czwartek, 4 września 2014

Pojedynek Serc: Rozdział czterdziesty pierwszy



Rozdział czterdziesty pierwszy: Wielkie wejścia alias wyjścia! 






*

-Malfoy! Tobie nie wolno chodzić!
Chłopak podskakuje  na dźwięk tych słów. Powoli  odwraca się i staje oko w oko z panią  Pomfrey.
Ale, ale! Cóż to za spojrzenie u kobiety! Aż dziw bierze, że nie zionie ogniem!
-Ale…- zaczyna kulawo.
-Żadne ale! Bo cię przywiąże do łóżka! Słowo daje! – zgarnia chłopaka i prowadzi do łóżka ,zanim on zdążył cokolwiek zobaczyć. – Słowo daje! – kręci głową.- Nie trzeba było organizmu wyziębić, to byś nie musiał tu leżeć. I działać mi na nerwy.-dodała jakby po namyśle. -  Też mi coś! Padać na ziemię w deszczu!
-Ale…
-Milcz młodzieńcze pókim dobra!
-Co z nią?– wskazuje głową na łóżko Hermiony Granger, kładąc się do swojego.
Pielęgniarka spojrzała mu w oczy uważnie.
„O nie. Nie będziesz na mnie stosował tych tanich sztuczek!”- pomyślała.
-Wyjdzie z tego. - powiedziała głośno.
-Ale…
-Nic więcej nie musisz TERAZ wiedzieć. – z naciskiem na „TERAZ.”
-Ale…
-Powiedziałam?!
-…- zawiedziony wyraz twarzy.
Smutek.

*

-Chodzą dziwne plotki ...
Zabini spojrzał uważnie na Xaviera. Chłopak wszedł do środka , zamykając za sobą drzwi. Podszedł do kanapy stojącej pomiędzy fotelami i na niej usiadł. Jednocześnie nie spuszczał wzroku z przyjaciela.
-Co przez to rozumiesz?
-No wiesz… - delikatny ruch głową w kierunku dziewczyny.
-Mów.
-Skoro tak…-  krótka pauza na zebranie myśli. – Chodzą dziwne plotki…
-Tak?
-O Smoku.
Blaise  się uśmiechnął.
-O nim zawsze głośno.
Ginny zakryła dłonią usta aby się nie roześmiać.
-Wiem. Ale  to nie to samo co zawsze…
-Mów wreszcie o co się tobie rozchodzi. Nie mam całego dnia.
Widać było, że chłopak nie wie jak TO powiedzieć. Widać jest to dość nietypowa i delikatna sprawa.
-Podobno Smok chciał się zabić, bo ktoś albo coś zabiło Granger. - wypalił w końcu.
Na co mocno czerwona na twarzy Ginny nie wytrzymała i spadła z fotela na ziemię zanosząc się głośnym i niepohamowanym śmiechem.
-No nieeeeeeeee! - zawyła ocierając łzy ogromnej radości.
-No co? - oburzył się chłopak.
-Kto opowiada takie bajki? - zapytał roześmiany Blaise.
-No jak to kto? Wszyscy w szkole! Dlatego przyszedłem do ciebie.
-Jak się dowiem kto za tym stoi, to ta osoba gorzko tego pożałuje.
-Więc to ściema? – odetchnął z wyraźną ulgą.
-Tak…
-Ale …
-Tak, ale to nie zmienia faktu że wylądował w Skrzydle Szpitalnym.
-Dlaczego?
-Też byś tam się znalazł jak by ci się spać zachciało na dworze, i w dodatku w deszczu.
-Żartujesz!
-A wyglądam?
-Szok.
-Nie tylko dla ciebie.
Dziewczyna podniosła się z podłogi, otrzepała spodnie i zerknęła na zegarek.
-Lecę na obiad. Cześć. - pocałowała Blaise’a w policzek, pomachała Lordowi i wyszła. Na korytarzu uważnie się rozejrzała  i opuściła Pokój Wspólny ślizgonów.
-Niewierze. - Lord pokręcił głową. Oparł się o fotel.
-Taaak.


*

-Co z nią?
-Wybudziła się.
-Znakomicie. – uśmiech.
-Wiedziałeś. – bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Staruszek kiwa głową.

-Tak jak…?
-Tak.
-Znakomicie. - Staruszek się uśmiecha.


*


- Co  z Mionką?
W wejściu do Pokoju Wspólnego pokazała się głowa Ginny.
-Lepiej.
-Na szczęście. - sapnął Ron. - Strasznie wyglądała.
-Wiem. - usiadła koło brata. - Teraz siedzi u niej Jen.
-Co z Jen? -  ze schodów zbiegła Victoria. Jako że to nieco roztrzepana panienka zahaczyła butem o wykładzinę i wywinęła pięknego koziołka lądując na plecach między fotelami przed kominkiem.
-Oooooo!
Wstała wśród ogólnego aplauzy młodszych kolegów i koleżanek.
-To było piękne! 
-Wymiatasz Tory!
-Respekt siostro!
Mocno czerwona na twarzy dziewczyna przybiła „żółwika” z  Kurtem*.
- Dzięki brat.
Wcisnęła się na fotel koło Rudej.
-Ej! Ciasno!
-Ty to robisz wielkie wejście! – Ron pokręcił głowa z uznaniem, jednocześnie tłumiąc wybuch niepohamowanego śmiechu.
-Daj spokój. - machnęła ręką.
-To co z Jen?
-Nic. Siedzi z Mio…
-A tak. Wiem. Wieczorem ja u niej siedzę. Trzeba ją trochę rozweselić. – klasnęła w dłonie.
-Ej! Nie wierć się! Do najszczuplejszych nie należysz.
-No wiesz co?
-Ron! - z końca pokoju wspólnego  rozległ się  krzyk.
-Co?!
-Kiedy Potter wybiera skład drużyny?!
Rudy spojrzał uważnie na grupkę, chyba piątoklasistów , analizując ich słowa.
-O cholera!– zerwał się z fotela. - Zaraz! Harry mnie zabije! – i wybiegł z pokoju.
Za nim wyszli pospiesznie tamci chłopcy. I kilka dziewczyn.
-No?
Tory zwróciła się go Ginny.
-Co? – zaskoczenie.
-Mów!
-No ale co?
-Co z tobą i Zabinim? – krzyknęła cicho.
-Nie wiem o co ci chodzi.
-No Gin, daj spokój.
-Nie wiem o co ci chodzi. - powtórzyła. Spojrzała na zegarek. –Też lecę. Chce być w drużynie.  To pa!
I już jej nie było.
-No nie -  Tory oparła się wygodniej o oparcie i przymknęła oczy.
-O cholera! Też miałam być w drużynie! - i tak jak uprzednio Ron zerwała się z fotela i pognała na błonia.
W międzyczasie skróciła sobie nieco włosy, aby jej nie przeszkadzały.
Błonia.
Pachnąca zielona trawa a na niej kilkoro nerwowo zachowujących się uczniów.
Z szatni przebrani w barwy Lwa wyszli Harry Potter i Ronald Weasley.
-No więc tak. - zaczął Harry. – Czy każdy z zebranych ma miotłę? Własną albo szkolną?
Rozległ się pomruk mający oznaczać , że mają.
-Znakomicie. Ustawcie się w zależności na jaką pozycje chcecie startować. Ścigający na prawo! Pałkarze na lewo! Szukającym jestem ja, a obrońcą Ron Weasley i to nie podlega żadnym zmianom, zrozumiano?
Kolejne mruczenie oznaczające akceptację.
Po prawej stronie stanęło jakieś dziesięcioro osób , w tym Ginny, a po lewej o kilkoro więcej. Na pałkarza startowała też Victoria, odznaczająca się wściekle różowymi, krótkimi i „zwampirzonymi”** włosami.
-Na pierwszy ogień idą ścigający. Zaczynamy. – krótka przerwa. - Stańcie  w kolejce i po kolei przylatujcie do bramek. Ron - zwrócił się do przyjaciela. - Wiesz co robić.
Rudy kiwnął głową, wsiadł na swoją miotłę i poleciał zająć miejsce przed trzema bramkami.
-Lorens, zaczynasz.
No i zaczęło się…

… i skończyło po czterech godzinach.
- W skład nowej drużyny wchodzą. - zaczął Harry. - Harry Potter na pozycji szukającego, Ronald Weasley na pozycji obrońcy. Franklin Lorens, Albert Horton i Ginewra Weasley na pozycjach trzech ścigających , oraz Kurt Knox i Victoria Sharpe jako pałkarze. Dziękuję wszystkim pozostałym za przybycie i próbę sił i zapraszam na najbliższy mecz, którego termin jak na razie jest nie znany.
Na co kilkoro osób się zaśmiało.
-Dziękuję.
- A teraz na kolacje!
-Ron, na kolacje nieco za wcześnie. - Tory pokręciła głową.
-A więc kierunek: kuchnia. Za mną!
Przyjaciele w doskonałych humorach weszli do zamku. Zgodnie z sugestią Rona skierowali się do kuchni.
-Mniam!

*

Skrzydło szpitalne.
Za parawanem.

Leżałam i wpatrywałam się tępo w biały sufit.
Obudziłam się.
W końcu. Nie wiem ile czasu minęło.
Sekunda. Minuta. Godzina. Dzień. Miesiąc. Rok.
Na prawdę nie wiem.
Tylko leże i słucham…
-Ona się obudziła!
Jak przez mgłę pamiętam co się działo TUTAJ.
Pamiętam ,że ON miał mnie uratować.
Tylko jak…?
Tu mam lukę w pamięci…
-Co …?
-Nie wiadomo.
Słucham jakichś urywków zdań.
Nic dla mnie nie znaczą…
Nie wiem o kim ONI mówią…
I kim jest ten ON?
Wiem , że jest…
Ale kto i gdzie…
Zamykam oczy i próbuje  GO sobie wyobrazić...
Blondyn o stalowym spojrzeniu…
Ideał dla każdej dziewczyny.
Ale ideały nie istnieją…
-Bo jest szlamą!
Kto?
Nie wiem.
To jakieś wspomnienia…
Moje?
Otwieram oczy. Biel.
Przed moimi oczami , niczym film przelatują urywki jakichś sytuacji…
Jakieś twarze. Jacyś ludzie…
Muzyka.
Impreza?
Przecież ja nie imprezuję! Jestem pilną uczennicą!
Jestem?
A kim ja tak naprawdę jestem?
-Hermiona, słyszysz mnie?
Kto tu jest?
Patrzę na dziewczynę w moim wieku.
Chyba.
Jak przez mgłę widzę ją, gdy siedzi przy stoliku z nosem w książce. 
Jenny?
-Jenny…? - zaledwie szept. Na nic więcej mnie nie stać. Jestem taaaaaka zmęczona.
-Och Hermiono! Tak się martwiliśmy!
Martwiliśmy?
Kto jeszcze?
-Co się…?
-Panno Volley, panna Granger powinna odpoczywać. Sądzę że na razie możesz opuścić skrzydło szpitalne. I wrócić powiedzmy…- spojrzała na wielki zegar nad drzwiami. - … tak, za trzy – cztery godziny.
-Oczywiście. - dziewczyna posłusznie wstała z krzesełka, ucałowała Hermionę w policzek, rzuciła krótkie: - Gin będzie wieczorem. - i wyszła.
-Jak się czujesz? - pielęgniarka zwróciła się do mnie miłym głosem.
-Ja…
-Spokojnie. Połknij to. Poczujesz się lepiej. - podała mi jakiś płyn. Ledwo  go przełknęłam, taki był ohydny. Ale od razu gardło przestało mi dokuczać. Już miałam powiedzieć, dziękuję , kiedy moje oczy same się zamknęły.
Odpłynęłam…
-Doskonale. - zdołałam jeszcze usłyszeć zanim szanowny pan Morfeusz porwał mnie całkowicie w swoje objęcia.

*

Pielęgniarka zwróciła się teraz do drugiego pacjenta znajdującego się na Sali.
-Co do pana, panie Malfoy to może pan wieczorem opuścić skrzydło.
Chłopak uśmiechną się cwanie. Czuł się znacznie lepiej.
-Tylko nie waż mi się zaglądać za parawan, jasne?
-T- tak.
Po czym odwróciła się i zniknęła w swoim gabinecie.
Drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się delikatnie i ukazała  się w nich głowa…





**********************************************


           Kurt ”Brat”  Knox- chłopak niemieckiego pochodzenia. Wołają go ”Brat” bo jest niezwykle koleżeński i łatwo nawiązuje znajomości. Lubi Victorie za jej szalone pomysły. Skok na bungee? Tylko  z nim. 
** zwampirzone włosy.- fryzura w stylu Edwarda ze „Zmierzchu”


1 komentarz: