Rozdział czterdziesty
drugi: Brak perspektyw na całkowite
wyzdrowienie?!
***
Drzwi
do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się delikatnie i ukazała się w nich głowa Diabła.
-Czysto?
- szepnął chłopak.
Draco
tylko pokiwał głową.
-
No stary wyglądasz nieco lepiej. - wszedł do środka.
-Nieco?
– prychnął Malfoy. Jednocześnie przybił
„piątkę” z przyjacielem.
-Zważywszy
na twój poprzedni stan, tak, nieco. – uśmiechną się szeroko.
Ten tylko pokręcił głową.
-Wieczorem
wychodzę. Skołuj mi czyste ciuchy.
-Nie
ma sprawy. Widziałeś…? – nie musiał
kończyć.
-Nie.
Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A
teraz?
-Chcesz?
To ryzykuj. Ja poczekam.
Blaise się uśmiechną.
-Jak
się czujesz?
-Bywało
lepiej. - młody arystokrata podrapał się po głowie. - Taa, o wiele lepiej.
-Egmmm…
- jakiś bliżej nieokreślony dźwięk rozległ się zza parawanu.
Chłopcy
jak na komendę odwrócili się w tamtym kierunku.
-Ty…
-Chyba
coś jej jest…
-Może
lepiej to sprawdzić? - szybki rzut oka na drzwi gabinetu pielęgniarki. Cisza.
Draco
wyślizguje się ze swojego łóżka i razem z Blaise „skrada” się ku końcowi
Sali.
-Czekaj.
- łapie przyjaciela za szatę. - A jeśli ona … - nie kończy. Jak ma mu
powiedzieć to co zobaczył w swoim śnie? Tak aby ten nie uznał go za wariata.
No, ale jak?
-Co?
-Nie
, nic.
Stają
przed parawanem ciężko oddychając.
Jeden
spogląda na drugiego i jakoś żaden nie chce zrobić pierwszego kroku.
Znów
słychać…
-Egmmm…
Draco
zagląda za parawan.
*
Obudziłam
się. A raczej COŚ mnie obudziło… Jakieś glosy…
-Widziałeś?
-Nie.
Nie zdążyłem. Pomfrey mnie złapała.
-A
teraz?
-Chcesz?
To ryzykuj. Ja poczekam.
Kto
chce ryzykować? I co?
-Jak
się czujesz?
-Bywało
lepiej. Taa , o wiele lepiej.
Kim
oni są? I o czym mówią?
Pic.
Chce mi się pić!
-Egmmm…-
słabe to to ale może mnie usłyszą.
Cisza.
Chyba nie usłyszeli.
-Ty…
-Chyba
coś jej jest…
-Może
lepiej to sprawdzić?-
Tak!
Sprawdzicie co mi jest?
Chce
pić!
Nie
dam rady się ruszyć…
Co
ja takiego robiłam, że jestem taaaaka zmęczona?
-Czekaj.
A jeśli ona…
-Co?
-Nie
, nic.
Ona?
To
czyli ja?
Znamy
się?
Czekam
aż w końcu do mnie podejdą i mi pomogą.
Ileż
można czekać?!
Odwracam delikatnie głowę w ich stronę, tak mi się
przynajmniej wydaje.
I
czekam….
Czekam…
Czekam…
W
końcu parawan delikatnie się poruszył.
Nareszcie!
Po
chwili ukazuje się w nich najpiękniejsza twarz jaką kiedykolwiek widziałam w
życiu.
Boże!
Blondyn o stalowym spojrzeniu…
Ideał.
Ale
jak to możliwe?
Przecież
ideały nie istnieją?
Spoglądam
w jego oczy, są jak bezkresna głębia oceanu. Mogę w nich utonąć.
Tylko
w nich.
To
śmieszne…ale czy mogłam się w nich zakochać? Tak od pierwszego wejrzenia?
Tak.
Mogłabym.
*
Uchyliłem
delikatnie parawan i moim oczom ukazała
się ONA. ONA! Ta z koszmaru! Długie , hebanowe i proste włosy. Blada twarz.
Tylko oczy. Oczy są te same. Delikatnie orzechowe. Piękne. Zawsze radosne,
tylko teraz takie smutne…
Smutne…
Ona
jest smutna. Tylko ten wyraz twarzy…
Patrzy na mnie inaczej niż zwykle…
Tak…dziwnie?
Tak,
to dobre określenie. Dziwnie.
Jakby
mnie nie poznawała.
Może…?
Nie,
to raczej nie możliwe.
Nie
mogła mnie zapomnieć. Nie po tym wszystkim.
A
jeśli…
Jeśli
zapomniała?
Może
to szansa dla mnie?
Może?
-Smoku?
Odwracam
się za siebie. Blaise patrzy na mnie dziwnie. Jednak inaczej niż ona.
-Co…?
- nie kończy.
Wiem
o co mu chodzi. Ale jak ja mam to wytłumaczyć?
-Ja…-
zaczynam. I w tym momencie przeklinam sam siebie za swoją głupotę.
-Malfoy!
Zabini! – rozlega się krzyk od drzwi. O cholera! Odwracamy się a tam Snape w
całej okazałości. I to cholernie wkurzony. –Co wy tu robicie?!
No
Diable ,takiś był ciekawski to działaj. Spoglądam na przyjaciela. Ale on też nie wie co powiedzieć.
-Słucham?!
Nie?! Szlaban! Obydwaj! Od dzisiaj i – 25
punktów dla każdego!
-Co?!
Czy
ten Snape zwariował? Jak on nas traktuje?!
-Tak
jak na to zasługujecie! - niech to szlag! Legilimencja! - A teraz won!
-Ale…
-Już
was tu nie ma!
Chcąc
nie chcąc zabieramy się stąd.
Na
korytarzu zwracam się do Diabla.
-
Ty to masz pomysły.
-A
ty szczęście w ich realizacji.
Oboje
wybuchamy śmiechem.
-Skołuj
mi ciuchy. I moją różdżkę.
-Się
robi.
-Poczekam
tu.
-Ok.
- i już go nie było. *
Wszedłem
do jakiegoś pustego pokoju. Sądząc po ławkach zsuniętych w kąt była to od dawna
nie używana klasa. Podszedłem do okna.
Nie dość że było strasznie zakurzone to i popękane w nie których miejscach.
Fuj!
Oparłem
dłonie o brudny parapet i wyjrzałem na zewnątrz.
-Nie
jest tą za którą ją uważają. Ale to już chyba wiesz, prawda?
Usłyszałem
czyjś głos. I bynajmniej nie należał on do Zabiniego.
Odwróciłem
się szybko jednak w pomieszczeniu nikogo nie było. Nawet ducha!
Co
jest?
-Ktoś
tu jest? Nie wiedzę cię.
-Najważniejsze
jest nie widoczne dla oczu. Zapamiętaj to sobie chłopcze.
Wydawało
mi się że głos dochodził z pustych ram jedynego tu obrazu.
-Co
jest…
-Mam
- do klasy wszedł Zabini z moimi ciuchami i różdżką.
Nareszcie.
Wziąłem od niego „drewniany patyczek” i
szybko się przebrałem.
-Chodź.
Opuściliśmy
to dziwne pomieszczenie i skierowaliśmy się do naszego Pokoju Wspólnego.
*
-Tak,
Draco. – ponownie rozległ się głos z owych ram. - Pamiętaj. Od przeznaczenia
nie
uciekniesz.
*
-Jak
się czujesz? - zwrócił się od mnie owy
mężczyzna, który przed chwila wyrzucił stad mojego ukochanego i tego drugiego.
-Co
to za hałasy ? - podeszła do niego jakaś kobieta. – Profesorze?
Profesorze?
Jej, jakie to dziwne.
-Wszystko
w porządku.
-Tak?
W takim razie gdzie jest pan Malfoy?
-Wypisał
się już.
-Phi!
Co
to za dziwni ludzi? I jeszcze dziwniejsze miejsce?
Zaraz…
Czy
ona powiedziała Malfoy?
Ten
Malfoy?
Nie,
to niemożliwe. On jest za młody!
Syn.
Znowu
ty?
Kim
ty do licha jesteś?
Kimś
bardzo ci bliskim.
Śmieszne
doprawdy!
Zamykam
oczy.
-Hermiono?–
słyszę. - Musisz to połknąć.
Mylisz
się. Ja nic nie muszę.
*
-Gdzie
lecisz?
-Do
Miony.
-Ucałuj
ją ode mnie, Oki?
-Ok.
Ruda
osóbka wyszła z Pokoju gryfonów i
skierowała się do Skrzydła w którym mieścił się szpital.
„Co
się z nią stało? Czemu jej wygląd się zmienił? - myślała po drodze. - Przecież
nie jest metamorfomagiem!”
Weszła
do środka.
-Dobry
wieczór. - powiedziała , ale wydawało jej się że nikogo nie ma.
Macie
racje, wydawało się.
-Dobry
wieczór. – odpowiedziała jej pani Pomfrey.
-Co
z Hermioną?
-Wraca
do zdrowia. Myślę że za kilka dni dojdzie do siebie całkowicie.
-Aha.
Mogę przy niej posiedzieć?
-Oczywiście.
Tylko jej nie budź.
-Dziękuję.
Ginny
usiadła na krzesełku przy łóżku przyjaciółki. Pielęgniarka gdzieś zniknęła.
Zostały
same.
Dziewczyna
uważnie przyjrzała się śpiącej. Wyglądała tak jak zawsze. Burza brązowych loków
w nie ładzie. Malinowe usta. I kolorek na policzkach.
„Co
się stało z tym upiornym wyglądem?”- pomyślała.
Upiornym?
JA zawsze wygadam świetnie. – złość ukuła mnie szpilką prosto w zimne serce.
Otworzyłam oczy.
Te
słowa podziałały na mnie jak kubek lodowatej wody, mrożąc mi żyły.
Przy
mnie siedziała drobna dziewczynka o płomiennorudych włosach, luźno puszczonych
na ramiona.
-No
Mionka. Wszystkich wystraszyłaś.
-Ja?
– wychrypiałam.
-Ty,
ty. – dziewczyna przytuliła się do mnie.
O
CO JEJ CHODZI?!
-
A żebyś widziała minę Smoka! Ho! Ho! To było coś! - opowiadała dalej. - Też tu
leży, o już go wypisali. - zerknęła w
drugi kąt Sali. – Dziwne.
*
Szedłem
powoli w stronę Wielkiej Sali. Za mną
wlekli się Carbbe i Goyle. No, cóż, sami mogli by i trafić.
Było
nieco wcześnie, wiem , ale zaraz po kolacji czekał mnie szlaban u Snape.
Pięknie.
Moja
głowę zaprzątał w tej chwili obraz
gryfonki. Tej z tego dziwnego snu. Do cholery , jakim cudem ona mi się TAKA
przyśniła?
-To
nie był zwykły sen. – usłyszałem za sobą. Odwróciłem się.
-Profesorze?
– kogo ujrzałem? Czy to Snape stoi tu przede mną w podróżnej pelerynie i z
kapturem nasuniętym na głowę?
-To
nie był zwykły sen. - postać zrobiła
kilka kroków do przodu. W nikłym blasku latarni ujrzałem smoliście czarne włosy
wystające spod kaptura i haczykowaty nos.
-Nie
rozumiem. - rzekłem. Naprawdę nie rozumiałem o co mu chodzi w tej chwili.
-Za
mną. - rzucił tylko. Odwrócił się na piecie i zniknął za zakrętem korytarza.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem za nim. Tylko do
chłopaków rzuciłem. - Poczekajcie na mnie w Pokoju Wspólnym. – oni tylko coś
mruknęli i odeszli w przeciwnym kierunku.
Skręciłem
tam gdzie profesor i zdarzyłem dojrzeć
kawałek szaty znikający za jakimiś
drzwiami. Poszedłem w tamtym kierunku. Powoli zbliżyłem się do lekko uchylonych
drzwi.
-Profesorze?
-Wejdź.
Uchyliłem
drzwi szerzej i wszedłem do środka pomieszczenia. Była to stara , nie używana
klasa, sądząc po dużej ilości kociołków i prawie pustych słoiczków, od
eliksirów.
Nie
było w niej okien. Jedyne światło dawały nieliczne pochodnie rozmieszczone na
ścianach oraz dziwne lustro z którego emanowała srebrna poświata.
Właśnie
przed nim stal nauczyciel.
*
Chłopak
ujrzał swojego nauczyciela stojącego przed dziwnym lustrem. Powoli zbliżył się
do niego.
Stanął
nieco z tyłu. Widział jednak czystą niczym kryształ, tafle lustra.
W
jednej sekundzie jego twarz zbladła, usta same się otworzyły ze zdziwienia.
Snape
odwrócił się do niego. W stalowym
spojrzeniu Dracona ujrzał ogień...
Wizja…
***
*„i
już gonie było”. - wiem, wiem, mogli różdżką Diabła przywołać ubrania, ale
Draco potrzebował chwili dla siebie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz