Rozdział trzydziesty ósmy: Pomóż mi… proszę…
*******************************
-Panie
przodem. - Sparodiował Blaise.
Dziewczyny
weszły pierwsze a za nimi chłopcy. Od razu skierowali się do sypialni. Jednak
nikt nie chciał wejść tam pierwszy.
W
końcu, po jakichś kilku sekundach, choć wszystkim wydawało się ze minęły, co
najmniej dwa kwadranse, jedna dziewczyna z towarzystwa odważyła się wejść do
sypialni przyjaciółki.
Uchyliła
drzwi i bardzo powoli zrobiła kilka kroków do przodu. Była niemal pewna, że
nikogo tam nie zastanie. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy ujrzała.
-O
Boże! – Krzyknęła przerażona. Momentalnie też zbladła. Biegiem dopadła do łóżka
Hermiony.
Zaalarmowani
jej krzykiem przyjaciele wbiegli do sypialni.
-Co
się…?
-Dlaczego
krzyczałaś?
-Ginny?
-Boże,
co się jej stało?
-Ginny!
Oczy
tam zebranych nieświadomie powędrowały w kierunku Draco Malfoya. A on?
Wpatrywał
się w łóżko Hermiony Granger.
To,
co tam zobaczył odmalowało się przeczeniem na jego niezwykle bladej twarzy.
-Boże…
-Co
jej się stało?
-Nich
ktoś biegnie po McGonagall!
-Szybko!
Ktoś
wybiega z pomieszczenia.
Ktoś
płacze.
Ktoś
krzyczy.
Ktoś
szlocha.
Ktoś
się boi…
Malfoy
mimowolnie wyobraził sobie biały nagrobek z wyrytym na nim napisem:
„Hermiona Granger.
Żyła lat 17
Ukochana córka i przyjaciółka”
Ale
to przecież nie możliwe! Jeszcze kilka godzin wcześniej nic jej nie było!
Teraz
chłopak patrzył na jej nienaturalnie wręcz białą twarz z mnóstwem błękitnych
żył na całym ciele. Wychudzonym ciele.
Jej
ciało wyglądało jak kości obleczone skórą. Sterczące żebra. Wystające kości
policzkowe. Było znać każdy piszczel. Każdą kostkę.
Kości
obciągnięte skorą.
Uschnięta
niczym niepielęgnowany kwiat.
Bez
wody…
Bez
ziemi…
Bez
powietrza…
Bez
… miłości.
Umarła.
Nie
mogła żyć.
Nie
w tym stanie.
Ale
czemu? Dlaczego tak się stało?!
-Co
się dzieje? – Do pomieszczenia wpadła jak burza profesor McGonagall. - Co tu
się stało?
-Pani
profesor! My nie wiemy! – Odpowiedziała jej zapłakana Ginny.
-Znaleźliśmy
ją przed chwilą!
Nauczycielka
spojrzała na prawie nagie i nienaturalnie wychudzone ciało swojej najlepszej
uczennicy.
Machnęła
krótko różdżką, z której wystrzelił strzep srebrnej mgiełki i uformował się w
postać kota.
-Przyprowadź
Severusa. Pilnie!
Kotka
pognała do lochów.
W
tym czasie nauczycielka wymruczała kilka zaklęć pod adresem „śpiącej”
dziewczyny.
-Co
się stało? - Zjawił się Snape.
-To
chyba… - zaczęła kobieta.
-Wszyscy
maja stad wyjść! - Zagrzmiał. - Natychmiast!
-Słyszeliście?
Wracać do swoich sypialni! - Powtórzyła po nim.
Niechętnie
acz musowo przyjaciele opuścili trzecie piętro.
-Co
jej się stało? – McGonagall zwróciła się do nietoperza.
Ten
spojrzał na nią czarnymi oczami zza kurtyny swoich czarnych włosów. Westchnął.
-Jest
w śpiączce.
-Co?
Ale dlaczego? - Spojrzała na Hermionę.
-Musi
wybrać.
-Co?
O co tu chodzi?! - Kobiecie puściły nerwy. –Co wybrać? Słuchaj nieważne. Trzeba
ją zabrać do Munga. Szybko!
-To
nic nie da. Nie obudzi się. – Odpowiedział spokojnie.
Pochyla
się nad jej klatką piersiową jakby usilnie chciał COŚ usłyszeć.
-Mmmm
- i chyba mu się to udało. Oprócz słabego bicia jej serca słychać także
niewyraźny syk wydobywający się jakby z jej brzucha?
-Co?
Niemożliwe! Musi się obudzić!
Snape
się wyprostował i spojrzał na nią uważnie. Ile mógł jej powiedzieć? W ilu
procentach zaufać? Czy zdradzić jej prawdę? Czy pozostawić w niewiedzy?
-Czasem
lepiej nie wiedzieć. – Powiedział zagadkowo. Zbliżył się do dziewczyny
powtórnie. Chwycił za nadgarstek badając puls.
-Ledwo
wyczuwalny. – Mruknął.
Przyłożył
dwa palce do szyi szukając tętna.
-Ledwo
wyczuwalne. Jest w śpiączce, od co najmniej dwunastu godzin.
-Co
to znaczy? – Kobieta się opanowała. W końcu profesor Dumbledore mu zaufał. Wiec
i ona może uczynić to samo.
-Mamy
tylko dwanaście godzin na poznanie jej przeznaczenia.
-Co?
- Czy to szok wymalował się na jej twarzy?
-Dokładnie
to. - Odwrócił się do drzwi. – Zabierz ją do Skrzydła Szpitalnego tak, aby nikt
jej nie wiedział. Ja lecę po potrzebne eliksiry.
I
opuścił pomieszczenie.
Nie
poszedł jednak do lochów, jak twierdził. Swe kroki skierował do gabinetu
dyrektora.
Pospiesznie
wszedł do okrągłego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
-Zaczęło
się. – Zwrócił się do obrazu przedstawiającego portret Profesora Dumbledore.
Staruszek
pokiwał głową.
-Ile…?
– Zapytał.
-Jakieś
dwanaście godzin. Potem…
-Wystarczy.
Sporządź potrzebne eliksiry.
-Może
…
-Musi
się udać. Tyle razy to omawialiśmy.
Teraz teorie zastąpisz praktyką.
Snape
kiwa głową.
-A,
jeśli…
-Hermiona
jest silną młodą kobieta. Zechce wrócić.
-A,
co jeśli stamtąd nie ma powrotu?
-Będzie
miała wybór. Wróci.
-Jesteś
tego strasznie pewny.
-Znam
ją. I jego.
Nauczyciel
unosi brwi zdziwiony.
-…?
Staruszek
się uśmiecha.
-Wróci.
*
W
przedsionku śmierci…
Najpierw
Bóg stworzył Ziemię.
Potem
ludzi i zwierzęta.
Na
końcu była miłość.
Kobieta
i mężczyzna idą na plażę. Na piasku przy brzegu spostrzegają skuloną i śpiącą
postać. Podchodzą do niej.
-To
ja? - Pyta kobieta.
-To
ty? - Pyta mężczyzn w tym samym momencie.
Uśmiechają
się.
-Tak.
– Razem odpowiadają.
-A
wiec to prawda. Miałaś wybór. – Wzdycha
on.
-I
wróciłam.
-A
ona? - Pyta z niepokojem patrząc na śpiącą dziewczynę.
-Wróci.
Ale to nie zależy od niej…
-Wróci.
- Przytakuje jej. –Dla niego.
-Dla
ciebie.
Obejmują
się czule. Wiedza, że gdy wrócą tu rano jej już nie będzie.
Wróci.
Dla
siebie.
Dla
niego.
Dla
ich przyszłości.
*
-Gdzieś
ty tak długo był?
-Chyba
musiałem skompletować potrzebne składniki.
Do
Skrzydła Szpitalnego wszedł Snape z naręczem jakiś słoiczków, fiolek i ziół.
Hermiona
Granger została położona w samym koncie Sali i odgrodzona parawanami od wzroku
ciekawskich osób.
Przy
jej łóżku krzątała się pani Pomfrey i McGonagall. Dołączył do nich Snape.
Na
stoliku ustawił kilka maści i jakieś płyny.
-Jesteś
pewny …?
-
Jak nigdy.
Wziął
do ręki małą fiolkę z bursztynowym płynem. Lekko ją potrząsnął i odstawił na
miejsce. Chwycił następną, tym razem koloru błękitnego. Odkręcił ją i postawił
obok tej pierwszej. W ręku skruszył jakieś zioła i wrzucił je do błękitnego
eliksiru. Następnie otworzył usta Hermionie i wlał całą zawartość fiolki do jej
ust. To samo uczynił jeszcze dwukrotnie. Najpierw z płynem bursztynowym,
później z krwiście czerwonym.
Kobiety
w milczeniu przyglądały się jego poczynaniom.
Odkręcił
maść, po zapachu, jaki rozszedł się po pomieszczeniu można było wywnioskować,
że była o smaku malin, i delikatnie przetarł ją oczy i usta dziewczyny.
-Tą.
- Podał jednej z kobiet kolejną maść.- Natrzesz cale jej ciało. A tą. - Wziął
do ręki drugą. –Wszystkie żyły na jej ciele. Szybko. –Po czym wyszedł z
pomieszczenia.
Przed
Salą natknął się na bandę dzieciaków.
-Co
z nią?
-Panie
profesorze!
-Co
się stało?
Zasypywali
go pytaniami.
-W
swoim czasie.
-Ale…
-Czy
możemy…
-NIE!
I
odszedł zostawiając młodzież w jeszcze większej niewiedzy.
-No
nie! – Ktoś się zbulwersował.
*
Hermiona
Granger.
Nieprzytomna,
ale czy śpiąca?
Młoda
dziewczyna nadal leżała na ciepłym piasku.
Na
niebie nadal było widać zachodzące słońce.
W
ogródku nadal bawiły się dzieci.
„Wiesz
ze masz wybór?”
„Zawsze.”
„Zawsze…?”
„Zawsze!”
Oszukać
przeznaczenie.
Czy
da się tego dokonać?
Czy
można mieć wpływ na własne życie?
Zmienić
jego bieg?
Zawsze.
Każdy
nasz ruch, zmienia nasze życie, nasz los, naszą przyszłość.
Nawet
nie będąc tego świadomi zmieniamy nasze przeznaczenie.
Każdy
ruch naszych bliskich zmienia nasze życie.
Każdy
ruch naszych nieprzyjaciół zmienia nasze życie.
Każdy.!
A
więc da się.
Co?
Zmienić
przeznaczenie.
Ale
czy ONA tego chce?
A
ON?
Draco
Malfoy.
Jego
przeznaczeniem było ożenić się z czysto krwistą arystokratką z bogatej rodziny.
Miał
się ożenić z kimś takim jak on, tylko w damskiej wersji.
Miał
spłodzić dziedzica.
Miał.
Taka
miała być wola Boga?
Ale
też Bóg może się mylić.
Nawet
On popełnia błędy!
Myli
się.
Tu
się pomylił.
Bo
Draco Malfoy sam kieruje swoim losem. Sam wybiera drogę, którą pójdzie.
Sam
tworzy swoje przeznaczenie.
Ale
czy ono nie jest gdzieś zapisane?
Czy
nikt do niego nie zaglądał? Nie zmieniał go?
Nie…?
Draco
Malfoy sam zmienia swoje przeznaczenie.
Czy
postąpi dobrze?
Czy
nie będzie tego żałował?
Czy…?
Czy…?
Czy…?
Same
pytania! A kto udzieli na nie odpowiedzi?!
Chcesz
wiedzieć, kto?
Tak!
Los.
Przeznaczenie. Ale w odpowiednim czasie.
Ale…
W
odpowiednim czasie!
Chłopak
wziął do ręki prawie pustą butelkę po bursztynowym płynie.
Jego
lekarstwo.
Pociągnął
z niej spory łyk, i pustą odrzucił w kąt, gdzie upadła koło dwóch poprzednich.
Przymknął
oczy.
Ale
natychmiast otworzył je wystraszony. Znowu ją widział.
Wyglądała
niczym trup.
Nawiedza
go za każdym razem, gdy zamyka oczy.
Prosi,
blaga, żąda…
Ale
czego?
-Przeklęta!
Czego ty ode mnie chcesz?! - Krzyczy w amoku chłopak.
Pomocy, pomocy…
Pomóż mi…
Pomocy, potrzebuje
twojej pomocy…
Pomóż mi…
Proszę, proszę…
Pomóż!
W
głowie słyszy jej błagalny szept…
Pomocy…
…
nie może się od niego uwolnić…
Pomocy…
Błagam!
…czemu ja? Znajdź kogoś innego!
Nie.. Ty musisz mi
pomóc…
Proszę…
-Zostaw
mnie!
Nie mogę, nie Draco…
Pomóż mi…
Proszę…
-Odejdź!
Pomóż…
Jej
ostatni błagalny szept.
I
cisza.
Zdziwiony
otwiera szeroko oczy. Rozgląda się po sypialni. Szuka.
Nasłuchuje,
ale nic nie słyszy.
Tylko
cisza…
-Granger?
– Rzuca w przestrzeń pytanie.
Odpowiada
mu cisza…
I
nagle…
Pomocy…
Ledwo
słyszalne, ale jednak.
To
ona. To na prawdę ona!
Chłopak
przeciera dłońmi oczy.
Tak,
to ona. Ona tu stoi!
Żyje!
Nic jej nie jest!
Zrywa
się z łóżka i podbiega do niej. Chce chwycić ją w ramiona. Pocałować.
Ale
ręce przelatują przez jej ciało jak przez mgle.
Jej
tu nie ma.
To
tylko sen.
Zawód
maluje się na jego jeszcze szczęśliwej przed sekundą twarzy.
Odwraca
się od niej.
Chce
odejść.
Draco…
Tak
wyraźne…, ale … jej tu nie ma!
To
tylko głupi sen!
Spogląda
na nią.
Ona
wyciąga ku niemu rękę.
Draco… pomóż mi…
Proszę…
Chce
chwycić jej dłoń.
Pomóż mi…
Ich
palce prawienie stykają się ze sobą.
Pomóż…
-Pomogę.
Słyszysz? Pomogę ci! Tylko powiedz mi jak!!! Jak Granger!!!
Ona
uśmiecha się delikatnie.
To
uśmiech zarezerwowany tylko dla niego.
Pocałuj mnie …
Szepcze.
Chłopak
mruga oczami.
Zbliża
się do niej jednak ona… znika…
-Cholera!
Wybiega
z sypialni. Nie zwraca na nikogo uwagi.
-Wiem!
– Krzyczy do siedzącego na kanapie Diabła. - Wiem!
I
pędem wybiega z pokoju wspólnego.
-Co
wie? – Diabeł zwraca się do Lorda i Rity. Ale ci tylko wzruszają ramionami.
-Wiem!
– Zrywa się z kanapy - Cholera! Wiem! – I tak jak uprzednio Draco, też wybiega
z Pokoju Wspólnego.
Lord
spogląda na swoją dziewczyna.
-Co
z nimi jest?
-Nie
mam pojęcia.
Przed
Skrzydłem Szpitalnym stoi kilka gryfonów.
Ginny
wtulona w Jessice. Tory oparta o ramie Jenny. Chodzący w kółko Ron. Oparty o
ścianę Harry.
Czekają
na jakieś wieści o przyjaciółce.
-Patrz…
Wszyscy
spoglądają na koniec korytarz, po którym biegnie…
-Malfoy?
Czego tu on? - Harry zaciska dłonie w pięści.
Zdyszany
chłopak zatrzymuje się przed drzwiami próbując złapać oddech.
-Co…
-Wiem!
Dobiega
do nich Blaise.
-Co
wiesz?
Nagle
drzwi do skrzydła szpitalnego się otwierają i wychodzi Snape.
-Malfoy?
- Unosi brwi najpierw zdziwiony. W jednej sekundzie wyraz jego twarzy się
zmienia. Łapie chłopaka za szatę i wciąga do Sali zatrzaskując innym drzwi
przed nosem.
-Co
jest?
-Chyba
wiesz, co robić? – Zwraca się do swojego wychowanka.
-Ja…
-Pospiesz
się. Zostało mało czasu.
-Yyy...
Jakoś
w sypialni inaczej to sobie wyobrażał.
Podszedł
do łóżka nieprzytomnej dziewczyny.
Nadal
była blada, ale już bez tych błękitnych i strasznych żył.
Nabrała
tez trochę ciała. Już nie miała tak sterczących kości, co jeszcze kilka godzin
temu.
Nabrał
powietrza i powoli je wypuścił.
Wyciągnął
w jej stronę swoja rękę delikatnie dotykając jej bladego policzka.
Poruszyła
się.
-Widzieliście…?
Szepnął
ktoś, na kogo nie zwracał uwagi.
-Ciiiiii!
Kolejna
nic nieznacząca osoba zabrała głos.
Chłopak
odgarnął mały loczek z jej czoła za ucho.
Była
taka spokojna.
Jak
Śpiąca Królewna.
Zabawne.
Już kiedyś użył tego określenia.
Uśmiechnął
się do własnych wspomnień.
„Mój
własny Anioł Stróż.”
„Taa
Granger, nie dam cię skrzywdzić.” - Myśli patrząc na nią czule.
Na
nikogo tak nie patrzy. Tylko na nią.
Dlaczego?
Bo
miłość jest najpotężniejszą magią na świecie.
Gładzi
jej włosy rozrzucone w nie ładzie na poduszce.
Taka
spokojna. Taka niewinna.
„A on patrzy na nią
jak na gwiazdę, która spadła z nieba prosto w jego ręce.” *
Zimny
i nieczuły. Dla niej gorący...
Powoli
pochylił jej nad jej uśpioną twarzą. Przymknął oczy. I przywarł ustami do jej
ust. Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach.
Pocałunek, o który został poproszony. Pocałunek, który miał uratować jej życie.
Po
chwili oderwał się od niej otwierając oczy.
Nic
się nie stało.
W
jego stalowym spojrzeniu zalśniły pierwsze od dłuższego czasu łzy.
Nie
udało się.
Przyszedł
za późno…
Za
późno…powtórzyło echo.
-Przepraszam.
- Szepnął i wybiegł z Sali.
Na
korytarzu potrącił kogoś, ale nie zwrócił na tą osobę najmniejszej uwagi.
Nie
udało się…
-Malfoy!
Nie
udało…
-Zaczekaj!
Udało…
Nie
chciał czekać. Biegł dalej.
Wrota.
Pchnął je mocno i wybiegł na schody.
Zimne
krople deszczu uderzyły go w twarz. Nie
zwrócił na nie uwagi.
Deszcz
zmieszał się ze świeżo powstałymi łzami na jego twarzy.
Czuł.
Miał tego świadomość.
Stracił.
Stracił, choć jeszcze nie zyskał.
Zbiegł
ze schodów.
-NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Krzyk.
Z jego własnego gardła.
Bolesny.
Tak
bardzo bolesny…
Zawiódł.
Miał tego świadomość. I to bolało.
Upadł
na kolana rękoma chwytając się ziemi.
-Nieeeeeeeeeeeeee…
Wyje.
Niczym zranione zwierzę.
-Nieeee…
„To
nie może się tak skończyć…”- myśl dająca nadzieje.
„Nie
zdążyłem…”- myśl, która ją odbiera…
-Nieee…-
odgłos upadanego ciała.
Emocje
wzięły górę.
Rysa
na jego nieużywanym lodowym sercu.
Rysa,
która zmienia się w pęknięcie.
Rysa,
która krwawi…
To
boli. Tak bardzo boli!
Odgłos
kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy?- Zaledwie szept.
Dotyk
czyjejś dłoni.
-Ona…
**************************
*cytat
pochodzi z książki „Zapach ciemności.”
Christiny Dodd.
Z
niej tez pochodzi znamię panny Granger, ale o tym chyba już wspomniałam?
Chyba
najdłuższy rozdział! Piszcie, co sądzicie.
Kurde
wzięło mnie teraz ta jakieś nastrojowe pisanie :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz