sobota, 16 sierpnia 2014

Pojedynek Serc: Rozdział trzydziesty ósmy





Rozdział trzydziesty ósmy: Pomóż mi… proszę…
*******************************




-Panie przodem. - Sparodiował Blaise.
Dziewczyny weszły pierwsze a za nimi chłopcy. Od razu skierowali się do sypialni. Jednak nikt nie chciał wejść tam pierwszy.
W końcu, po jakichś kilku sekundach, choć wszystkim wydawało się ze minęły, co najmniej dwa kwadranse, jedna dziewczyna z towarzystwa odważyła się wejść do sypialni przyjaciółki.
Uchyliła drzwi i bardzo powoli zrobiła kilka kroków do przodu. Była niemal pewna, że nikogo tam nie zastanie. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy ujrzała.
-O Boże! – Krzyknęła przerażona. Momentalnie też zbladła. Biegiem dopadła do łóżka Hermiony.
Zaalarmowani jej krzykiem przyjaciele wbiegli do sypialni.
-Co się…?
-Dlaczego krzyczałaś?
-Ginny?
-Boże, co się jej stało?
-Ginny!
Oczy tam zebranych nieświadomie powędrowały w kierunku Draco Malfoya. A on?
Wpatrywał się w łóżko Hermiony Granger.
To, co tam zobaczył odmalowało się przeczeniem na jego niezwykle bladej twarzy.
-Boże…

-Co jej się stało?
-Nich ktoś biegnie po McGonagall!
-Szybko!
Ktoś wybiega z pomieszczenia.
Ktoś płacze.
Ktoś krzyczy.
Ktoś szlocha.
Ktoś się boi…

Malfoy mimowolnie wyobraził sobie biały nagrobek z wyrytym na nim napisem:

„Hermiona Granger.
Żyła lat 17
Ukochana córka i przyjaciółka

Ale to przecież nie możliwe! Jeszcze kilka godzin wcześniej nic jej nie było!
Teraz chłopak patrzył na jej nienaturalnie wręcz białą twarz z mnóstwem błękitnych żył na całym ciele. Wychudzonym ciele.
Jej ciało wyglądało jak kości obleczone skórą. Sterczące żebra. Wystające kości policzkowe. Było znać każdy piszczel. Każdą kostkę.
Kości obciągnięte skorą.
Uschnięta niczym niepielęgnowany kwiat.
Bez wody…
Bez ziemi…
Bez powietrza…
Bez … miłości.
Umarła.
Nie mogła żyć.
Nie w tym stanie.
Ale czemu? Dlaczego tak się stało?!

-Co się dzieje? – Do pomieszczenia wpadła jak burza profesor McGonagall. - Co tu się stało?
-Pani profesor! My nie wiemy! – Odpowiedziała jej zapłakana Ginny.
-Znaleźliśmy ją przed chwilą!
Nauczycielka spojrzała na prawie nagie i nienaturalnie wychudzone ciało swojej najlepszej uczennicy.
Machnęła krótko różdżką, z której wystrzelił strzep srebrnej mgiełki i uformował się w postać kota.
-Przyprowadź Severusa. Pilnie!
Kotka pognała do lochów.
W tym czasie nauczycielka wymruczała kilka zaklęć pod adresem „śpiącej” dziewczyny.
-Co się stało? - Zjawił się Snape.
-To chyba… - zaczęła kobieta.
-Wszyscy maja stad wyjść! - Zagrzmiał. - Natychmiast!
-Słyszeliście? Wracać do swoich sypialni! - Powtórzyła po nim.

Niechętnie acz musowo przyjaciele opuścili trzecie piętro.
-Co jej się stało? – McGonagall zwróciła się do nietoperza.
Ten spojrzał na nią czarnymi oczami zza kurtyny swoich czarnych włosów. Westchnął.
-Jest w śpiączce.
-Co? Ale dlaczego? - Spojrzała na Hermionę.
-Musi wybrać.
-Co? O co tu chodzi?! - Kobiecie puściły nerwy. –Co wybrać? Słuchaj nieważne. Trzeba ją zabrać do Munga. Szybko!
-To nic nie da. Nie obudzi się. – Odpowiedział spokojnie.
Pochyla się nad jej klatką piersiową jakby usilnie chciał COŚ usłyszeć.
-Mmmm - i chyba mu się to udało. Oprócz słabego bicia jej serca słychać także niewyraźny syk wydobywający się jakby z jej brzucha?
-Co? Niemożliwe! Musi się obudzić!
Snape się wyprostował i spojrzał na nią uważnie. Ile mógł jej powiedzieć? W ilu procentach zaufać? Czy zdradzić jej prawdę? Czy pozostawić w niewiedzy?
-Czasem lepiej nie wiedzieć. – Powiedział zagadkowo. Zbliżył się do dziewczyny powtórnie. Chwycił za nadgarstek badając puls.
-Ledwo wyczuwalny. – Mruknął.
Przyłożył dwa palce do szyi szukając tętna.
-Ledwo wyczuwalne. Jest w śpiączce, od co najmniej dwunastu godzin.
-Co to znaczy? – Kobieta się opanowała. W końcu profesor Dumbledore mu zaufał. Wiec i ona może uczynić to samo.
-Mamy tylko dwanaście godzin na poznanie jej przeznaczenia.
-Co? - Czy to szok wymalował się na jej twarzy?
-Dokładnie to. - Odwrócił się do drzwi. – Zabierz ją do Skrzydła Szpitalnego tak, aby nikt jej nie wiedział. Ja lecę po potrzebne eliksiry.
I opuścił pomieszczenie.
Nie poszedł jednak do lochów, jak twierdził. Swe kroki skierował do gabinetu dyrektora.
Pospiesznie wszedł do okrągłego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
-Zaczęło się. – Zwrócił się do obrazu przedstawiającego portret Profesora Dumbledore.
Staruszek pokiwał głową.
-Ile…? – Zapytał.
-Jakieś dwanaście godzin. Potem…
-Wystarczy. Sporządź potrzebne eliksiry.
-Może …
-Musi się udać. Tyle razy to omawialiśmy.  Teraz teorie zastąpisz praktyką.
Snape kiwa głową.
-A, jeśli…
-Hermiona jest silną młodą kobieta. Zechce wrócić.
-A, co jeśli stamtąd nie ma powrotu?
-Będzie miała wybór. Wróci.
-Jesteś tego strasznie pewny.
-Znam ją. I jego.
Nauczyciel unosi brwi zdziwiony.
-…?
Staruszek się uśmiecha.
-Wróci.

*

W przedsionku śmierci…

Najpierw Bóg stworzył Ziemię.
Potem ludzi i zwierzęta.
Na końcu była miłość.


Kobieta i mężczyzna idą na plażę. Na piasku przy brzegu spostrzegają skuloną i śpiącą postać. Podchodzą do niej.
-To ja? - Pyta kobieta.
-To ty? - Pyta mężczyzn w tym samym momencie.
Uśmiechają się.
-Tak. – Razem odpowiadają.
-A wiec to prawda.  Miałaś wybór. – Wzdycha on.
-I wróciłam.
-A ona? - Pyta z niepokojem patrząc na śpiącą dziewczynę.
-Wróci. Ale to nie zależy od niej…
-Wróci. - Przytakuje jej. –Dla niego.
-Dla ciebie.

Obejmują się czule. Wiedza, że gdy wrócą tu rano jej już nie będzie.
Wróci.
Dla siebie.
Dla niego.
Dla ich przyszłości. 

*


-Gdzieś ty tak długo był?
-Chyba musiałem skompletować potrzebne składniki.
Do Skrzydła Szpitalnego wszedł Snape z naręczem jakiś słoiczków, fiolek i ziół.

Hermiona Granger została położona w samym koncie Sali i odgrodzona parawanami od wzroku ciekawskich osób.
Przy jej łóżku krzątała się pani Pomfrey i McGonagall. Dołączył do nich Snape. 
Na stoliku ustawił kilka maści i jakieś płyny.
-Jesteś pewny …?
- Jak nigdy.
Wziął do ręki małą fiolkę z bursztynowym płynem. Lekko ją potrząsnął i odstawił na miejsce. Chwycił następną, tym razem koloru błękitnego. Odkręcił ją i postawił obok tej pierwszej. W ręku skruszył jakieś zioła i wrzucił je do błękitnego eliksiru. Następnie otworzył usta Hermionie i wlał całą zawartość fiolki do jej ust. To samo uczynił jeszcze dwukrotnie. Najpierw z płynem bursztynowym, później z krwiście czerwonym.
Kobiety w milczeniu przyglądały się jego poczynaniom.
Odkręcił maść, po zapachu, jaki rozszedł się po pomieszczeniu można było wywnioskować, że była o smaku malin, i delikatnie przetarł ją oczy i usta dziewczyny.
-Tą. - Podał jednej z kobiet kolejną maść.- Natrzesz cale jej ciało. A tą. - Wziął do ręki drugą. –Wszystkie żyły na jej ciele. Szybko. –Po czym wyszedł z pomieszczenia.
Przed Salą natknął się na bandę dzieciaków.
-Co z nią?
-Panie profesorze!
-Co się stało?
Zasypywali go pytaniami.
-W swoim czasie.
-Ale…
-Czy możemy…
-NIE!
I odszedł zostawiając młodzież w jeszcze większej niewiedzy.
-No nie! – Ktoś się zbulwersował.

*

Hermiona Granger.
Nieprzytomna, ale czy śpiąca?
Młoda dziewczyna nadal leżała na ciepłym piasku.
Na niebie nadal było widać zachodzące słońce.
W ogródku nadal bawiły się dzieci.
„Wiesz ze masz wybór?”
„Zawsze.”
„Zawsze…?”
„Zawsze!” 


Oszukać przeznaczenie.
Czy da się tego dokonać?
Czy można mieć wpływ na własne życie?
Zmienić jego bieg?
Zawsze.
Każdy nasz ruch, zmienia nasze życie, nasz los, naszą przyszłość.
Nawet nie będąc tego świadomi zmieniamy nasze przeznaczenie.
Każdy ruch naszych bliskich zmienia nasze życie.
Każdy ruch naszych nieprzyjaciół zmienia nasze życie.
Każdy.!

A więc da się.
Co?
Zmienić przeznaczenie.
Ale czy ONA tego chce?
A ON?
Draco Malfoy.
Jego przeznaczeniem było ożenić się z czysto krwistą arystokratką z bogatej rodziny.
Miał się ożenić z kimś takim jak on, tylko w damskiej wersji.
Miał spłodzić dziedzica.
Miał. 
Taka miała być wola Boga?
Ale też Bóg może się mylić.
Nawet On popełnia błędy!
Myli się.
Tu się pomylił.
Bo Draco Malfoy sam kieruje swoim losem. Sam wybiera drogę, którą pójdzie.
Sam tworzy swoje przeznaczenie.
Ale czy ono nie jest gdzieś zapisane?
Czy nikt do niego nie zaglądał? Nie zmieniał go? 
Nie…?
Draco Malfoy sam zmienia swoje przeznaczenie.

Czy postąpi dobrze?
Czy nie będzie tego żałował?
Czy…?
Czy…?
Czy…?
Same pytania! A kto udzieli na nie odpowiedzi?!
Chcesz wiedzieć, kto?
Tak!
Los. Przeznaczenie. Ale w odpowiednim czasie.
Ale…
W odpowiednim czasie!


Chłopak wziął do ręki prawie pustą butelkę po bursztynowym płynie.
Jego lekarstwo.
Pociągnął z niej spory łyk, i pustą odrzucił w kąt, gdzie upadła koło dwóch poprzednich.
Przymknął oczy.
Ale natychmiast otworzył je wystraszony. Znowu ją widział.
Wyglądała niczym trup.
Nawiedza go za każdym razem, gdy zamyka oczy.
Prosi, blaga, żąda…
Ale czego?
-Przeklęta! Czego ty ode mnie chcesz?! - Krzyczy w amoku chłopak.

Pomocy, pomocy…
Pomóż mi…
Pomocy, potrzebuje twojej pomocy…
Pomóż mi…
Proszę, proszę…
Pomóż!

W głowie słyszy jej błagalny szept…
Pomocy…
… nie może się od niego uwolnić…
Pomocy…
Błagam!
 …czemu ja? Znajdź kogoś innego!
Nie.. Ty musisz mi pomóc…
Proszę…
-Zostaw mnie!
Nie mogę, nie Draco…
Pomóż mi…
Proszę…
-Odejdź!
Pomóż…

Jej ostatni błagalny szept.
I cisza.
Zdziwiony otwiera szeroko oczy. Rozgląda się po sypialni. Szuka.
Nasłuchuje, ale nic nie słyszy.
Tylko cisza…
-Granger? – Rzuca w przestrzeń pytanie.
Odpowiada mu cisza…
I nagle…
Pomocy…
Ledwo słyszalne, ale jednak.
To ona. To na prawdę ona!
Chłopak przeciera dłońmi oczy.
Tak, to ona. Ona tu stoi!
Żyje! Nic jej nie jest!
Zrywa się z łóżka i podbiega do niej. Chce chwycić ją w ramiona. Pocałować.
Ale ręce przelatują przez jej ciało jak przez mgle.
Jej tu nie ma.
To tylko sen.
Zawód maluje się na jego jeszcze szczęśliwej przed sekundą twarzy.
Odwraca się od niej.
Chce odejść.
Draco…
Tak wyraźne…, ale … jej tu nie ma!
To tylko głupi sen!
Spogląda na nią.
Ona wyciąga ku niemu rękę.
Draco… pomóż mi…
Proszę…
Chce chwycić jej dłoń.
Pomóż mi…
Ich palce prawienie stykają się ze sobą.
Pomóż…
-Pomogę. Słyszysz? Pomogę ci! Tylko powiedz mi jak!!! Jak Granger!!!
Ona uśmiecha się delikatnie.
To uśmiech zarezerwowany tylko dla niego.
Pocałuj mnie …
Szepcze.
Chłopak mruga oczami.
Zbliża się do niej jednak ona… znika…
-Cholera!
Wybiega z sypialni. Nie zwraca na nikogo uwagi.
-Wiem! – Krzyczy do siedzącego na kanapie Diabła. - Wiem!
I pędem wybiega z pokoju wspólnego.
-Co wie? – Diabeł zwraca się do Lorda i Rity. Ale ci tylko wzruszają ramionami.
-Wiem! – Zrywa się z kanapy - Cholera! Wiem! – I tak jak uprzednio Draco, też wybiega z Pokoju Wspólnego.
Lord spogląda na swoją dziewczyna.
-Co z nimi jest?
-Nie mam pojęcia.

Przed Skrzydłem Szpitalnym stoi kilka gryfonów.
Ginny wtulona w Jessice. Tory oparta o ramie Jenny. Chodzący w kółko Ron. Oparty o ścianę Harry.
Czekają na jakieś wieści o przyjaciółce.
-Patrz…
Wszyscy spoglądają na koniec korytarz, po którym biegnie…
-Malfoy? Czego tu on? - Harry zaciska dłonie w pięści.
Zdyszany chłopak zatrzymuje się przed drzwiami próbując złapać oddech.
-Co…
-Wiem!
Dobiega do nich Blaise.
-Co wiesz?
Nagle drzwi do skrzydła szpitalnego się otwierają i wychodzi Snape.
-Malfoy? - Unosi brwi najpierw zdziwiony. W jednej sekundzie wyraz jego twarzy się zmienia. Łapie chłopaka za szatę i wciąga do Sali zatrzaskując innym drzwi przed nosem.
-Co jest?
-Chyba wiesz, co robić? – Zwraca się do swojego wychowanka.
-Ja…
-Pospiesz się. Zostało mało czasu.
-Yyy...
Jakoś w sypialni inaczej to sobie wyobrażał.
Podszedł do łóżka nieprzytomnej dziewczyny.
Nadal była blada, ale już bez tych błękitnych i strasznych żył.
Nabrała tez trochę ciała. Już nie miała tak sterczących kości, co jeszcze kilka godzin temu.
Nabrał powietrza i powoli je wypuścił.
Wyciągnął w jej stronę swoja rękę delikatnie dotykając jej bladego policzka.
Poruszyła się.
-Widzieliście…?
Szepnął ktoś, na kogo nie zwracał uwagi.
-Ciiiiii!
Kolejna nic nieznacząca osoba zabrała głos.
Chłopak odgarnął mały loczek z jej czoła za ucho.
Była taka spokojna.
Jak Śpiąca Królewna.
Zabawne. Już kiedyś użył tego określenia.
Uśmiechnął się do własnych wspomnień.
„Mój własny Anioł Stróż.”
„Taa Granger, nie dam cię skrzywdzić.” - Myśli patrząc na nią czule.
Na nikogo tak nie patrzy. Tylko na nią.
Dlaczego?
Bo miłość jest najpotężniejszą magią na świecie.
Gładzi jej włosy rozrzucone w nie ładzie na poduszce.
Taka spokojna. Taka niewinna.

„A on patrzy na nią jak na gwiazdę, która spadła z nieba prosto w jego ręce.” *
Zimny i nieczuły. Dla niej gorący...
Powoli pochylił jej nad jej uśpioną twarzą. Przymknął oczy. I przywarł ustami do jej ust. Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach. Pocałunek, o który został poproszony. Pocałunek, który miał uratować jej życie.
Po chwili oderwał się od niej otwierając oczy.
Nic się nie stało.
W jego stalowym spojrzeniu zalśniły pierwsze od dłuższego czasu łzy.
Nie udało się.
Przyszedł za późno…
Za późno…powtórzyło echo.
-Przepraszam. - Szepnął i wybiegł z Sali.
Na korytarzu potrącił kogoś, ale nie zwrócił na tą osobę najmniejszej uwagi.
Nie udało się…
-Malfoy!
Nie udało…
-Zaczekaj!
Udało…

Nie chciał czekać. Biegł dalej.
Wrota. Pchnął je mocno i wybiegł na schody.
Zimne krople deszczu uderzyły go w twarz.  Nie zwrócił na nie uwagi.
Deszcz zmieszał się ze świeżo powstałymi łzami na jego twarzy.
Czuł. Miał tego świadomość.
Stracił. Stracił, choć jeszcze nie zyskał.
Zbiegł ze schodów.
-NIEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Krzyk. Z jego własnego gardła.
Bolesny.
Tak bardzo bolesny…
Zawiódł. Miał tego świadomość. I to bolało.
Upadł na kolana rękoma chwytając się ziemi.
-Nieeeeeeeeeeeeee…

Wyje. Niczym zranione zwierzę.
-Nieeee…
„To nie może się tak skończyć…”- myśl dająca nadzieje.
„Nie zdążyłem…”- myśl, która ją odbiera…
-Nieee…- odgłos upadanego ciała.
Emocje wzięły górę.
Rysa na jego nieużywanym lodowym sercu.
Rysa, która zmienia się w pęknięcie.
Rysa, która krwawi…
To boli. Tak bardzo boli!
Odgłos kroków na mokrej nawierzchni.
-Malfoy?-  Zaledwie szept.
Dotyk czyjejś dłoni.
-Ona…



**************************


*cytat pochodzi z książki „Zapach ciemności.”  Christiny Dodd.
Z niej tez pochodzi znamię panny Granger, ale o tym chyba już wspomniałam?
Chyba najdłuższy rozdział! Piszcie, co sądzicie.
Kurde wzięło mnie teraz ta jakieś nastrojowe pisanie :p
           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz