Rozdział czterdziesty ósmy: „Ta
chwila, ten czas i ta decyzja.”
*********************
-Za mną. - Rzucił nauczyciel i powiewając swoją czarną
szatą zaczął schodzić schodami w dół.
Nastolatkowie wielce obrażeni ruszyli za nim. Po drodze
rzucali sobie wściekłe spojrzenia.
-Wiecie - zaczął Snape nadal idąc przodem. - Jeszcze
jeden taki wyskok i wylatujecie ze szkoły.- Uśmiechnął się złośliwie sam do
siebie. – O tak, moglibyście też zabrać ze sobą Pottera. Nieobecność Weasleya i
Longbottoma, też wyjdzie szkole na korzyść.
„Co on bredzi?” – Zastanawiał się Draco.
-O tak. - Ciągnął nauczyciel. – Dosyć tego pobłażania.
Kiedyś mogliście wszystko…
Malfoy prychnął.
-Tak, Malfoy. - Ciągnął Snape takim tonem, jakiego zwykle
używał Filch, gdy złapał jakiegoś ucznia na łamaniu regulaminu. – Skończyły się
dobre czasy. Ten rok zmieni wszystko i wszystkich. – Zakończył, gdy stanęli u
wejścia do gabinetu dyrektorki.
„Gryfonom nigdy nie popuszczał. – Pomyślała Hermiona z
satysfakcją. – Skoro teraz utnie nosa swoim pupilkom, to jakoś przeżyje nawet
pięć szlabanów. A nich stracę, nawet z fretką."
-Minerwo. - Rzekł Snape wchodząc do środka.
-O nie. Nie! Nie! Nie! - Dyrektorka spojrzała na nich
znad stosu pism, które od dwóch dni czekały na odpowiedz. Wstała ze złością z
fotela, minęła biurko i zatrzymała się przed swoimi uczniami.
Hermiona miała nieco wystraszony wyraz twarzy. Już drugi
raz podpadła dyrektorce. I to, z kim! Tyle razy łamała regulamin szkolny razem
z Harrym i Ronem i nigdy nie została złapana na gorącym uczynku. A tu? Zaledwie
kilka sprzeczek z Malfoyem i już wylądowała na dywaniku.
Natomiast sam Malfoy wyglądał, na co najmniej znudzonego,
jakby ta sytuacja nie tyle go bawiła, co zaczynała irytować. Arystokrata na
dywaniku dyrektorki? Toż to tak, jakby Weasley wygrał milion galeonów!
-Nie powinniście być na lekcjach? Co teraz macie? –
Spojrzała najpierw na dziewczynę, potem na chłopaka.
-Zaklęcia. –Pisnęła Gryfonka.
-Hmmm…
Dyrektorka zrobiła kilka kroków, chodząc wzdłuż gabinetu
i gorączkowo nad czymś myśląc.
To był ten moment, ta chwila, ten czas i ta decyzja.
Postanowione.
-Skoro nie możecie wytrzymać w swoim towarzystwie nawet
pięciu minut bez kłótni, to zrobimy inaczej. – Ledwie na ich spojrzała, odwróciła
się i wróciła za biurko. Usiadła. Wzięła do ręki jakieś papiery i przeleciała
wzorkiem pierwsze linijki. Na odwrocie naskrobała szybko jakąś dość krótką
odpowiedź. Spojrzała na trzy osoby stojące przed biurkiem. –Jutro o szóstej
rano macie stawić się w Wielkiej Sali. Spakujcie tylko najpotrzebniejsze
rzeczy. Maksymalnie dwie walizki, Malfoy.
A teraz żegnam.
Snape spojrzał na nią zaskoczony. „Jutro?”
-Minerwo, czy aby…
-Tak. - Ucięła kobieta. Spojrzała na niego. –Skoro MY nie
dajemy sobie z nimi rady, to zobaczymy jak ONI sobie poradzą. A teraz wybacz,
mam masę pracy. – Skończyła tą dziwną konwersację.
- Na co czekacie? Ruszać się! – Warknął na stojących
uczniów. Wyszli pozostawiając dyrektorkę samą.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, kobieta przestała
udawać, że czyta. Oparła łokcie na biurku i schowała twarz w dłoniach.
-To było mądre posuniecie. –Powiedział portret profesora
Dumbledore uśmiechając się. –Sam bym tego lepiej nie wymyślił.
-Och Albusie! Sama już nie wiem.
-Poradzą sobie. - Zapewnił ją były dyrektor.
- Malfoy na pewno, ale Hermiona? Jest taka delikatna i
krucha. - Kobieta pokręciła głową.
- Da sobie radę. Wierz mi. Taka szkoła życia da im nie
tyle nauczkę, co naukę. – Po czym wstał z fotela i zniknął ze swoich ram. Pojawił
się za to na innym portrecie, w innym miejscu.
W czyimś gabinecie…
-Dumbledore! Jaka niespodzianka! – Krzyknęła zaskoczona
kobieta.
*
Poranne lekcje właśnie dobiegały końca. Uczniowie
usłyszawszy dzwonek na przerwę tłumnie wylewali się z klas i z nieco ospałymi
minami kierowali się do Wielkiej Sali na obiad. Wśród tej masy młodzieży szła
czwórka przyjaciół z siódmego roku. Rudzielec, blondynka, szatyn i ktoś, kto
fryzurą przypominał panka. Teraz, bowiem Victoria miała na głowie sterczące
kosmyki barwy granatu i z niezwykle skupioną miną relacjonowała blondynce plany
na jutrzejszą sobotę.
-… potem do Trzech Mioteł. Trzeba się będzie trochę
posilić, nie? –Rzuciła retorycznie i ciągnęła dalej.- Całodzienne chodzenie po
sklepach może zmęczyć, zwłaszcza, że musimy sporo kupić.- Spojrzała krytycznym
okiem na spódniczkę Jenny. –Przy odrobinie szczęścia uda się nam wyskoczyć na
Pokątną. Trzeba tylko pogadać z bliźniakami. – Mimowolnie się zarumieniła na
samo tylko wspomnienie Freda Weasley*, w którym się kochała odkąd tylko
pojawiła się w tej szkole. –Ale ja to…
-CO!? - Przerwał
jej Ron, jakby dopiero wzmianka o braciach przywróciła mu trzeźwość myślenia.
-Co, co? – Tory odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Wybieracie się do Londynu?
-No, a co w tym dziwnego? Przecież w Hogsmade nie ma
porządnego salonu z ubraniami, tak? – Wytłumaczyła spokojnie.
-Idę z wami.
-Nie, nie idziesz.
-Idę, nie zabronisz mi.
-A jeszcze zobaczysz.
Kłócili się tak całą drogę, aż do stołu, przy którym
usiedli po obu stronach milczącego Harry’ego.
-A tej nie ma. - Mruknął cicho Wybraniec.
-Kogo nie ma? – Do naprzeciw niego usiadły właśnie Ginny
i Jess.
-Hermiony.
-Jest w bibliotece. - Odpowiedziała spokojnie Ruda. –
Chce odrobić punkty, które straciła.
Na ich twarzach malowało się zdziwienie. Hermiona Granger
straciła jeszcze jakieś punkty?
*
Reszta lekcji minęła wszystkim zaskakująco szybko. Ani
Hermiona, ani Draco nie pojawili się na reszcie zajęć.
Dziewczyna większość czasu spędziła w bibliotece wertując
kolejne księgi i starając się nie myśleć o jutrze. Jej wyobraźnia podsuwała coraz to dziwniejsze
wizje soboty.
-No nie. Na pewno nie. - Mruknęła do siebie i pokręciła głową,
chcąc odgonić od siebie widok Malfoya ze stertą walizek na progu jej pokoju.
Zaburczało jej w brzuchu.
-O cholera. – Wstała, wzięła na ręce trzy książki, których
jeszcze nie przejrzała i wyszła z biblioteki. Nie jadła śniadania i obiadu, jeszcze
trochę, a przegapi kolacje. Wtedy to dopiero będzie ją bolała głowa!
Odniosła lekturę do sypialni i powoli, nie spiesząc się
skierowała się na dół.
Kolacja już dobiegała końca, przy stolach siedzieli
nieliczni uczniowie, a przy stole nauczycielskim nie było nikogo.
Usiadła koło jakiegoś pierwszaka i nałożyła sobie porcję
naleśników z budyniem i brzoskwiniami.
Jadła, powoli przeżuwając każdy kolejny kęs i
zastanawiając się, co ma spakować. Coś na zimę, czy na lato? Gdzie jedzie? Po
co? Dlaczego? Sama?
To ostatnie najbardziej ją intrygowało.
Czy McGonagall, pomimo jawnej niechęci widocznej w obydwu
domach, zechce wysłać gdzieś razem odwiecznych wrogów? Czy wyśle ich
oddzielnie?
*
Chłopak leżał na wznak na swoim łóżku w prywatnym
dormitorium. Leżał i myślał. „Co też ona wymyśliła? Jaki wyjazd? Gdzie? Z kim?”
Przewrócił się na lewy bok i spojrzał na zegarek leżący
na szafce. Jednak nie było na nim widać godziny, a Draconowi nie chciało się
specjalnie ruszać.
Może ten wyjazd pozwoli mu na dokończenie tego, co zaczął
jakiś czas temu? Ale… Czy dyrektorka będzie aż tak głupia żeby wysłać ich
gdziekolwiek razem? „Nie sądzę.”
Wstał i podszedł do regału z książkami. Włożył rękę pod
spód i przycisnął jakiś przycisk. Słychać delikatne poruszanie się trybów i w
następnej sekundzie ukazała się jego tajna skrytka. Mała szuflada mieszcząca
jego mały sekret.
Szybki rzut oka na drzwi - „Zabezpieczone.” Żeby czasem
ktoś nie wszedł przez przypadek.
Delikatnie włożył rękę do środka i wyjął z niej niewinnie
wyglądającą książkę.
Nie wiedział, jak, ale ta dziwna książka jakimś cudem
znalazła się w jego kufrze, gdy wrócił z wakacji do szkoły. Wewnętrzny głos
podpowiedział mu, aby nigdy nikomu jej nie pokazywał. Nawet Diabeł nie wiedział
o jej istnieniu.
Tak i teraz, jego sumienie podpowiadało mu, aby w końcu
zaczął ją czytać.
Usiadł wygodnie w fotelu, książkę położył sobie na
kolanach. W półmroku pokoju delikatnie zalśniły srebrne litery na wyszyte na
czarnym tle: „Moc przeznaczenia.”
Dłonią przejechał po skórze, w jaką była oprawiona.
-Smocza, a jaka delikatna. – Mruknął i otworzył ją na
pierwszej stronie.
Na szarym tle widniał ten sam tytuł, ale tym razem
wypisany złotym atramentem. A pod spodem podpis:
Moc przeznaczenia.
Nie żyj
wspomnieniami.
Dla D.L.M.
Od N.V.M.
Razem, a jednak
osobno.
Na zawsze.
Zmarszczył czoło, ale kontynuował dalej.
Przewracając kolejną stronę ukazał się Wstęp.
Przybyszu!
Jeśli czytasz tę
księgę, znaczy to ni mniej ni więcej, iż jesteś magiczną jednostką.
Teraz zastanawiasz
się pewnie:, Kto to jest magiczna jednostka?
Magiczna jednostka-
jest to osoba objęta magicznym kontraktem, zawartym przez jego bądź jej
przodków. Na podstawie pisemnej lub ustnej umowy zostaje ustalone to, z kim
dana osoba ma wziąć ślub, a także to gdzie będzie pracować, mieszkać, a w
niektórych sytuacjach także ile ma posiadać potomstwa. Magiczny kontrakt jest
nie do zerwania.
W magicznym świecie
już od dawien dawna krążyły pogłoski o magicznych kontraktach, zawieranych
przez przodków dawnych arystokratycznych rodów.
Każda magiczna
jednostka jest przynależna do innej magicznej jednostki. Takiego kontraktu nie
można zerwać, zmienić czy odwołać. Należy go wypełnić. Każde niezastosowanie
się do konkretnego kontraktu skutkuje strasznymi konsekwencjami dla obydwu
rodów magicznych. Nie istnieją żadne furtki, czy wyjścia awaryjne.
W przeszłości
zdarzały się przypadki nie dotrzymania kontraktu. Możliwe, że dlatego
zaprzestano to praktykować.
W naszym wieku
jednostki magiczne są niezwykle rzadkie, ale są.
Nikt inny nie jest
w stanie przeczytać tej książki. Dla magicznej osoby niebędącej jednostką
magiczną, będzie to zwykła książka kucharska.
Jednostka…
-Brednie. – Draco odrzucił książkę na łóżko i zamknął się
w łazience.
*
-Mionka! – Krzyknął Harry, gdy tylko ujrzał wyłaniającą
się spod portretu Grubej Damy burzę brązowych loków.
-Hej wam. - Rzekła dziewczyna, kiedy przecisnęła się
przez spory tłum osób zgromadzonych przy tablicy ogłoszeń. Usiadła na oparciu
fotela Wybrańca.
-Co z tobą?- Spojrzenie, jakie jej rzucił było pełne
smutku i zmartwienia.
Dawno nie był tak blisko niej i dopiero teraz spostrzegł
jak ona strasznie mizernie wygląda. Nie widywał jej na posiłkach, coraz
częściej opuszczała lekcje. Widać, że zaległości musiała nadrabiać nocami, bo
wokół jej oczu zaczęły pojawiać się sine cienie, niedające się zatuszować nawet
czarodziejskim pudrem Weasley’ów. Włosy straciły dawny blask i stały się
matowe, cera mimo wakacyjnej opalenizny, była coraz bledsza. Schudła, na razie niezauważalnie,
ale jednak.
Coś musiało trapić ją od środka.
Przecież normalna zdrowa dziewczyna, pełna energii i
chęci do życia nie może, w tak krótkim czasie, aż tak bardzo się zmienić.
-Nic. - Mruknęła i westchnęła. – Jutro wyjeżdżam.
-Dokąd? - Spytała zdziwiona Jess.
Lecz ta tylko wzruszyła ramionami.
-Nie mam pojęcia.
-Ale to… - Zaczęła Jen, ale przewał jej donośny huk.
-No nie! - Do Pokoju Wspólnego wpadła jak burza Victoria
i Kurt. –No nie! – Szybko do nich podeszła, ciągnąc za sobą chłopaka i z miną
wyrażającą chęć mordu usiadła Jen na kolanach. Kurt stanął obok.- Nie ma!
Odwołali!
Wszyscy obecni gryfoni spojrzeli na nią jak na wariatkę.
W sumie, co się dziwić. Obłęd w oczach, granatowe
strąki na włosach i szkarłatne szaty pod szkolnym mundurkiem.
-Co jest? Co odwołali?- Zapytał trzeźwo myślący Harry.
-Hogsmade! Jutro nie ma wyjścia! Nie czytaliście
ogłoszenia? – Spojrzała po ich twarzach, ale jedyne, co tam ujrzała to
zdziwienie. – „Ze względu na pewne zaistniałe sytuacje – zaczęła recytować
treść ogłoszenia - dyrekcja szkoły jest zmuszona odwołać jutrzejszy wypad do
Hogsmade. Z poważaniem.”
-Co?! Ale jak to? Co to znaczy „zaistniałe sytuacje”? –
Zapytał oburzony Ron. Jakaś głupota popsuła mu jutrzejsze plany!
-Ma do tego prawo, nawet, jeśli tobie nie wyjaśni
przyczyny. – Zaczęła Jen i w tym klimacie przyjaciele debatowali kolejne
godziny. Za oknami robiło się coraz ciemniej. Młodsi uczniowie już dawno poszli
spać. Nawet, co niektórzy ze starszaków rzucali krótkie „branoc” i znikali na
schodach prowadzących do poszczególnych sypialni.
Tylko piątka przyjaciół pomimo coraz to późniejszej pory
nadal siedziała przed dogasającym już kominkiem. Ron, Harry, Jen, Tory i dziwnie milcząca
Hermiona. Jess już poszła spać, a Gin zapewne była w bibliotece.
- Pójdę już. - Hermiona skorzystała z okazji, że Ron
szukał w głowie odpowiedniej riposty i wstała. Dochodziła pierwsza w nocy.
-Już?
-Musze jeszcze się spakować.- Ziewnęła zakrywając dłonią
usta.- Ale jestem zmęczona!
-Może przyjdziemy jutro…
-Nie. Nie trzeba. Tak będzie łatwiej.
-Yyy dobrze. Ale jak już coś będziesz wiedzieć to napisz,
ok.?- Jen wstała, podeszłą do Hermiony i ją przytuliła. –Trzymaj się.
-Dzięki.- Mruknęła Hermiona w jej blond włosy. – Pilnuj
tych wariatów.
-Na pewno. –Uśmiechnęła się.
-Wypraszam sobie. – Podeszłą do nich Tory.- Nie imprezuj
beze mnie.
-Gdzież bym śmiała. – Po czym także się przytuliły. –
Będę tęsknić.
-Mam nadzieje, że za nami też.
Po kolei żegnali się Harry i Ron.
Nie wiedzieli, dokąd jedzie ich przyjaciółka, z kim i na
ile? Tydzień, miesiąc? Nie wiadomo.
-Będziemy tęsknić.
To ostatnie słowa, jakie zostały w jej pamięci tego wieczoru,
a właściwie już nocy.
Wyszła z Pokoju Wspólnego i skierowała się do siebie.
„A gdzie jest…?” Zamyślona wpadła na kogoś. W pierwszej
chwili pomyślała, że to Filch, ale chwilę później w świetle księżycowym
wpadającym przez okna ujrzała rude włosy.
-Ginny! – Szepnęła. – Co ty tu robisz? Jest środek nocy!
-Gonię cię.- Odpowiedziała ta bez zająknięcia. – Jak
wróciłam to powiedzieli, że przed chwilą wyszłaś i jutro wyjeżdżasz.
-Ach…
-Chciałaś wyjechać bez pożegnania?- Zmrużyła oczy i
podparła się rękami pod boki, tak samo jak jej matka.
-Nigdy!
Przytuliły się.
-Już tęsknię.-Ja też.
*
Uporczywy budzik dzwonił już od dobrych dziesięciu minut,
lecz nieprzytomna dziewczyna nie miała zamiaru wstać. Przeciwnie, przekręciła
się na drugi bok i nakryła głowę poduszką. Chciała spać.
Po jakichś pięciu minutach do dźwięku budziku doszło walenie
do drzwi i jakieś przytłumione krzyki, które ona także zlekceważyła. Kiedy po
następnych minutach, gdy już wydawało się, że wszystko się uspokoiło rozległ
się potężny huk, który wyrwał drzwi od sypialni razem z zawiasami.
W progu pokoju stanął bardzo wkurzony blond włosy
chłopak.
-Granger! Ty głupia krowo! Przez ciebie znowu odejmą nam
punkty! – Krzyknął podchodząc do łóżka.
-Spieprzaj.- Słaby dźwięk wydobył się spod poduszki.
Chłopak uśmiechnął się chytrze.
-Sama tego chciałaś.
Machnął różdżką w powietrzu, w myślach formułując
zaklęcie. W tej samej chwili nad łóżkiem dziewczyny zawisło wiadro z zimną
wodą.**
-Masz trzy sekundy Granger.- Poinformował ją opierając
się o framugę drzwi. – Trzy, dwa i … jeden! –Delikatnie poruszył różdżką.
Wiaderko przechyliło się i cała woda znalazła się na łóżku.
-Aaaaaaaaaaaaaa! Kretynie! Pożałujesz tego! – Hermiona
cala mokra i już rozbudzona zerwała się i pobiegła do łazienki. Wyszła z
stamtąd już kompletnie ubrana po mniej więcej dziesięciu minutach. Miała na sobie
jasne rurki, liliową bluzkę- nietoperz, fiołkowe koraliki i wygodne adidasy.
Wszak nie wiedziała, co ją czeka. Minęła chłopaka, który nadal stał oparty o
framugę drzwi, mamrocząc pod nosem jakieś groźby, niewątpliwie pod jego adresem.
-Gotowa?- Rzucił.
Ale ona tylko warknęła coś, co zabrzmiało jak
„pożałujesz” i ruszyła do wyjścia. Z salonu wzięła niedużą walizkę i swoją
ulubioną małą torebkę, na długim pasku, która przełożyła sobie przez ramię.
Walizkę odesłała na parter.
Wychodząc, spojrzała na zegarek.
Była dokładnie piąta pięćdziesiąt.
-Ty. – Warknęła w stronę blondyna.
-Wiedziałem, że nie wstaniesz.- Posłał jej ironiczny
uśmiech.
W milczeniu zeszli na dół i stanęli przed dyrektorką, gdy
zegar wybił szóstą rano.
-Gotowi?- Rzuciła chłodno kobieta.
***************************************
Fred* -U mnie żyje i ma się dobrze;)
Wiaderko z wodą** - gdzieś to czytałam i mi się
spodobało. Jeśli ktoś uważa to za plagiat to sorry.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz