Rozdział czterdziesty pierwszy: Wielkie
wejścia alias wyjścia!
*
-Malfoy!
Tobie nie wolno chodzić!
Chłopak
podskakuje na dźwięk tych słów.
Powoli odwraca się i staje oko w oko z
panią Pomfrey.
Ale, ale!
Cóż to za spojrzenie u kobiety! Aż dziw bierze, że nie zionie ogniem!
-Ale…-
zaczyna kulawo.
-Żadne
ale! Bo cię przywiąże do łóżka! Słowo daje! – zgarnia chłopaka i prowadzi do
łóżka ,zanim on zdążył cokolwiek zobaczyć. – Słowo daje! – kręci głową.- Nie
trzeba było organizmu wyziębić, to byś nie musiał tu leżeć. I działać mi na
nerwy.-dodała jakby po namyśle. - Też mi
coś! Padać na ziemię w deszczu!
-Ale…
-Milcz
młodzieńcze pókim dobra!
-Co z
nią?– wskazuje głową na łóżko Hermiony Granger, kładąc się do swojego.
Pielęgniarka
spojrzała mu w oczy uważnie.
„O nie.
Nie będziesz na mnie stosował tych tanich sztuczek!”- pomyślała.
-Wyjdzie z
tego. - powiedziała głośno.
-Ale…
-Nic
więcej nie musisz TERAZ wiedzieć. – z naciskiem na „TERAZ.”
-Ale…
-Powiedziałam?!
-…-
zawiedziony wyraz twarzy.
Smutek.
*
-Chodzą
dziwne plotki ...
Zabini
spojrzał uważnie na Xaviera. Chłopak wszedł do środka , zamykając za sobą
drzwi. Podszedł do kanapy stojącej pomiędzy fotelami i na niej usiadł.
Jednocześnie nie spuszczał wzroku z przyjaciela.
-Co przez
to rozumiesz?
-No wiesz…
- delikatny ruch głową w kierunku dziewczyny.
-Mów.
-Skoro
tak…- krótka pauza na zebranie myśli. –
Chodzą dziwne plotki…
-Tak?
-O Smoku.
Blaise się uśmiechnął.
-O nim
zawsze głośno.
Ginny
zakryła dłonią usta aby się nie roześmiać.
-Wiem.
Ale to nie to samo co zawsze…
-Mów
wreszcie o co się tobie rozchodzi. Nie mam całego dnia.
Widać
było, że chłopak nie wie jak TO powiedzieć. Widać jest to dość nietypowa i
delikatna sprawa.
-Podobno
Smok chciał się zabić, bo ktoś albo coś zabiło Granger. - wypalił w końcu.
Na co
mocno czerwona na twarzy Ginny nie wytrzymała i spadła z fotela na ziemię
zanosząc się głośnym i niepohamowanym śmiechem.
-No
nieeeeeeeee! - zawyła ocierając łzy ogromnej radości.
-No co? -
oburzył się chłopak.
-Kto
opowiada takie bajki? - zapytał roześmiany Blaise.
-No jak to
kto? Wszyscy w szkole! Dlatego przyszedłem do ciebie.
-Jak się
dowiem kto za tym stoi, to ta osoba gorzko tego pożałuje.
-Więc to
ściema? – odetchnął z wyraźną ulgą.
-Tak…
-Ale …
-Tak, ale
to nie zmienia faktu że wylądował w Skrzydle Szpitalnym.
-Dlaczego?
-Też byś
tam się znalazł jak by ci się spać zachciało na dworze, i w dodatku w deszczu.
-Żartujesz!
-A
wyglądam?
-Szok.
-Nie tylko
dla ciebie.
Dziewczyna
podniosła się z podłogi, otrzepała spodnie i zerknęła na zegarek.
-Lecę na
obiad. Cześć. - pocałowała Blaise’a w policzek, pomachała Lordowi i wyszła. Na
korytarzu uważnie się rozejrzała i
opuściła Pokój Wspólny ślizgonów.
-Niewierze.
- Lord pokręcił głową. Oparł się o fotel.
-Taaak.
*
-Co z nią?
-Wybudziła
się.
-Znakomicie.
– uśmiech.
-Wiedziałeś.
– bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Staruszek
kiwa głową.
-Tak jak…?
-Tak.
-Znakomicie.
- Staruszek się uśmiecha.
*
- Co z Mionką?
W wejściu
do Pokoju Wspólnego pokazała się głowa Ginny.
-Lepiej.
-Na
szczęście. - sapnął Ron. - Strasznie wyglądała.
-Wiem. -
usiadła koło brata. - Teraz siedzi u niej Jen.
-Co z Jen?
- ze schodów zbiegła Victoria. Jako że
to nieco roztrzepana panienka zahaczyła butem o wykładzinę i wywinęła pięknego
koziołka lądując na plecach między fotelami przed kominkiem.
-Oooooo!
Wstała
wśród ogólnego aplauzy młodszych kolegów i koleżanek.
-To było
piękne!
-Wymiatasz
Tory!
-Respekt
siostro!
Mocno
czerwona na twarzy dziewczyna przybiła „żółwika” z Kurtem*.
- Dzięki
brat.
Wcisnęła
się na fotel koło Rudej.
-Ej!
Ciasno!
-Ty to
robisz wielkie wejście! – Ron pokręcił głowa z uznaniem, jednocześnie tłumiąc
wybuch niepohamowanego śmiechu.
-Daj
spokój. - machnęła ręką.
-To co z
Jen?
-Nic.
Siedzi z Mio…
-A tak.
Wiem. Wieczorem ja u niej siedzę. Trzeba ją trochę rozweselić. – klasnęła w
dłonie.
-Ej! Nie
wierć się! Do najszczuplejszych nie należysz.
-No wiesz
co?
-Ron! - z
końca pokoju wspólnego rozległ się krzyk.
-Co?!
-Kiedy
Potter wybiera skład drużyny?!
Rudy
spojrzał uważnie na grupkę, chyba piątoklasistów , analizując ich słowa.
-O
cholera!– zerwał się z fotela. - Zaraz! Harry mnie zabije! – i wybiegł z
pokoju.
Za nim
wyszli pospiesznie tamci chłopcy. I kilka dziewczyn.
-No?
Tory
zwróciła się go Ginny.
-Co? –
zaskoczenie.
-Mów!
-No ale
co?
-Co z tobą
i Zabinim? – krzyknęła cicho.
-Nie wiem
o co ci chodzi.
-No Gin,
daj spokój.
-Nie wiem
o co ci chodzi. - powtórzyła. Spojrzała na zegarek. –Też lecę. Chce być w
drużynie. To pa!
I już jej
nie było.
-No nie
- Tory oparła się wygodniej o oparcie i
przymknęła oczy.
-O
cholera! Też miałam być w drużynie! - i tak jak uprzednio Ron zerwała się z
fotela i pognała na błonia.
W
międzyczasie skróciła sobie nieco włosy, aby jej nie przeszkadzały.
Błonia.
Pachnąca
zielona trawa a na niej kilkoro nerwowo zachowujących się uczniów.
Z szatni
przebrani w barwy Lwa wyszli Harry Potter i Ronald Weasley.
-No więc
tak. - zaczął Harry. – Czy każdy z zebranych ma miotłę? Własną albo szkolną?
Rozległ
się pomruk mający oznaczać , że mają.
-Znakomicie.
Ustawcie się w zależności na jaką pozycje chcecie startować. Ścigający na
prawo! Pałkarze na lewo! Szukającym jestem ja, a obrońcą Ron Weasley i to nie
podlega żadnym zmianom, zrozumiano?
Kolejne
mruczenie oznaczające akceptację.
Po prawej
stronie stanęło jakieś dziesięcioro osób , w tym Ginny, a po lewej o kilkoro
więcej. Na pałkarza startowała też Victoria, odznaczająca się wściekle
różowymi, krótkimi i „zwampirzonymi”** włosami.
-Na
pierwszy ogień idą ścigający. Zaczynamy. – krótka przerwa. - Stańcie w kolejce i po kolei przylatujcie do bramek.
Ron - zwrócił się do przyjaciela. - Wiesz co robić.
Rudy
kiwnął głową, wsiadł na swoją miotłę i poleciał zająć miejsce przed trzema
bramkami.
-Lorens,
zaczynasz.
No i
zaczęło się…
… i
skończyło po czterech godzinach.
- W skład
nowej drużyny wchodzą. - zaczął Harry. - Harry Potter na pozycji szukającego,
Ronald Weasley na pozycji obrońcy. Franklin Lorens, Albert Horton i Ginewra
Weasley na pozycjach trzech ścigających , oraz Kurt Knox i Victoria Sharpe jako
pałkarze. Dziękuję wszystkim pozostałym za przybycie i próbę sił i zapraszam na
najbliższy mecz, którego termin jak na razie jest nie znany.
Na co
kilkoro osób się zaśmiało.
-Dziękuję.
- A teraz
na kolacje!
-Ron, na
kolacje nieco za wcześnie. - Tory pokręciła głową.
-A więc
kierunek: kuchnia. Za mną!
Przyjaciele
w doskonałych humorach weszli do zamku. Zgodnie z sugestią Rona skierowali się
do kuchni.
-Mniam!
*
Skrzydło
szpitalne.
Za
parawanem.
Leżałam i
wpatrywałam się tępo w biały sufit.
Obudziłam
się.
W końcu.
Nie wiem ile czasu minęło.
Sekunda.
Minuta. Godzina. Dzień. Miesiąc. Rok.
Na prawdę
nie wiem.
Tylko leże
i słucham…
-Ona się obudziła!
Jak przez
mgłę pamiętam co się działo TUTAJ.
Pamiętam
,że ON miał mnie uratować.
Tylko
jak…?
Tu mam
lukę w pamięci…
-Co …?
-Nie wiadomo.
Słucham
jakichś urywków zdań.
Nic dla
mnie nie znaczą…
Nie wiem o
kim ONI mówią…
I kim jest
ten ON?
Wiem , że
jest…
Ale kto i
gdzie…
Zamykam
oczy i próbuje GO sobie wyobrazić...
Blondyn o
stalowym spojrzeniu…
Ideał dla
każdej dziewczyny.
Ale ideały
nie istnieją…
-Bo jest szlamą!
Kto?
Nie wiem.
To jakieś
wspomnienia…
Moje?
Otwieram
oczy. Biel.
Przed
moimi oczami , niczym film przelatują urywki jakichś sytuacji…
Jakieś
twarze. Jacyś ludzie…
Muzyka.
Impreza?
Przecież
ja nie imprezuję! Jestem pilną uczennicą!
Jestem?
A kim ja
tak naprawdę jestem?
-Hermiona, słyszysz mnie?
Kto tu
jest?
Patrzę na
dziewczynę w moim wieku.
Chyba.
Jak przez
mgłę widzę ją, gdy siedzi przy stoliku z nosem w książce.
Jenny?
-Jenny…? -
zaledwie szept. Na nic więcej mnie nie stać. Jestem taaaaaka zmęczona.
-Och
Hermiono! Tak się martwiliśmy!
Martwiliśmy?
Kto
jeszcze?
-Co się…?
-Panno
Volley, panna Granger powinna odpoczywać. Sądzę że na razie możesz opuścić
skrzydło szpitalne. I wrócić powiedzmy…- spojrzała na wielki zegar nad
drzwiami. - … tak, za trzy – cztery godziny.
-Oczywiście.
- dziewczyna posłusznie wstała z krzesełka, ucałowała Hermionę w policzek,
rzuciła krótkie: - Gin będzie wieczorem. - i wyszła.
-Jak się
czujesz? - pielęgniarka zwróciła się do mnie miłym głosem.
-Ja…
-Spokojnie.
Połknij to. Poczujesz się lepiej. - podała mi jakiś płyn. Ledwo go przełknęłam, taki był ohydny. Ale od razu
gardło przestało mi dokuczać. Już miałam powiedzieć, dziękuję , kiedy moje oczy
same się zamknęły.
Odpłynęłam…
-Doskonale.
- zdołałam jeszcze usłyszeć zanim szanowny pan Morfeusz porwał mnie całkowicie
w swoje objęcia.
*
Pielęgniarka
zwróciła się teraz do drugiego pacjenta znajdującego się na Sali.
-Co do
pana, panie Malfoy to może pan wieczorem opuścić skrzydło.
Chłopak
uśmiechną się cwanie. Czuł się znacznie lepiej.
-Tylko nie
waż mi się zaglądać za parawan, jasne?
-T- tak.
Po czym
odwróciła się i zniknęła w swoim gabinecie.
Drzwi do
Skrzydła Szpitalnego otworzyły się delikatnie i ukazała się w nich głowa…
**********************************************
• Kurt ”Brat” Knox- chłopak niemieckiego pochodzenia.
Wołają go ”Brat” bo jest niezwykle koleżeński i łatwo nawiązuje znajomości.
Lubi Victorie za jej szalone pomysły. Skok na bungee? Tylko z nim.
**
zwampirzone włosy.- fryzura w stylu Edwarda ze „Zmierzchu”
Zwampirzone włosy? Świetne XD Hahahha... :D
OdpowiedzUsuń