Rozdział czterdziesty
dziewiąty: Gorzko – słodkie rozczarowanie.
dedykacje zostają, ta jak byly ;))
Dla
Sekundy,ktor wtedy jechała na wycieczkę,
I
dla Meg za te kocie oczy ;)
*
Retrospekcja.
Piątek.
-Dumbledore!
Jaka niespodzianka! – Krzyknęła zaskoczona kobieta.
-
Madame Maxime – osoba w portrecie się ukłoniła. - Przepraszam, że bez
zapowiedzi, ale czas mnie nagli.
-
Och ni ma sprawi! - Francuska olbrzymka lekceważąco machnęła ręką wielkości
pokrywki od pojemnika na śmieci. Dyrektorka ubrana była w atłasowy różowy
kostium. Kolorem pasował on do bladoróżowych ścian w jej gabinecie. Na dębowym
biurku wielkości samochodu osobowego leżały poukładane dokumenty i ramka ze
zdjęciem gajowego Hogwartu. Przed biurkiem stało dębowe krzesło, także ogromne,
jeśli patrząc na przeciętnego człowieka, jednak dla kobiety siedzącej
naprzeciwko było w sam raz.
-Co
cię do mni sprowadza, Damblidore? – Zapytała.
Mężczyzna
oderwał wzrok od obrazu przedstawiającego piękne jezioro i mały domek
nieopodal, dziwnie przypominające mu teren Hogwartu i spojrzał na kobietę.
-Jak
pamiętasz - Zaczął wygodnie się rozsiadając w swoim fotelu. - Wspominałem ci o
pewnym… uczniu sprawiającym hmm problemy.
Kobieta
kiwnęła głową na znak, że pamięta.
-Ten
uczeń powinien stawić się w twojej cudownej szkole już jutro.
-Jutro?
Staruszek
kiwnął głową.
-Ale
Damblidore! To jest za mali czasu!
-Droga
Madame Maxime. Oboje wiemy, że dla takiej kobiety jak pani czas jest pojęciem
względnym. Jest pani niezwykle mądrą i utalentowaną kobietą, która, jestem tego
pewny, poradzi sobie z tym zadaniem jak mało, kto. - Powiedział, czym spowodował,
że ona się zarumieniła.
-Och
Damblidore! Gadasz gupstwo! - Widać jednak, że jej to pochlebiało i spowodowało
niemałą przyjemność.
Znikając
w jednym miejscu profesor pojawił się w innym…
-Witaj
Karkarow.*
-
Ach. Dumbledore. – Mężczyzna wstał z fotela i podszedł do obrazu. – To już? Tak
szybko?
-Ciszę
się, że rozumiesz.
Karkarow
oparł się o biurko i złożył ręce na piersi.
-
Doprawdy Dumbledore, sam nie wiem czy…
-
Już się zgodziłeś Igorze. Nie zapominaj.
-Ja
wcale nie…
-Och
Igorze, oboje wiemy, że nie należysz do najodważniejszych ludzi na świecie
niemniej jednak jestem ci wdzięczny za okazane poświęcenie.
-Dumbledore…-
Chciał znowu coś wtrącić, ale i tym razem mu się to nie udało.
-
I pamiętaj czyją wdzięczność zdobyłeś, a u kogo mógłbyś stracić, gdybyś mi
odmówił. – Uśmiechnął się. - Ale wracając do tematu to twój gość przybędzie
jutro. Żywię nadzieje, iż wszystko będzie gotowe.
-Ależ
oczywiście.
*
Sobota
rano.
-
Gotowi? - Rzuciła chłodno kobieta. Nastolatkowie spojrzeli po sobie, następnie
oboje kiwnęli głowami. „Będzie jazda.” Pomyśleli w tym samym momencie, jednak w
dwóch przeciwnych kontekstach. Malfoy, jako zabawy, Granger wręcz przeciwnie,
jako coś, co może się dla niej skończyć nie wesoło. - Za mną.
Kobieta
ruszyła do wyjścia, otworzyła wrota i cała trojka wyszła na schody skąpane w
słabym porannym świetle. Dzień dopiero budził się do życia. Nad Zakazanym Lasem
szybowały ptaki, a w jeziorze, pod delikatnie falującą wodą buszowała
kałamarnica.
W
oddali widać było dwie postacie zmierzające w ich kierunku. Z początku nie
można było odgadnąć, co to za ludzie i czy w ogóle są ludźmi. Dokładną identyfikacje
uniemożliwiało to, że obie postacie miały na sobie peleryny z naciągniętymi na
głowy dużymi kapturami. Osoba z prawej strony była ubrana na biało, a druga na
czarno. Wyglądały niemal identycznie.
Obie
postacie w tym samym momencie na znak powitania kiwnęły głowami
dyrektorce.
Posłańcy.
Hermiona
cofnęła się o krok do tyłu. Te osoby budziły w niej strach, jakieś przykre wspomnienia,
czy nawet lęki. Może nawet nieuzasadnione, ale zawsze to lęki.
Zwłaszcza
ta ciemna. Wyglądała jak śmierciożerca, albo dementor.
„O
cholera. - Spanikowana dziewczyna rzuciła okiem najpierw na dyrektorkę, potem
na Malfoya.- O cholera.”
Draco
przyglądał się dziewczynie. Bała się. Panna Ja – Wiem – Wszystko - Najlepiej
bała się! Orzechowe oczy rozszerzyły się i w jej spojrzenie wkradł się strach.
Rozglądała się na boki, jakby szukając drogi ucieczki. Kąciki ust chłopaka
mimowolnie uniosły się ku górze.
„Wspaniale.”
McGonagall
odwróciła się tyłem do świeżo przybyłych gości i spojrzała na swoich
podopiecznych.
Malfoy
trzymał się zaskakująco dobrze, żeby nie powiedzieć, że wspaniale. Natomiast
Hermiona wyglądała dużo gorzej. Zbladła i była wystraszona.
Kobietę
naszły małe wątpliwości, czy aby na pewno słuszne postąpiła? Może razem z nim,
była by bezpieczniejsza? Ale czy na pewno? W końcu są największymi wrogami.
Gryfonka i ślizgon. Czy gdyby pojechali razem, mieliby większe szanse?
Pomagaliby sobie? Wspierali?
„Nie.”
Zamyślona,
nie zwracała uwagi na otoczenie i dopiero chrząknięcie jednego z posłańców, przywróciło
ją do porządku.
-
Och! Dobrze już dobrze. - Otrząsnęła się. - Panno Granger, panie Malfoy nie
pozostaje mi nic innego jak życzyć wam powodzenia. – Powiedziawszy to skinęła
im głową i weszła do zamku. Po kilku sekundach usłyszeli trzask zamykanych
drzwi.
Zostali
sami.
-Ruszajcie
się. – Z pod kaptura jednej z postaci wydobył się cichy głos.
Uczniowie
chcąc nie chcąc chwycili za swoje bagaże i ruszyli za nieznajomymi w kierunku
bramy, w kierunku nieznanego.
Będąc
za nią, zatrzymali się. Obcy wyciągnęli różdżki i odesłali ich bagaże w miejsce
ich przeznaczenia.
Następnie
osoba w bieli podeszła do Malfoya, a ta w czerni do Granger. W tym samym czasie
położyli im dłonie na ramionach i z cichym trzaskiem zniknęli.
Teleportowali
się.
Hermiona.
Poczułam
na ramieniu zimną i silną męską dłoń. Przez moje ciało przeszedł dreszcz i to
bynajmniej nie z podniecenia. To był strach. Czysty strach.
Chwile
później stałam już przed jakaś bramą. Była chyba z brązu, albo tak zardzewiała
pod wpływem wielu lat jak też czynników klimatycznych. Mniejsza o to, dlaczego
tak wyglądała, była straszna i ponura.
Czarna
postać ruszyła do przodu, a ja za nią. Brama głośno skrzypiąc zatrzasnęła się
za nami. Weszliśmy na coś w rodzaju błoni. Tyle, że nie było tu świeżo ściętej trawy,
jak na przykład w Hogwarcie. Cały plac był wy-kamieniowany, gdzie nie gdzie
tylko w miejscu gdzie powinny być trawniki rosły wysokie chwasty, pielęgnowane
przez czas i pogodę. Kamienną ścieżką przechodziliśmy właśnie obok niedużego
jeziorka. Może to przez pogodę – było pełno chmur i wiał zimny wiatr, – ale
wydawało mi się, że to jezioro jest całe zamulone i brudne. Takie pierwsze
skojarzenie. Aż ciarki chodzą po plecach. Brr!
Dalej
za nim biegła ściana lasu. Patrząc po drzewach śmiało mogę stwierdzić, że był
bardzo stary. Na pewno skrywał wiele tajemnic i zagadek. A także zwierząt,
którym nie koniecznie chcę zostać przedstawiona.
Powoli
zbliżaliśmy się do zamku. Mimowolnie zwolniłam widząc przed sobą budynek iście
jak z horroru!
Na
tle ciemnego nieba sterczały wysokie wieże. Wokoło nich, niczym rządne krwi
nietoperze, latały jakieś ptaki.
Zamek
wielkością przypominał Hogwart, tylko nieco mniejszy. Lecz nie było w nim ani
grama ciepła i uroku. Był tylko strach, smutek, groza i coś, co kazało mi
stamtąd jak najszybciej uciekać.
W
końcu zatrzymaliśmy się przed wrotami. Weszliśmy na schody.
Masywne
drzwi - także skrzypiąc - powoli się otworzyły. W przejściu stał sam…
-
Witam w Instytucie Durmstrang, panno Granger.- Igor Karkarow uśmiechnął się do
mnie, a mi zebrało się na wymioty.
Malfoy,
gdzie jesteś? Przemknęło mi przez myśl. Potrzebuje pomocy. Za słaba jestem w te
klocki!
*
Draco.
Poczułem
na ramieniu ciepłą i delikatną kobiecą dłoń. W następnej sekundzie stałem przed
złotą bramą, która powoli się otwierała. Kobieta w bieli śmiało ruszyła naprzód,
a ja za nią rozglądając się na boki z ciekawością.
Szliśmy
kamienną ścieżką między równo przystrzyżonymi trawnikami, na których rosła masa
kolorowych i intensywnie pachnących kwiatów. Ich zapach drażnił mój nos i
powodował to, że chciało mi się kichać.
Mijaliśmy
właśnie duże jezioro, co prawda nie tak okazałe jak te w Hogwarcie, jednak
równie urzekające swym pięknem i nieskazitelnie czystą taflą. W porannym słońcu
lśniło delikatnie.
Dookoła
poustawiane były ławeczki, a nawet po drugiej stronie był pomost, na którym
jakiś mężczyzna łowił ryby. Ciekawe jak biorą? Musze to sprawdzić,
postanowiłem.
Z
każdym krokiem robiło mi się niedobrze. Za dużo tu kolorów, niedługo stracę
wzrok. Skrzywiłem się, węchu już nie
mam.
W
końcu moim oczom ukazał się sam zamek.
Był
większy niż Hogwart, jakby musiał pomieścić nie tyle zwykłych czarodziei, ale
też i cale ich dobytki. Uśmiechnąłem się do siebie.
Na
tle błękitnego nieba połyskiwał jakby zrobiony był z kryształu. Niesamowity
widok!
Weszliśmy
na schody w momencie, kiedy wrota zaczęły się otwierać.
Otworzyłem
szeroko oczy ujrzawszy…
-
Witam w Akademii Beauxbatons, panie Malfoy. - Madame Maxime w całej swej
okazałości.
Granger,
ratuj. Przemknęło mi przez myśl. Miałem nieodparte wrażenie, że kobieta stojąca
przede mną mnie nie lubi.
***************************************************
*Igor
Karkarow – żyje, ma się dobrze, jednak nadal obawia się powrotu Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać, a właściwie Jego Potomka. Nadal jest dyrektorem
Durmstrangu, Instytutu znajdującego się w Bułgarii.
Wygląd
szkół wymyśliłam, bo nie pamiętam jak były one opisane w Czarze Ognia.
Zdania
wypowiadane przez Madame Maxime są pisane z błędem, bo też ona nie mówi
Poprawnie.;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz