sobota, 16 sierpnia 2014

Pojedynek Serc: Rozdział trzydziesty siódmy



Rozdział trzydziesty siódmy: W przedsionku śmierci.
****


Umierasz.
A co jest potem?
Zawsze wyobrażałam sobie ogromne schody prowadzące w dół i w górę.
Do Nieba i Piekła.
A na środku był Czyściec.
Zawsze też myślałam, że spotkam tu mojego Anioła Stróża, który pomoże przejść mi przez tą trudną drogę.
Ostatnią drogę.
Mówi się, że biały tunel prowadzi nas ku bramie do Królestwa Niebieskiego.
A tam przy złotych wrotach czeka na nas Michał Anioł i z notesem w ręku sprawdza czy na pewno trafiliśmy w odpowiednie miejsce.
Mówi się, że ciemnym tunelem schodzimy do bram Piekieł. Tam też czeka na nas Anioł. Tyle, że Upadły. Pozbawiony Bożej miłości. Okrutny.
Ale gdzie ja jestem?
Nie widzę schodów. Nie widzę żadnej bramy.
Jak dziecko we mgle.
Gdzie są Aniołowie?
Gdzie Diabły?
Gdzie jest Bóg?
Może to tylko fikcja. Może nie ma piekła i nieba. W takim razie gdzie trafiamy po śmierci?
-Uważasz, że umarłaś?
Gdzieś z oddali słyszę czyjś głos. Rozgadam się wokoło.
Mgła. Wszędzie tylko mgła!
-Odpowiedz!
Głos.
Kim jesteś?
-Jestem tobą.
Mrużę oczy. W oddali majaczy jakaś postać.
Podchodzę bliżej.
Wygląda jak ja! Spoglądam na siebie jakbym patrzyła w lustro.
Te same czekoladowe oczy
Te same malinowe usta.
Ta sama szczupła sylwetka przyodziana w białą lnianą suknie.
To ja.
Podnoszę rękę do głowy i zakładam niesforny loczek za ucho. Wydaje mi się, że Druga Ja powinna zrobić to samo. Ale nie.
Ona się tylko uśmiecha!
-Jestem tobą, ale nie muszę zachowywać się jak ty – odpowiada na moje nieme pytanie.
Jak to?
-Ja się nie urodziłam.
Wiec, kim jesteś?
-A jak myślisz? Stoisz tu przede mną. Widzisz mnie. Możesz mnie dotknąć?
Podchodzę do niej, podnoszę rękę zakładam jej za ucho niesforny loczek.
Mogę jej dotknąć.
-Jestem duchem.
Cofam się przestraszona.
Mogę jej dotknąć…, czyli ja też jestem duchem?
Umarłam?
-Przyczepiłaś się do tego jak rzep.
Więc?
-Jesteś tak samo niecierpliwa jak ja.
Kreci głową, w tak znajomy sposób.
Co ja tu robię?
-Spokojnie. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
Milczę.
-Chodź za mną.
Oddala się powoli.
Idę za nią. Bo co innego mi pozostaje?
-Wiesz, że masz wybór?
Mam?
-Zawsze.
Chce wiedzieć.
- Wszystko w swoim czasie.
Ale mam wybór?
-Zawsze – powtarza.
Będę mogła wrócić?
-Jeśli zechcesz...
Co to znaczy? Zechcę? 
-W swoim czasie …
Idziemy dalej. Dookoła nas śnieżnobiała mgła uniemożliwia zobaczenie czegokolwiek.
Ile to jeszcze potrwa? Zastanawiam się w myślach.
-Wkrótce. – Odpowiadam sama sobie.
Jakie to dziwne…
Idę za sobą, rozmawiam z sobą. Chyba zwariowałam.
Ona - ja zwalania. Ja także zwalniam.
Stajemy.
Mgła rzednie. Moim oczom ukazuje się cudowny widok!
Stoimy na piaszczystej plaży. W oddali widać spokojną toń morza. Na brzegu stoi mały domek, a wokoło niego rośnie masa kwiatów. Idziemy tam.
Wchodzimy do środka.
Spoglądam na wszystko z zachwytem.
Gdzie ja jestem? Czy to..?
-Nie jesteś w Raju.
Wiec gdzie?
Milczy. Ja też milczę podziwiając wszystko.
Dotykam mahoniowych mebli. Siadam na pięknej aksamitnej kanapie. Przymykam oczy.
Jest cudownie. Mogłabym tu zostać…
-Zawsze masz wybór…
Otwieram oczy.
Ona - ja stoi nade mną i mi się przygląda. 
Zostać tu?
-Możesz…
Ale…
Wstaje. Podchodzę do okna. Wyglądam przez nie.
Przyjaciele. Rodzina.
Mam ich zostawić?
-Chodź za mną.
Odwracam się w jej kierunku, wychodzi. Idę za nią.
Wchodzimy do niewielkiego lasku przy ogródku.
-Spójrz. - Pokazuje palcem na dzieci bawiące się w ogrodzie.
Patrzę we wskazanym kierunku. Widzę małą siebie bawiącą się z nieco starszym blondynkiem. Mam 5 lat. Chłopak jakieś 7.
Kto to?
-To nie ty.
Nie …ja?
Wiec, kto?
-Wasze dzieci.
Milczę.
Nie mam dzieci.
-To przyszłość.
Po co mi ją pokazujesz? Pytam zła.
-Możesz ją zmienić.
Jak?
-Zostań tu.
Nie mogę.
Spoglądam w kierunku moich dzieci. Bawią się razem. Są szczęśliwe. A ich rodzice?
Widzę piękną kobietę, która podchodzi do dzieci. Całuje w policzek najpierw dziewczynkę, potem chłopca. „Zaraz obiad.” Zwraca się do nich. Odwraca się za siebie. Podążam za jej wzrokiem. Widzę przystojnego mężczyznę. Podchodzi do kobiety, całuje ją w usta, a następnie całuje obydwoje dzieci, tak jak uprzednio matka, w policzki.   
Rodzice z czułością patrzą na dzieci.
„Cieszę się, że przeznaczenia nie da się oszukać.” Zwraca się mężczyzna do kobiety. „Ja też.” Odpowiada mu ona.
Spoglądam na nich i czuje jak pod powiekami wzbierają mi łzy. Idealna rodzina.
Patrzę na rodzinę, którą sobie wymarzyłam.
-Możesz tu zostać.
Wzdrygam się na dźwięk tych słów.
Mogę?
-Zawsze.
Spoglądam na szczęśliwą parę. Na ich dzieci.
Nie mogę.
-Masz wybór.
Nie chce takiego wyboru!
Jestem zła. Po co mi to pokazała? Dlaczego?
Nie chce takiej przyszłości…
Nie chce?
Przeciwnie. Chce i to bardzo! Pragnę tego najbardziej na świecie!
Chce wrócić.
-Zgoda.
Uśmiecham się.
-Ale jest jeden warunek.
Aż boje się zapytać, jaki?
-Musisz się obudzić.
Nic prostszego! Mój uśmiech jest szerszy.
-Mylisz się…
Ona –ja spogląda na mnie smutno.
Jak to? Nie wystarczy, że otworze oczy?
-Obawiam się, że nie.
W takim razie, co muszę zrobić?
-Ty? Nic.
Wiec, w czym problem? Zaczynam powoli tracić cierpliwość do siebie.
-On musi ci otworzyć oczy.
On? Nie rozumiem.
Od tego wszystkiego zaczyna bolec mnie głowa!
-On. – Słyszę od niej ostatni szept, po czym ona znika.
Zostaje sama.
No pięknie!
Sama z przyszłością, uwięziona w teraźniejszości, a wspominająca przeszłość.
Sama.
I wszystko zależy od NIEGO.
Czyli tu utkwiłam.
Mowie sobie pocieszająco i wracam do oglądania własnej wymarzonej rodziny.

To ciekawe zajęcie, nie powiem. Jednak po kilku godzinach staje się nudne!
Rozglądam się wokoło. Postanawiam dokładnie zwiedzić domek. Zawracam na plażę.
Zachód słońca.
Przystaje na chwile podziwiając go.
Wzdycham.
Zaczynam robić się senna. Czy umarli muszą spać?
Przecież nie umarłam! Powtarzam sobie JEJ słowa. W takim razie, kim jestem? 
Siadam na ciepłym piasku.
Coraz bardziej chce mi się spać.
Nie wytrzymuje. Zasypiam.
Snem lekkim, acz miłym dla duszy. Nie śnię.
Po prostu śpię.
Nie myślę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz