Rozdział
pięćdziesiąty: Nie sugeruj się nazwą.
Dla Debby
Za to cudowne opowiadanie,
które dobiegło końca.
I za kolejne, które
zaczynasz.
Dziękuję;*
.
Sobota rano.
Pokój gryfonów.
-Myślisz, że gdzie
ich wysłali? – Ginny przeciągnęła się w fotelu.
-Nadal uważasz, że
pojechali razem? – Harry przyjrzał się młodszej siostrze swojego najlepszego
przyjaciela.
-Och, przecież to
oczywiste.
-Wiesz… - Potter
podrapał się po głowie, powodując powstanie jeszcze większego bałaganu na
swoich włosach. – Ja nie byłbym tego taki pewien…
-Dlaczego?
-Czego nie jesteś
pewien? - Właśnie ze schodów zeszła
Victoria w towarzystwie Jenny. Nie minęła kolejna minuta, a do towarzystwa
dołączył też Ron. Chwile po nim zjawiła się Jess.
-To, co, idziemy na
śniadanie? – Zapytała ta ostatnia wodząc wzrokiem po zaspanych twarzach
przyjaciół.
-Taa, idziemy. – Gin
powoli podniosła się z fotela. – Ale nadal nie wiem, dlaczego uważasz to za zły
pomysł? – Zwróciła się do Harry’ego.
Ron spojrzał
podejrzanie na przyjaciela.
-O czymś nie wiemy? –
Zapytał.
-Och, chodzi o to, że
Gin uważa, że Miona i Fretka pojechali razem.
-Hmmm. – Tory
podrapała się po głowie. – W sumie to nie taki zły pomysł.
-Oj przestań! Na pewno
nie pojechali razem. Pozabijaliby się.
-Tak myślisz?
-Tak!
-Przestańcie! – Jen
pociągnęła za rękaw bluzy zarówno chłopaka jak i dziewczyny. - Ludzie dziwnie
na nas patrzą. A po za tym. Hermiona na pewno nam napisze gdzie jest, z kim i
kiedy wraca. A teraz bądźcie grzecznymi dziećmi i do stołu! – Uśmiechnęła się
nad wyraz złośliwie.
-Jen! Nie poznaje
cię! – Tory spojrzała na przyjaciółkę.
-Jeśli wejdziesz
miedzy wrony, musisz krakać jak i one. – Zanuciła siadając przy stole i
przysuwając sobie talerz.
Jako, że była sobota
śniadanie wydawano do godziny dziesiątej, dlatego na Wielkiej Sali było
niewielu uczniów. Najwięcej było
gryfonów. Kilkoro krukonów, nikogo z puchonów i aż dziw, że było kilka osób ze Slytherinu.
Gryfoni pogrążyli się
w milczeniu, powoli konsumując pierwszy posiłek.
Natomiast przy
przeciwnym stole trwała zażarta dyskusja.
-A, jeśli to prawda?
– Zapłakana Pancy żaliła się swojej najlepszej przyjaciółce, Astorii.
-Nie myśl tak o tym.
– Blondynka poklepała ją po plecach. – Zobaczysz, wróci i wszystko będzie
porządku.
-A, jeśli…?
-Nie! Pan*! Opanuj
się! Łzy na nic ci się teraz zdadzą, wierz mi. Draco wróci szybciej niż myślisz
i na pewno będzie stęskniony. A wtedy… - Uśmiechnęła się.
Pancy spojrzała na
nią przez łzy i także się uśmiechnęła.
-A teraz proszę mi tu
ładnie zjeść śniadanie, żebyś miała dużo siły.
Wzięła do ręki koszyk
z bułeczkami i podsunęła go jej pod nos. Tak samo zrobiła z wędliną i serem.
-Smacznego.
Nieliczna młodzież
spożywająca śniadanie w spokoju i ciszy Wielkiej Sali nie wiedziała, że w ciągu
kilkunastu najbliższych godzin życie wielu z nich wywróci się do góry nogami.
Bo przecież nikt nie
mógł przewidzieć tego, co ukaże się w poniedziałkowym Proroku Codziennym.
Nikt nie wiedział, co
na ten dzień przyszykuje dyrektorka.
Nikt nie podejrzewał nawet,
jakie to pociągnie za sobą konsekwencje.
Czego owi młodzi
czarodzieje i czarownice mogli się spodziewać?
Nie tego. Na pewno
nie tego.
Każde z nich, mino,
iż takie młode, ma za sobą ciężkie chwile. Coś, co przeżyli, o czym powinni
zapomnieć, a co nadal siedzi głęboko w ich podświadomości.
Teraz, za sprawą
pewnych wydarzeń te wspomnienia wrócą. Pootwierają na nowo ledwo zabliźnione
rany. Przypomną o tych, którzy polegli i o tych, przez których to się stało…
Wspomnienia…
Coś, co pochowali
dawno temu. Co umarło. Jakaś cząstka każdego człowieka. Nieważne czy było to dziecko,
czy osoba dorosła. Każdy z nich coś stracił. Każdy coś poświęcił. Bez wyjątku.
Dobry czy zły.
Obie strony straciły
tyle samo, tylko każda w innym stopniu.
Bo jak można porównać
śmierć dziecka z ręki innego rodzica?
Śmierć rodzica z ręki
dziecka?
Nie można.
Nie tam.
Nie teraz i nie
nigdy!
Ale każdy za swoje
grzechy w końcu zapłaci…
Dziś, jutro albo za
tydzień.
Każdego czeka kara za
grzechy!
Za swoje zbrodnie. Za
te przeciwko innym ludziom, jak i te przeciwko samemu sobie.
Nikt nie uniknie
kary. Nikt się przed nią nie uchroni. Nikt nie ucieknie!
Nikt…
*
Młoda Gryfonka na
nieznanej ziemi, spoglądająca w oczy byłemu śmierciożercy.
-Zapraszam do mojego
gabinetu panno Granger. – Po czym mężczyzna odwrócił się na pięcie i zniknął w
zamku.
A ona podążyła za nim
niepewna swojego losu.
Idąc ciemnymi i
ponurymi korytarzami dziewczyna miała wrażenie, że wędruje podziemnymi lochami.
Mimo iż tak naprawdę powoli wchodzili coraz wyżej.
Z tego na ile się ona
orientowała byli na drugim piętrze.
Podłogi były tak jak
na dziedzińcu – kamienne. Nie było żadnych dywanów, ani zasłon.
Gołe ściany, na
których wisiały portrety. Ponure
wizerunki strasznych czarodziei. Osoby na nich pokazywały ją palcami i
szeptały, kiedy je mijała. „Brr!”
W końcu, po długiej i
mozolnej wędrówce dotarli do celu swej podróży.
-Zapraszam. – Karakow
otworzył przed nią drzwi i gestem ręki, niczym prawdziwy gentelman zaprosił do środka,
wpuszczając ją pierwszą.
Hermiona weszła do
gabinetu dyrektora i zaniemówiła.
Pokój przypominał jej
ten w Hogwarcie! Te same ściany, biurko, nawet obrazy były podobne. A co najdziwniejsze,
naprzeciwko dyrektorskiego krzesła wisiał portret Dumbledore. „Niesamowite!”
Osoba na nim
namalowana uśmiechnęła się życzliwie do dziewczyny. W tym samym czasie Karakow
zajął miejsce za biurkiem, a Hermionie wskazał krzesło naprzeciwko. Usiadła.
-Cieszy mnie fakt, że
to właśnie TY będziesz gościem w mojej szkole. Najlepsza uczennica Hogwartu.
Znakomicie. – Uśmiechnął się prawie miło do niej. – Niemniej jednak to nie będą
wakacje. Jesteś Prefektem Naczelnym tam, a teraz także tutaj. Masz takie same
prawa i obowiązki, co tam. Z tym, że tutaj oprócz normalnych obowiązków Prefekta,
będziesz także uczęszczała w zajęciach dla najmłodszych. A dokładniej mówiąc
będziesz pomagała im w lekcjach. Będziesz uczęszczała na zajęcia z siódmą
klasą. W soboty będziesz pomagała w Schronisku, niedziele masz dla siebie.
Zaczniemy od poniedziałku. – Zrobił krótką przerwę, pozwalając jej przyswoić
się z nową sytuacją. – Twoja sypialnia – zaczął po chwili – mieści się w
zachodniej wieży. Twoje rzeczy już tam są. Coś jeszcze? A tak. Posiłki jemy na
parterze. Sale lekcyjne masz rozpisane na tym planie. – Podał jej owy plan. – Wszystkie
niezbędne informacje masz wypisane na odwrocie. Jestem pewny, że wszystko
szybko poznasz i zapamiętasz.
Hermiona patrzyła na
niego z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze chwila, a zemdlała by z nadmiaru
takich informacji!
Dyrektor wstał, czym
dał jej do zrozumienia, że to koniec spotkania.
- I jeszcze jedno. –
Zwrócił się do niej. – Łamanie przepisów karzemy tutaj surowiej niż w
Hogwarcie. Miej to na uwadze. I jeszcze.
Nikt nie może wiedzieć, gdzie dokładnie jesteś. Żadnych szczegółów, jasne? –
Uśmiechnął się. – Max zaprowadzi cię do wieży.
W tym momencie
otworzyły się drzwi gabinetu i do pomieszczenia wszedł Max. Hermiona jeszcze
szerzej otworzyła oczy – o ile to w ogóle możliwe – i spojrzała na „Maxa”, który
okazał się być…
*
Przystojny blondyn
spoglądał ze strachem na olbrzymią kobietę.
-Za mną panie Malfoy.
– Rzuciła ta ledwo zaszczycając go spojrzeniem.
Weszli do środka tego
bajkowego zamku i skierowali się na wyższe piętra.
Draco wodził wzrokiem
od jednej ściany, do drugiej. Do połowy wysokości biegła blado różowa wstążka.
Na niej, co kilka stóp wisiał portret. A jeden był gorszy od drugiego! Na
każdym była namalowana postawna czarownica, lub dostojny czarodziej. Wszędzie
królowała biel, czerwień, błękit i róż. Każda kobieta miała na twarzy barwny makijaż,
a mężczyzna ogromny kapelusz lub fikuśne pióro. Na dodatek, wszystkie te osoby
wytykały chłopaka palcami i szeptały miedzy sobą.
„Bezczelne!”
Tak zagapił się na te
portrety, że nie zwrócił uwagi na perskie, barwne dywany, które leżały na
korytarzu. Nie zwrócił uwagi także na zabytkowe i ozdobne lampy wiszące u
sklepienia sufitu. Pominął też fakt, że dookoła rozlegała się przyjemna i miła
dla ucha muzyka. Płynęła gdzieś z głębi ścian, sufitu, zewsząd. Sprawiała, że
człowiek się rozluźniał, relaksował.
Dryfował na pograniczu
błogiego lenistwa…
-Zapraszam. – Mimo tego,
że nie zwrócił uwagi na tą muzykę, ona zwróciła uwagę na niego. Omotała go
niczym syrena żeglarza na morzu. Zawładnęła jego duszą i umysłem. Jednak w
chwili, gdy usłyszał głos kobiety otrząsnął się z delikatnego szoku i spojrzał
na nią nieco nie przytomnie.
-Tak? – Mruknął.
-Zapraszam do
gabinetu. –Wskazała mu otwarte drzwi, wielkie niczym wota, mogące pomieścić
smoka.
Wszedł do środka. A
tam wszędzie na ścianach królował blady róż. „Co ta kobieta ma jakąś fobie, czy
co?” – Przemknęło mu przez głowę.
-Mimo tego, iż zna ja
twoja reputacja, cieszy się, że to TY u mnie będziesz, naturellement**. Twoi
obowiązki są taki sami jak w O’gwart. Dodatek będzie stanowiła nauka mali
dzieci oraz pomoc w jardin*** kwiatowy. To ma być nauki dla życia. Ty przejść
tu dobra szkoła. Dimanche**** masz wolna, to jest niedziela, naturellement. W
pozostałe dnie ty być w dyspozycja szkoły, rozumie? Ty ma pamiętać, by nikt nie
miał pojęcie, gdzie ty jest, rozumie? – Spojrzała mu w oczy. – Twoi chambre*****
mieści się na zachodnia tour, wieża.
Andres cię tam zaprowadzi i wszyskie wyjaśni. – Kobieta wstała, w tym
samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
-Entrez!****** -
Krzyknęła.
Drzwi gabinetu powoli
się otworzyły i do środka weszła ładna blondynka.
Draco spojrzał na
dziewczynę w drzwiach i mało by nie upadł, gdy zobaczył, że Anders jest…
*
-Skończyliście jeść?
– Zagadnęła ich Luna, która skorzystała z wolnego krzesła Hermiony i usiadła
naprzeciwko Rona.
-Ogchm. – Mruknął ten.
-Prawie. – Uśmiechnął
się Harry.
-Co dziś robicie?
-Trening. – Ron w
końcu połknął to, co miał w buzi. – Chcesz przyjść popatrzeć?
-Jasne. – Blondynka
obdarzyła go rozmarzonym uśmiechem.
-Bleee. – Victoria
wystawiła język.
Pan*- zdrobnienie od
Pancy.
Naturellement**- z francuskiego
„Naturalnie”
Jardin *** - jw.
ogród
Dimanche****- jw. Niedziela
Chambre *****- jw.
Sypialnia
Entrez!******- Jw.
Proszę wejść!
Pozdrawiam
**************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz