Rozdział dwudziesty
Rok 1998
Kilka dni
po weselu, kiedy emocje już opadły profesor Snape wezwał młodą parę do siebie.
Zakochani
weszli do gabinetu Mistrza Eliksirów spoglądając na siebie niepewnie.
-Siadajcie.
– Powiedział Snape. – Wiecie, czemu was wezwałem?
-Nie. – Odpowiedział szybko Malfoy. – Oświeć nas.
Jego
arogancki ton nie spodobał się Hermione, która tylko pokręciła głową z
niesmakiem. -Nie. – Odpowiedział szybko Malfoy. – Oświeć nas.
-Zbliża się wojna, a …
-A my
jesteśmy na pierwszym miejscu, jako zdrajcy nad zdrajcami. – Przerwał mu Draco.
- I nie
tylko to. –Snape zaczął krążyć po gabinecie. – W magicznym świecie wybuchają
małe zamieszki, to samo tyczy się nie magicznej społeczności. Nikt nie jest
bezpieczny. Jak myślicie jak to się odbije, już odbija na waszych rodzinach? Uważam,
że …
-Moja
jedyną rodziną w tym momencie jest moja żona i to o nią martwię się najbardziej.
-Więc
powinniście wyjechać, ukryć się gdzieś, zniknąć, do czasu aż wojna się skończy.
-I żyć jak
tchórze? – Chłopak wstał.
-Żyć
Malfoy, żyć. Po czym profesor usiadł za biurkiem dając im znak, że to koniec rozmowy.
Rok 1999
Do końca pozostało
4 dni.
Dlaczego
go nie posłuchałem?
Mogliśmy
żyć, być bezpieczni, mieć wspólną przyszłość …
Teraz nie
mam już nic.
Zostały mi
tylko wspomnienia i marzenia, że po wszystkim w końcu się spotkamy.
Na zawsze.
Rok 1998
Czas mijał
nieubłaganie szybko.
Marzec
minął, za nim kwiecień równie szybko, aż nastał maj.
Wiosna.
U Hermiony
było już widać zaokrąglony brzuszek, który zawsze starała się ukryć,
nadaremnie. Ilekroć Malfoy widział to, kazał jej się nie wygłupiać.
-To mały
Malfoy. Niech wszyscy go podziwiają. – Powtarzał zawsze z zadartym nosem, na co
jego żona kręciła głową.
W związku
ze zbliżająca się wojną nauczyciele zrezygnowali z normalnych lekcji. Cały czas
były ćwiczone zaklęcia obronne. Symulowano ataki, planowano strategie.
Cała szkoła szykowała się na wielką bitwę, która miała się rozegrać na dniach.
Cała szkoła szykowała się na wielką bitwę, która miała się rozegrać na dniach.
-Zostaniesz
w ukryciu.
-Mowy nie
ma! Nie będę się chowała po kontach jak tchórz! – Krzyk Hermiony rozległ się aż
na korytarzu.
-Tu nie
chodzi o tchórzostwo. Tylko o bezpieczeństwo. – Mozolnie próbował jej to
wytłumaczyć Malfoy. – Nie przeżyje, jeśli coś się wam stanie.
-Nic mi
nie będzie, Draco. – Położyła mi dłoń na ramieniu i oparła się o niego. –
Niepotrzebnie się martwisz.
-Chciałbym.
– Szepnął, tak, aby ona tego nie usłyszała.
Ten sam rok.
Kilka dni później.
Posiadłość
Malfoyow pod Londynem.
Pokój
dzienny, o który Narcyza tak dbała przerodził się salę spotkań Śmierciożerców.
Białe i puszyste niegdyś dywany, teraz pokrywała warstwa brudu. Lśniące płytki
w holu były tak ubłocone, że nie dało się rozpoznać wzoru. Skórzane sofy
poustawiane w całym domu, niczym nie przypominały wygodnych i drogich siedzisk.
Wszystko
umierało w tym domu. Śmierciozercy panoszyli się wszędzie jak zaraza. Nie dbali
o nic, nie szanowali. Niszczyli wszystko na swojej drodze.
Kilka
obrazów w połamanych ramach, pani domu ukryła w swojej sypialni, do której nikt
nie miał prawa wchodzić. Tak samo z drogą zastawą i rzeźbami.
Wszystko,
co miało jakąkolwiek wartość dla Narcyzy zostało schowane i odpowiednio
zabezpieczone.
Blondwłosa
kobieta samotnie przesiadywała w sypialni pogrążana w myślach.
Od kilku
tygodni starała się nie pokazywać zbyt często. Nie uczestniczyła w zebraniach,
jeśli nie było na nich Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nawet sam
Lucjusz nie naciskał na to. Mimo wszystko na swój sposób kochał Narcyzę, choć
nie umiał tego okazać.
-Jesteś
tu? – Mężczyzna uchylił lekko drzwi zaglądając do środka. – On już przybył. Zebranie odbędzie się o
osiemnastej.
-Oczywiście.
– Westchnęła.
-To… -
zapadło niezręczne milczenie. – To do później. – I wyszedł cicho zamykając za
sobą drzwi. Oparł się o nie po drugiej stronie i także cicho westchnął.
Osiemnasta
godzina wybiła bardzo szybko.
Kobieta wstała i powolnym krokiem skierowała się do Sali Obrad.
Kiedy
weszła, wszyscy już byli. Brakowało tylko Czarnego Pana.
On sam
zjawił się w towarzystwie zakapturzonej postaci.
-Moi drodzy! – Rozległ się jego syczący głos. –Nadchodzi ten dzień. Dzień, w którym zdrajcy zapłacą za swoje grzechy.
Na Sali rozległ się pomruk aprobaty i zadowolenia.
Syknął
powtórnie i zaległa cisza.
-Jesteśmy
niepokonani! Z „małą” armią, którą dysponujemy zmieciemy Hogwart z powierzchni
świata. Razem z całą masą zdrajców i szlam!
-Tak!
-Śmierć
szlamom!
-I
zdrajcom! Krzyki śmierciożerców mieszały się ze sobą.
-Zostało
nam kilka dni. Przygotujcie się.
Czarny Pan
uniósł stojący przed nim puchar, wypełniony po brzegi srebrzystym płynem, krwią
niewinnego. -Za nas! Za czarodziei czystej krwi! – Po czym wypił całą jego zawartość.
-Za nas! – Zawtórował mu chór podekscytowanych głosów. Gdzieś z boku słychać było okropny śmiech Bellatrix Lestrange.
Do ostatecznej bitwy pozostało 10 dni…
Narcyza cicho
wymknęła się z pokoju. Będąc na korytarzu zaszlochała bezgłośnie i udała się do
swojej sypialni.
**************************************************
Przepraszam
:D
Ale nie mogę
powiedzieć, ze to się więcej nie powtórzy bo nie wiem.
Ale na
pocieszenie powiem, że zbliżamy się do końca. Zostało dosłownie parę rozdziałów iiii….. będę kończyć Pojedynek Serc! Az sama się nie mogę doczekać ;))
Pozdrawiam
i dziękuję.
Esper