, że tam jesteś!
Otwieraj!
-Co do…? – Młody Malfoy upuścił pełną szklankę na podłogę.
Delikatny kryształ rozbił się w drobny mak tworząc kwiecistą, mokrą plamę na
dębowej posadzce.
-Cholera! – Zaklął głośno.
Wstał. Przez chwilę próbował złapać równowagę , lecz
po chwili runął na fotel.
-Draco! – Ponownie rozległ się krzyk, poprzedzony
walaniem w drzwi.
-Idę do cholery! – Odkrzykną ze złością.
Cisza.
Cisza aż dzwoniła mu w uszach.
Chłopak ponownie wstał. Chwile się chwiał i… tak, nie
upadł. Uśmiechną się pod nosem zadowolony, ręką przeczesał swoje i tak
zmierzwione włosy i powoli udał się w stronę drzwi. Co chwila przystawał i
opierał się o ściany.
Mamrotał przy tym jednocześnie pod nosem groźby kierowane
w stronę nieproszonego gościa.
Po drugiej stronie drzwi dziewczyna nerwowo tupała nogą.
Założyła ręce na piersiach i z uporem wpatrywała się w drzwi.
-Ileż można otwierać? – Mruczała co trochę.
Draco w końcu po długiej i mozolnej wędrówce dotarł do
holu. Przekręcił klucz w zamku i otworzy drzwi.
Zasłoni oczy dłonią chroniąc je przed rażącymi
promieniami słońca.
-Co do…?
-Jesteś kompletnie pijany! – Wykrzyknęła dziewczyna.
Chłopak próbował skupić na niej wzrok.
Ona ponad jego ramieniem dostrzegła piękny hol i
długie kręte schody prowadzące na piętro.
-Jojo? – Spytał niewyraźnie. – Co ty tu do cholery
robisz?
-Ja?!
-Co się tak drzesz? – Draco złapał się za uszy, mrużąc przy
tym ze złością oczy. – Właź. – Usuną się na bok, przepuszczając przyjaciółkę.
Zamkną z trzaskiem drzwi , gdy znalazła się w środku. Choć miał wielką ochotę
wywalić ją stąd, nie zrobił tego. Był zbyt… zmęczony? Możliwe. Może tez zbyt pijany na jakikolwiek
wysiłek większy niż nalanie sobie kieliszka i wypicie go.
Jojo z zachwytem podziwiała piękna marmurową posadzkę. Hol
, tak jak i wszystko inne miał wysokie ściany z wielkimi portretami, zapewne
rodziny. Zauważyła delikatnie mieniący się w świetle padającym z wysokich okien
kryształowy żyrandol. Wisiał u stóp masywnych schodów, które …
„STOP”- Powiedziała sobie. – „Najpierw obowiązki, potem
przyjemności.”
Odwróciła się z groźna mina w stronę chłopaka. Ten spojrzał
na nią przelotnie po czym oddalił się w stronę pokoju na końcu lewego
korytarza. Dziewczyna ruszyła za nim.
Mijała takiej samej wielkości obrazy co w holu , jednak na
nich nie było już ludzi. Były za to cudowne krajobrazy. Prawie wszystkie
przedstawiały Francje. Na wielu z nich widać było Wieże Eiffla malowaną z
różnego profilu i o różnych porach.
Szczególnie zachwycił ją jej widok malowany o wschodzie słońca. Piękny.
Jojo nigdy nie była w Paryżu , jednak uwielbiała to miasto i planowała tam
jechać w przyszłe wakacje. W tych zabrakło jej funduszy. Już od małego
zachwycał ją język francuski, którego z zapałem się uczyła.
Każdy obraz, tak tutaj jak i tam, był w malowniczej złotej
, albo pozłacanej ramie.
Na korytarzu leżał czerwony dywan, co w połączeniu z jasnym orzechowym drewnem na ścianach dawał
niesamowite przeżycie. Całości dopełniały rozmieszczone co kilka stóp na
ścianach latarnie, palące się wiecznym ogniem.
Jakby szło się wybiegiem dla gwiazd w blasku reflektorów. „Hollywood” przemknęło przez jej myśl.
Po drodze mijali wiele drzwi. Na niektórych były napisy.
Jednak nie zatrzymała się by je odczytać. Weszli do ostatnich drzwi po lewej
stronie. „ de thé ” głosił napis na nich.
„Herbaciarnia?” pomyślała.
Weszła za Draco do środka i zamknęła za sobą drzwi.
-O ja cię! – Aż zatkała nos z wrażenia. W pokoju unosił
się okropny zapach alkoholu pomieszany z dymem papierosowym. – Fuj! Aż oczy
łzawią. – I zaczęła energicznie mrugać.
Kiedy się już trochę przyzwyczaiła do tego zapachu ujrzała
obszerny pokój w kremowej tonacji z dębową podłogą, na której leżały dwa małe i białe puchate dywany.
Naprzeciw drzwi znajdowało się wysokie okno ze
śnieżnobiałą firanką. Po prawej stronie , mniej więcej na środku ściany był
ogromny kominek. Miał biały komin, a palenisko i ścianka wokół niego była
zrobiona z ciosanego kamienia. Wisiał na nim pozłacany zegar, dość głośno
tykający. Po jego prawej stronie stała wysoka szafka z książkami, a obok niej ,
w rogu , szklany barek z alkoholem, w którym jak trafnie zauważyła dziewczyna
brakowało sporo butelek. Po lewej stronie kominka wisiał niezwykły obraz. Nie
pasował tu. Przedstawiał Białą Śmierć na czarnym tle. W prawej ręce trzymała
kosę , w lewej krwiście czerwoną różę. Kwiat znajdował się dokładnie w miejscu
serca. „Róża Śmierci” namalowana przez
francuskiego malarza XIX wieku Francisa
De LaVega* była przerabiana na lekcjach
języka francuskiego, które pobierała Jojo. Obok obrazu, dokładnie parę cali w
lewo była mokra plama. Zapewne w tym miejscu całkiem niechcący rozbiła się
butelka z alkoholem. Tak, na podłodze widać pobite szkło. Parę cali , tylko
tyle wystarczyło by zniszczyć ten zabytkowy i drogi obraz. Przodem do kominka
stała kremowa skórzana kanapa i kilka puf do kompletu. Przed nią leżał jeden z
dywaników. Pod oknem znajdował się mały i jasny stolik na którym stała kryształowa i pusta szklanka i leżała jakaś
całkiem spora książka, a obok niego dwa fotele, takie same jak kanapa. Pod
stolikiem leżało sporo pustych butelek i pobite szkło. Leżał tu drugi dywanik.
Na ścianie przeciwległej do kominka wisiały jeszcze dwa obrazy De LaVegi. „Łoże
Śmierci” i „Śmierć w Błękicie”.
Całe wnętrze, pomimo obrazów i tego okropnego zapachu było
całkiem przytulne. Według Jojo te obrazy były tu zbędne. Patrząc w nie miało
się niejasne przeczucie , że Śmierć patrzy na ciebie. Aż dreszcze przechodzą po
ciele.
Chłopak przyglądał się jej w milczeniu.
Najpierw skrzywiła się gdy tylko tu weszła. Potem
podziwiała ten pokój. Zachwyt malował się na jej twarzy.
Draco usiadł w jednym z foteli, Jojo zajęła drugi.
Wzięła do ręki leżącą na stoliku książkę .
-Biblia?! – Wykrzyknęła zdziwiona.
-Ciszej! – Draco złapał się za uszy. – Zaraz głowa
mi pęknie!
-To twoja wina. Nie trzeba było tyle pić.
-Nikt cię o zdanie nie pytał. Czego chcesz?
Jojo zmrużyła oczy nadal trzymając Biblię w rękach. „Tak
chcesz grać?” – Pomyślała. – „A więc zgoda.” – Uśmiechnęła się.
-Co? – Chłopaka zaniepokoił wyraz jej twarzy. Zupełnie tak
jak wtedy w szpitalu. „Co jest?”
Dziewczyna nadal uśmiechając się odłożyła Biblię na
stolik. Nadal uśmiechając się nałożyła nogę na nogę. Nadal uśmiechając się
oparła się o fotel i położyła ręce na jego bocznych oparciach wpatrując się w
Draco. Nadal uśmiechnięta.
A nie był to bynajmniej miły uśmiech, o nie. Był złośliwy,
ironiczny i cyniczny. Tak, w tej chwili Jojo uśmiechała się do niego , tak jak
on miał w zwyczaju to robić.
Z perspektywy Draco.
Zajęła fotel naprzeciw mnie i wzięła do ręki tą głupią
książkę.
-Biblia?! – Wykrzyknęła.
-Ciszej! Zaraz głowa mi pęknie! – Co ona sobie myśli ,
przychodzi tu bez zaproszenia i jeszcze się drze. Bezczelna.
- To twoja wina. Nie trzeba było tle pić.
-Nikt cię o zdanie nie pytał. Czego chcesz? – No i jeszcze
mi tu będzie wyrzuty robić głupia baba. To wszystko przez nią!
No a teraz zmrużyła te swoje ślepia, zielone zupełnie jak
Reportera** i gapi się na mnie. Cholera , że też o nim pomyślałem! Zaraz ONA
wpakuje się do mojej i tak obleganej
przez masę myśli , głowy! Cholera!
I jeszcze ten jej uśmiech! Zaraz, zaraz. Jej? Coś mi tu
nie gra.
-Co? – Zachowuje się tak jak wtedy, w szpitalu. Kurde, ten
alkohol za bardzo miesza mi w głowie. Nie mogę dostać się do jej myśli. Co
jest? O czym myśli?
A ona nadal się tak uśmiecha. Nie tak jak kiedyś, nie tak
jak dziewczyna tylko… tylko jak JA. To MÓJ uśmiech. To ja się tak złośliwie
uśmiecham. Tak, złośliwie. To złośliwy uśmiech. Co też ona kombinuje?
A teraz rozsiada się wygodniej. Macha tymi nogami aż mnie
oczy bolą! Coś jest nie tak. Pytanie tylko CO?
Narrator
bezosobowy
Oboje siedzą w milczeniu, każdy analizując zachowanie tego
drugiego. Ciszę panującą w pokoju zakłóca tylko tykanie zegara wiszącego na
kominku.
Tik- tak, tik- tak, tik- tak.
Jak rzeka płynie czas, a oni stoją w miejscu. Ona wypływa
z gór i wpada do morza. A oni stoją w miejscu. Ona mija lasy, pola, niziny i
wyżyny. Mija setki ludzi, miejsc. A oni? A oni nadal stoją w miejscu! Ona widzi
tysiące problemów i morza słonych łez. Widzi tysiące radości i szczerych
uśmiechów. A oni? Oni nie dostrzegają własnych radości. Zaślepieni własnym ego
widzą tylko piętrzące się przed nimi problemy.
On. Taki zimny i arystokratyczny dupek zapatrzony w
siebie. Niemiły i arogancki. Tylko własne JA jest dla niego najważniejsze. Nie
szanuje innych ludzi, ani ich uczuć. Nauczony w dzieciństwie nienawiści, nie
zna miłości. Ale czy nie ma dla niego już żadnej nadziei? Czy jego zimne i skute lodem serce nie zazna
już nigdy miłości? Czy nie ma na to żadnych szans?
Ma. Zawsze są szanse. Potrzeba na to tylko czasu i chęci.
Tak, chęci. Bo chęci są ważne, tak samo jak i wiara w powodzenie.
Ale, czy on chce się zmienić? Czy chce rozpuścić lód w
sercu? Czy otworzy drzwi do swego serca , gdy zapuka do niego miłość?
Nie wiem. Teraz tego nie wiem.
Ale on, on to wie. Wie czy jest gotowy do tego uczucia.
Może jeszcze nie jest świadomy tej wiedzy. Może jest za wcześnie na nią. A może
nie?
Nie wiem. Jak już mówiłam, nie wiem tego teraz.
To wie tylko on i jego dusza, spowita na razie w czerń. W
czerń spomiędzy której widać już białe przebłyski nadziei. Nadziei na lepsze
jutro.
W tej chwili, w tym momencie jednak chłopak stoi w
miejscu. Nie idzie do przodu, ale też nie cofa się do tyłu. Na szczęście.
A ona?
Ona też nie jest lepsza. Martwi się o przyjaciół , ale o
siebie to już nie zadba. Przejmuje się
wszystkimi dookoła, tylko nie sobą. Ma dobre serce, ale nie przesadzajmy. Każdy
jest kowalem własnego losu. I nikogo do miłości zmusić nie można. Tym bardziej,
jeśli ten ktoś zapiera się przed tym
uczuciem rękoma i nogami. A tak jest w przypadku tego chłopaka. Przynajmniej na
razie.
Nie nauczony kochać. Patrzący na przemoc w rodzinie.
Święcie przekonany , że to kobieta ma służyć mężczyźnie. Już jako dziecko
widział matkę w roli służącej ojca. I tak też postrzega kobiety. Jak służbę.
Niezdolną do jakiegokolwiek uczucia, nie zdolną do myślenia.
I nagle pojawia się w jego życiu ktoś taki jak Granger.
Mądra , piękna i dobra. Z jedna wadą. Może się komuś wydawać , że nie ważną,
ale nie w ich świecie. W ich
społeczności ta wada jest przeszkodą. Status społeczny. Ona go nie posiada.
Urodzona w mugolskiej rodzinie nie ma odpowiednich predyspozycji do
jakichkolwiek kontaktów z arystokratą.
A jednak.
Jakieś kontakty mieli.
Spotkania w Wielkiej Sali na posiłkach. Wspólne
lekcje.
I wtedy , w Nowy Rok. Wtedy zapomnieli o wszystkim co ich
dzieli. Widzieli tylko to co ich łączy. A w tym momencie łączyło ich gorące i
namiętne uczucie. Choć jeszcze tego nie wiedzieli ich serca już to czuły. I
choć w oczach gościła nienawiść, serca się kochały.
-Nie masz zamiaru w ogóle się odzywać? – Draco zdecydował
się przerwać tą ciszę. Ciążyła mu niemiłosiernie powodując tępy ból głowy na
przemian z szumem.
Cóż, alkohol musi wyparować.
-Mam. – Powiedział cicho. – Wtedy, kiedy ty zdecydujesz
się na rozmowę.
- O co ci znowu chodzi? – Pomimo tego , że Whisky pomału
opuszczała jego głowę młody Malfoy nie rozumiał jej słów.
- Niech dotrze do twojej durnej i zapijaczonej głowy , że
na tym świecie są osoby które się tobą przejmują, i którym na tobie zależy. – Powiedziała
nieco głośniej.
-Co ty znowu bredzisz?
-A to że zachowujesz się jak skończony dupek! – Krzyknęła.
Już zapomniała w jakiej sprawie tu przyszła. Teraz chciała mu wykrzyczeć lub
wysyczeć to co aktualnie leżało jej na sercu. I
już nie wiadomo co było gorsze. To , że szeptała czy to jak krzyczała? –
A tak. Powiem to głośno. Co mi tam? Nie boje się ciebie. To ty powinieneś się
bać mnie. – Ściszyła głos. – Wiesz czemu? Bo ja potrafię kochać i wybaczać. A
ty nie. – Wstała.- I jeśli sam się tego nie nauczysz, będę zmuszona zrobić to
za ciebie.
-C-co? – Wyjąkał. „Co ona za mnie zrobi?” pomyślał.
- To co słyszałeś. Sama nauczę cię miłości, choćby to była
ostatnia rzecz jaką zrobię w swoim życiu. Zrozumiałeś? – Zapytała podchodząc do
niego.
Pochyliła się i oparła ręce na jego fotelu, powodując tym
samym , że on się odsunął , wcisnął najgłębiej jak się dało w fotel. Patrzył na
nią wielkimi oczami.
-Co ty Jojo? – Uśmiechną się, ona odsunęła się od niego i
wyprostowała. Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersiach.
-Ja… – urwała słysząc dzwonek telefonu gdzieś w głębi
domu. – Skąd dochodzi? – Zapytała i udała się na poszukiwania zostawiając
dezorientowanego chłopaka samego.
Dzwoniący telefon zastała w pokoju naprzeciwko. Było to
biuro Grace, z mnóstwem szafek wypełnionych papierami.
-Tak? – Rzuciła do słuchawki. – Tak. W porządku. – Cisza.
– Oczywiście, że tak. – … – Już ja o to zadbam. – … – Aha. – … – Mam . – Uśmiech.
– Oczywiście. – … – Dobrze. – … – Dobrze. Do widzenia. – I się rozłączyła.
Wróciła do Draco.
-Dzwoniła twoja ciotka. – On tylko uniósł brwi.
-Cos jeszcze?
-Hmmm w zasadzie to nic. – Uśmiechnęła się. Znów tak
złośliwie. – Już nic. Do zobaczenia przyjacielu. Coś m się widzi , że będziemy
się często widywać. – Błysk w oku.
I zostawiła go, tak po prostu.
Najpierw na niego nawrzeszczała, wyzywała , a teraz
to!
I jak tu zrozumieć baby?
Nie można!
Zrezygnowany wstał, podszedł do barku z zamiarem
opróżnienia kolejnej butelki , ale zrezygnował z tego pomysłu. Zawrócił i
wszedł z herbaciarni. Skierował swe kroki na górę, do swojej sypialni. Oczy
zaszły mu mgłą. Nie zwracał uwagi na tło. Mógłby tu stać nawet słoń , a on i
tak by go nie zauważył. Chyba , żeby się o niego potknął i przewrócił. A tak?
Szedł pogrążony w myślach. Otworzył drzwi , podszedł do łóżka, usiadł na nim.
Niby takie proste czynności a sprawiały mu trudności. Przynajmniej teraz.
Powoli przekręcił kluczyk od szuflady nocnej szafeczki. Wyjął z niej różdżkę.
Westchną i wraz z nią ruszył w drogę powrotną. Jednym zaklęciem posprzątał cały
pokój. Tylko ubytku w alkoholu nie uzupełnił. Ale co tam. Nie przejął się tym.
Ciotka i tak nie pije. Różnicy nie zauważy.
Uśmiechnął się krzywo i wrócił do sypialni.
Walnął się na łóżko. Był pewny, że ONA potrafiła by…”STOP!
Nie myśl o NIEJ!!!” i z tą myślą zasną.
O dwudziestej pierwszej wróciła do domu Grace. Wbrew przekonaniu
Dracona zauważyła braki w barku, ale postanowiła to przemilczeć. Zajrzała do
jego sypialni, spał. Wyglądało , że
głęboko. Kobieta westchnęła i wyszła cicho zamykając za sobą drzwi.
-Biedny chłopak. – Mówiła kładąc się spać.
Zasnęła.
*
Setki a może i tysiące kilometrów od Londynu pewna kobieta
odziana w białą lnianą szatę stała na brzegu wyspy, wpatrując się w odległy
budynek. Silny wiatr targał jej długimi włosami. Po bladym i drżącym policzku
samotnie spływała jedna słona łza.
-Kocham cię. Kocham cię za to jaki byłeś i jednocześnie
nienawidzę z całego serca za to kim się stałeś. Obym nigdy więcej nie musiała
cię oglądać. Nigdy więcej nie zobaczysz
moich łez. Nigdy więcej nie usłyszysz mojego krzyku. Nigdy więcej nie poczujesz
mojego dotyku. Żegnaj. Żegnaj na zawsze. Zapomnę że było, cieszę się że minęło.
– Powiedziała cicho kobieta ścierając łzę.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na budynek i w blasku
wschodzącego słońca zniknęła. Nikt nigdy nie dowie się jak do tego doszło. Nikt nigdy nie będzie
wiedział , że tu była. Zabierze ten sekret do grobu.
Jednak jej wizyta na tej zapomnianej przez Boga wyspie
będzie miała straszne skutki. Straszne, jednak dla niej korzystne.
nie wiem o co chodzi z tymi kropkami, ale nie wiem jak je usunąć hehehe :P
Francis De LaVeg *- malarz jak i jego obrazy nie istnieją.
Jest tylko i wyłącznie stworzony w mojej wyobraźni. Niemniej jednak, De LaVega
jest znakomitym malarzem, zamordowanym przez brytyjskie władze u schyłku XIX
wieku. Jego obrazy zawsze przedstawiały Białą Śmierć w rożnej scenerii. W
opowiadaniu jeszcze nie raz się na niego natkniemy :p
Reporter ** - tak Draco mawia czasami na Harryego Pottera
:D
Bardzo podoba mi się ten rozdział. Udał mi się , moim
skromnym zdaniem. :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz